Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Księży Młyn w Łodzi, czyli miasto w mieście [REPORTAŻ]

Anna Gronczewska
Krzysztof Szymczak
To jedno z najpiękniejszych miejsc w Łodzi. Spacerując uliczkami Księżego Młyna wciąż czujemy klimat dziewiętnastowiecznego miasta. Często ma się również wrażenie, że czas się tu zatrzymał. Ceglaste mury stojących tam domów pamiętają pewnie Karola Scheiblera.

Starzy mieszkańcy Księżego Młyna powoli szykują się do wyprowadzki. Większość doskonale wie, że tu już nie wróci, choć ich mieszkania zostaną wyremontowane. Młodzi też marzą, by się stąd wynieść. - Może jest tu i fajnie, ale w jednym pokoju mieszkam z mężem i dwójką dzieci - żali się dwudziestokilkuletnia Emilia, która właśnie wywiesza na podwórku pranie. - Za ciasno nam, chętnie wyprowadzimy się do większego mieszkania.

Księży Młyn to jedno z najpiękniejszych miejsc w Łodzi. Czasem odwiedzają je turyści i zachwycają się architekturą, tym, że jest tu zielono, a ulice nadal wyłożone są kocimi łbami. Przewodnicy przypominają im o historii tego osiedla, mówią o jego założycielu Karolu Scheiblerze. To tu rozwijał swoje imperium. Między 1854 a 1855 rokiem stawia swój pierwszy zakład, tzw. centralę. Rok później Scheibler wznosi pałac.

Dzisiaj znajduje się w nim Muzeum Kinematografii. Pałac stał kiedyś przy ruchliwej ulicy. By stukot drewnianych kół wozów nie zakłócał spokoju mieszkańców pałacu, to wykładano ją słomą... W 1870 roku Karol Scheibler wykupił nadpaloną fabrykę nad Jasieniem, czyli wtedy przy ul. św. Emilii, dziś Tymienieckiego. W ciągu trzech lat zbudował w tym miejscu największą fabrykę włókienniczą w Europie. Jej serce znajdowało się w okolicach dzisiejszych ulic Kilińskiego, Tymienieckiego, Milionowej. Koło niej buduje osiedle dla robotników, tzw. Księży Młyn...

Kiedy przewodnicy po Łodzi opowiadają turystom tę historię, wielu z nich ze zdziwieniem obserwuje, że Księży Młyn nie jest jakimś muzealnym obiektem, toczy się w nim życie. Choć może trochę wolniej niż przed laty, gdy jego rytm wyznaczał dźwięk fabrycznych syren i hałas przędzalni.

Janina Matusiak wraca ze sklepu. Zatrzymała się przy oknie jednej z sąsiadek. Ona sama mieszka naprzeciwko, na ul. Księży Młyn pod numerem 8. - Już niedługo - mówi. - Szykuję się do wyprowadzki. Mój dom też mają remontować, tak jak ten pod czwórką...

Tam jeszcze niedawno mieszkała Bronisława Boguś. Miała pokój z maleńką kuchnią na poddaszu. Wprowadziła się tam w 1981 roku, do rodziców męża. - Nie dawali nam remontować tego mieszkania, bo było na poddaszu - opowiada pani Bronisława. - Ale teść założył ubikację. Łazienki już nie pozwolili.

Kiedy zaczęli remontować dom, pani Bronisława dostała mieszkanie na ul. Przędzalnianej. Cieszy się, że ma wodę, ubikację, łazienkę, dalej jednak pali w piecu. Ale bardzo brakuje jej Księżego Młyna, atmosfery tego osiedla, sąsiadów. - Jestem wdową, to mieszkanie na Przędzalnianej mi wystarczy, ale na stare śmieci przychodzę niemal codziennie - śmieje się Bronisława Boguś. Choć starych sąsiadek jest coraz mniej.

- U nas w domu to ja najdłużej mieszkam - zapewnia Irena Bezat. - Od czterdziestu lat, choć nigdy w zakładach Obrońców Pokoju, które kiedyś należały do Scheiblera, nie pracowałam. Mimo że miałam tak blisko. Codziennie za to przyjeżdżały autokary i przywoziły robotników z podłódzkich wsi.

Pani Irena wspomina, jak tu żyło się przed laty. Wszyscy byli jak jedna rodzina, chodzili do siebie na imieniny, razem spędzali sylwestra. Wiosną, latem, gdy było trochę wolnego, to siadało się na podwórku, ktoś wyciągał harmonię... - Tam gdzie teraz są trawniki były klomby z różami, kwiatami - pani Irena wskazuje na pas zieleni biegnący przez środek ulicy. - W sobotę, albo gdy kto miał czas, to sam z siebie szedł i wyrywał chwasty, dbał o kwiaty. Każdemu zależało, by wszystko wokół ładnie wyglądało. My co dawno tu mieszkamy postarzeliśmy się, sił brakuje. Dzieci się wyprowadziły. Wprowadziło się tu wielu nowych lokatorów, a ich mało co obchodzi co dzieje się koło nich. Z tych starych mieszkańców to może zostało z dziesięć procent.

Teraz w domu, w którym mieszkała pani Bronisława, trwa remont. Na parterze mieszkania będą miały po 57 metrów, na górze nawet po sto. Kobieta wie, że nigdy tam nie wróci, bo nie będzie jej stać na czynsz. - Ale słyszałem, że po mojej stronie mają być mniejsze mieszkania - dodaje Irena Bezat. - Gdyby takie mieszkanko miało 35 metrów kwadratowych to bym wróciła tu po remoncie...

Janina Matusiak mieszka na Księżym Młynie ponad pięćdziesiąt lat. Prowadzi nas do swego mieszkania. Niespodzianka. Choć lokal znajduje się na parterze budynku, to prowadzą do niego wysokie, drewniane schody. - Kiedyś dostawaliśmy farbę i sami malowaliśmy ściany, schody - wspomina pani Janina.

W korytarzu są dwa wejścia. A w każdym drzwi do kolejnych kilku mieszkań. Janina Matusiak ma dwa pokoje z kuchnią bez okna. W sumie ponad czterdzieści metrów kwadratowych. Razem z mężem zrobili łazienkę. Tylko nie dało się przeprowadzić centralnego ogrzewania.

- Ogrzewam piecykiem gazowym - wyjaśnia pani Janina. - Zimą płacę po 700 złotych miesięcznie za gaz. A zima w tym roku trwała przecież pół roku. Do tego trzeba zapłacić za czynsz, telefon, energię. Skąd na to brać, gdy mam 1300 złotych emerytury?

Pani Janina opowiada, że to mieszkanie należało do jej teściów, łodzian od pokoleń. Jeszcze przed wojną pracowali w fabryce Grohmana i Scheiblera. Ale mieszkali wtedy na ul. Przybyszewskiego. Na Księży Młyn przeprowadzili się w czasie wojny. - Mój mąż Zygmunt miał wtedy dwa lata - dodaje Janina Matusiak.

Zygmunt Matusiak, gdy dorósł, też poszedł pracować do fabryki Grohmana i Scheiblera, która wtedy nazywała się już zakładami im. Obrońców Pokoju, a potem "Unionteksem". Pracował najpierw magazynie, a gdy wybudowano szwalnię, został mechanikiem maszyn szwalniczych. Przez ten czas mieszkał na Księżym Młynie. Tu sprowadziła się jego żona Janina, tu urodzili się syn i córka.

- Urodziłam się na Widzewie - opowiada Janina Matusiak. - W drewnianym domu, który stał przy ulicy Armii Czerwonej 101, dziś to aleja Piłsudskiego. Urodziłam się w 1942 roku, pięć miesięcy po tym mama zachorowała na płuca i umarła. Tata zmarł w 1947 roku. Przed wojną oboje pracowali w Wifamie. Mnie wychowywała ciocia, siostra mamy. Miałam dziewięć lat, gdy z ulicy Armii Czerwonej przeprowadziliśmy się na Mielczarskiego, potem na Bałuty, a stamtąd na Księży Młyn. Nigdy nie pracowała w "Unionteksie", tylko na szwalni w zakładach "Marko" przy ul. Wólczańskiej. - Szyliśmy kalesony, podkoszulki, większość szła do Rosji - dodaje Janina Matusiak.

Pani Janina szybko zaaklimatyzowała się na tym osiedlu. Mówi, że dlatego, bo mieszkali tu mili ludzie, bardzo usłużni i przyjacielscy. - Bez obaw mogłam zostawić na podwórku wózek z dzieckiem, byłam pewna, że nic się nie stanie - wspomina. - Sąsiedzi przychodzili do siebie, częstowali obiadami, ciastami. W ciepłe dni, po pracy siadaliśmy przy stoliku na podwórku, na ławkach. Pośmialiśmy się, naopowiadaliśmy. Nieraz nawet się zatańczyło... A 1 maja to zawsze na nasze podwórka przychodziła orkiestra.

Janina Matusiak opowiada, że mieszkańcy Księżego Młyna mieli swoje ogródki. Na jej podwórku rosną jeszcze dwie choinki, które z mężem zasadzili pięćdziesiąt lat temu. Przywieźli je z Grotnik, gdzie dzieci z babcią były na letnisku. - Mąż nie chciał się stąd wyprowadzać, za bardzo był zżyty z tym miejscem - mówi Janina Matusiak. - I nie doczekał tej wyprowadzki. Umarł na udar. W tym samym roku, tylko pięć miesięcy wcześniej, straciłam syna. Zmarł na zawał, choć miał tylko 49 lat.

Pani Jadwiga wyszła na spacer z psem. Na Księżym Młynie spędziła całe życie. Tu mieszkała jej babcia, potem rodzice. Przypomina, że na Księżym Młynie mieszkań nie dostawali zwykli robotnicy. Ale księgowi, majstrowie. Osiedle było ogrodzone. Pamięta, że jeszcze po wojnie budka, w której urzędował dozorca, stała od strony ul. Tymienieckiego. Po godzinie 22 na teren Księżego Młyna już nikogo nie wpuszczano. - Dozorcą był starszy pan - wspomina pani Jadwiga. - Ogrzewał swoją budkę "kanonką". Chodziłyśmy do niego z koleżankami. Opowiadał nam o dawnych czasach.

Do dziś na ul. Księży Młyn znajduje się budynek szkoły założonej przez Karola Scheiblera. Mieścił się w nim Zespół Szkół Ponadgimnazjalnych nr 11. Pani Jadwiga mówi, że do tej szkoły chodziła jej mama i ciocia.- Mama skończyłam tu tylko cztery klasy, a jej siostra gimnazjum - dodaje i przyznaje, że kiedyś zupełnie inaczej tu się żyło. - Latem w niedziele z rodzicami chodziliśmy nad staw przy ulicy Przędzalnianej - opowiada Jadwiga Bilska. - Ile ja się w tym stawie pokąpałam!

Słyszała, że przed wojną Księży Młyn, to było miasto w mieście. Były tu sklepy, tzw. konsumy, gdzie kupowało się towary na bony otrzymane od Scheiblera. Była szkoła, szpitale, a nawet straż ogniowa. Pierwsza fabryczna lecznica powstała na dzisiejszej ul. Milionowej. Dziś mieści się tam szpital im. Karola Jonshera.

Na Księżym Młynie całe swoje życie spędził Krzysztof Wandachowski. Jego rodzice pracowali w zakładach im. Obrońców Pokoju, a na to osiedle sprowadzili się zaraz po wojnie. Mieli pokój z kuchenką, ale byli szczęśliwi. - Mama najpierw wynajmowała pokój u takiej pani, a gdy ta umarła, przejęła po niej mieszkanie - dodaje.

Pan Krzysztof pokazuje rząd komórek. Opowiada, że kiedyś były w nich ubikacje. Kiedy każdy zrobił sobie łazienkę w domu, zamieniono je na komórki. - I była tam pralnia z wielkim kotłem - wspomina Krzysztof Wandachowski. - Wszyscy lokatorzy domu mogli robić tam pranie. A potem rodzice podgrzewali wodę i my kąpaliśmy się w wannach. Za płotem był ogródek jordanowski, gdzie dzieci spędzały wiele czasu. Organizowano dla nas różne zabawy.

Pan Krzysztof opowiada, że w czynie społecznym układali chodniki. Przy okazji postanowili sprawdzić jakie fundamenty mają te domy.- Dokopaliśmy się do dwóch metrów i nie było widać końca - dodaje.

Krzysztofa odwiedza czasem Ryszard Kupczyk, kolega, który mieszka przy ul. Tymienieckiego, na tyłach dawnej straży ogniowej. Wspominają stare czasy. Ojciec pana Ryszarda był kierowcą wozu strażackiego. Dostał na ul. Tymienieckiego pokój z kuchnią, w którym mieszkała jego pięcioosobowa rodzina. Potem udało im się przeprowadzić do większego mieszkania, w tym samym domu.

- Kiedyś to wszyscy byli jak rodzina - wspomina pan Ryszard. -- Gdy ktoś był głodny to biegł do sąsiadki, która zawsze była ciocią. Bez pytania dawała kawałek chleba ze śmietaną lub polanego wodą z cukrem...

Ryszard i Krzysztof nie chcieliby wyprowadzać się z Księżego Młyna. Czują, że mieszkają u siebie. Jest podwórko. Krzysztof ma na nim gołębniki. Ale nie wiedzą, co będzie dalej. Janina Matusiak wie, że to już ostatnie tygodnie na Księżym Młynie. Czeka na mieszkanie. Zadeklarowała, że chce się wyprowadzić do bloków. Wystarczy jej małe mieszkanko, byle ze wszystkimi wygodami. Zabierze ze sobą wielkie zdjęcie, które w jednej z uliczek Księżego Młyna zrobił jej student szkoły filmowej. Wisiało przez pewien czas na wystawie, na ul. Tymienieckiego. W nowym mieszkaniu będzie miała to zdjęcie i mnóstwo wspomnień z Księżego Młyna.

Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki