Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Marcin Stańczyk: Musiałem nauczyć Japończyków krzyczeć

Łukasz Kaczyński
Marcin Stańczyk, łódzki kompozytor, który jako pierwszy Polak zwyciężył w Toru Takemitsu Composition Award 2013.
Marcin Stańczyk, łódzki kompozytor, który jako pierwszy Polak zwyciężył w Toru Takemitsu Composition Award 2013. Maciej Stanik
Z Marcinem Stańczykiem, łódzkim kompozytorem, który jako pierwszy Polak zwyciężył w Toru Takemitsu Composition Award 2013, rozmawia Łukasz Kaczyński

Dotąd Pana utwory wykonywały znaczące w świecie zespoły i orkiestry, choćby Ensemble Linea czy nowojorski Bang on a Can All-Stars. Jak w utworze "Sighs - hommage a Fryderyk Chopin" sprawdziła się kilka dni temu Tokyo Philharmonic Orchestra?

Odbyliśmy razem jedynie trzy czy cztery próby, ale wyszło to bardzo ładnie. Naprawdę się postarali. A co to by było, gdybyśmy tych prób mogli odbyć dziesięć (śmiech)! Partytura była bardzo trudna. Mało jest w niej tradycyjnych nut, a dużo dźwięków, które muzycy orkiestry musieli sami opracowywać. Pierwsze próby poświęciłem na tłumaczenie każdemu muzykowi jak je wykonywać. Dopiero na trzeciej próbie zagraliśmy ten utwór do końca. By go wykonać, trzeba używać niestandardowych technik gry i dokładnie wiedzieć, w którym momencie na przykład potrzeć smyczkiem, a oprócz tego pojawiały się efekty głosowe. Muzycy oprócz gry wykonywali też osobną partię wokalną. Każdy muzyk orkiestry. Trudność z efektami głosowymi polegała na tym, że Japończycy w swej kulturze są bardzo grzeczni i stonowani. Tak mają zakodowane w głowach i trudno jest ich otworzyć na wschodnio-europejską, słowiańską ekspresję. Zgodnie z partyturą niektóre kobiety z orkiestry krzyczały, ale nie był to krzyk sceniczny. Musiałem więc zaprezentować im jak się krzyczy, dopiero wtedy to podjęli (śmiech). Usłyszeć ten utwór na żywo, to było wielkie przeżycie.

Jako pierwsi Pana kompozycje najczęściej wykonują muzycy z Akademii Muzycznej w Łodzi. Tym razem było podobnie?

Akurat "Sighs" nie było w Łodzi wykonywane, choć dźwięki, które w tym utworze występują, pojawiały się już w moich poprzednich utworach i są niejako skodyfikowane. Nie wiem, czy utwór ten będzie w Łodzi wykonany, na razie zainteresowany jest nim Wrocław. Teraz tokijska filharmonia ma prawa do głosów, bo sami z mojej partytury przygotowali nuty dla każdego z muzyków. Na ogół zajmuje się tym kompozytor, ale tym razem nie musiałem się tym zajmować. Jeśli zaś chodzi o moich łódzkich muzyków, są bardzo wyrozumiali, gdyż często wymyślam różne dziwne dźwięki, jak to w muzyce współczesnej. To oni najpierw próbują i jeśli coś z tego wychodzi, wtedy przenoszę dany pomysł do utworu. Ma to też tę zaletę, że gdy jadę za granicę i ktoś mówi mi, że czegoś nie da się zagrać, to ja już wiem, że się da.

"Sighs" dedykował Pan Fryderykowi Chopinowi. Co go łączy z tym utworem?

Polski tytuł kompozycji to "Westchnienia" i odnosi się do bodaj najbardziej znanej idei Fryderyka Chopina, czyli do rubato, zwolnienia tempa, które nie jest zapisane w nutach, ale jest obecne w interpretacji utworu lub w jego odczuwaniu. W skrócie powiem, że przez ten utwór chciałem odnieść się do czasów współczesnych i dać do zrozumienia, że ta idea jest bardzo piękna, ale patrzymy na nią z oddali, bo mamy inne czasy. Teraz wszystko biegnie bardzo szybko i nie ma żadnego rubato.

Tegorocznym jurorem w konkursie imienia Toru Takemitsu był słynny brytyjski kompozytor, sir Harrison Birtwistle. Mieliście już kiedyś ze sobą kontakt...

Raz w życiu. To było w Anglii, na kursie dla młodych kompozytorów operowych. Jego muzyka jest bardzo skomplikowana. Jest przedstawicielem nurtu new complexity, czyli nowa złożoność, a na kursie mówił, by nie pisać zbyt skomplikowanej muzyki. Dlatego nie wiedziałem, czy podchodzić do Toru Takemitsu Composition Award, bo moja muzyka jest właśnie skomplikowana. Ale to człowiek legenda. I specyficzna osobowość. Bardzo mało się odzywa. Gdy mówi po angielsku, zdania składa z dwóch, trzech słów, a że ma niski głos, to czasem nawet tłumacz go nie rozumie. Na bankietach przebywa nie dłużej niż trzy minuty. Toru Takemitsu to szczególny konkurs, chyba najlepszy, w jakim udało mi się zwyciężyć. Z kilku powodów. Pierwszym jest wyjątkowa formuła konkursu. Jako jedyny na świecie w jury ma on tylko jedną osobę. Konkurs poświęcony jest pamięci Toru Takemisu, szerszej publiczności znanego z muzyki do filmów Akiro Kurosawy. On stworzył tę nagrodę i sam wyznaczył jurorów na trzy kolejne lata. Taką zasadę przyjęto po jego śmierci: obecny juror wskazuje następcę spośród światowych znakomitości. Zatem jedna osoba zabiera do domu blisko sto partytur i sama je ocenia, co trwa kilka miesięcy. Sir Harrison Birtwistle mówił, że spędził nad partyturami blisko trzy miesiące. I tylko jedna osoba bierze odpowiedzialność za wytypowanie tych utworów, które kwalifikują się do finału, a po koncercie finałowym - wskazanie zwycięzcy. Dla kompozytora ważne jest także, iż w konkursie tym nie ma wpisowego, nie trzeba płacić za udział, więc każdy może zgłosić swój utwór. Jest też nagroda, dość pokaźna, co nie jest dziś takie powszechne. Japończycy ewidentnie nie chcą na tym konkursie zarabiać, a wielu organizatorów chce zbilansować koszty konkursu. Oni po prostu mają ochotę docenić dobre utwory. Wypada się tylko cieszyć, że udało mi się w nim zwyciężyć.

Pośród wielu zdobytych stypendiów, udziału w ministerialnych programach, znalazło się także stypendium marszałka województwa łódzkiego...

Nawet dwukrotnie. I bardzo doceniam tę inicjatywę, której przez lata w Łodzi nie było. Ta idea już przynosi owoce, kolejne nagrody, zresztą nie tylko dzięki mojej osobie. Warto wspierać artystów, także tych zajmujących się sztuką współczesną. To ona jest żywa i łączy nas z wielkim światem.
Rozmawiał Łukasz Kaczyński

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Marcin Stańczyk: Musiałem nauczyć Japończyków krzyczeć - Dziennik Łódzki

Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki