Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Marian Pirucki i Jacek Frątczak: bełchatowscy górnicy z krwi i kości

Redakcja
Jacek Frątczak (od lewej) i Marian Pirucki podczas wydobycia pierwszych ton węgla z odkrywki Szczerców
Jacek Frątczak (od lewej) i Marian Pirucki podczas wydobycia pierwszych ton węgla z odkrywki Szczerców
Marian Pirucki, zawiadowca ruchu kopalni i Jacek Frątczak, kierownik robót górniczych zdejmowania nadkładu i wydobycia węgla, w bełchatowskiej kopalni pracują prawie od początku jej istnienia. Są ekspertami i autorytetami w dziedzinie eksploatacji węgla, a swojej pracy nie zamieniliby na żadną inną.

Poza zamiłowaniem do górnictwa łączy ich bardzo wiele. Tego samego dnia zaczęli pracę w Bełchatowie - Jacek Frątczak został zatrudniony w kopalni 1 grudnia 1975 roku, Marian Pirucki - dokładnie rok później. Przez wiele lat pracowali na jednej zmianie, a nawet dojeżdżali do pracy jednym autobusem. Ich ścieżki zawodowe ciągle się przeplatały. Niedługo odchodzą na emeryturę. Opowiedzieli o początkach swojej kariery zawodowej, o tym, co najbardziej utkwiło im w pamięci podczas pracy w kopalni, a także co jest najprzyjemniejsze w pracy górnika.

Dlaczego wybrali panowie właśnie Kopalnię Bełchatów?

Marian Pirucki: Kiedy uczyłem się w technikum górniczym w Zgorzelcu, o Bełchatowie było już głośno. Pamiętam, że kiedy odkryto złoże, mówiono, że nasza przyszłość jest w Bełchatowie. Pracę zawodową rozpocząłem w Kopalni Siarki Machów w Tarnobrzegu, jednak po kilku latach postanowiłem wraz z rodziną przenieść się do Bełchatowa. Okazało się jednak, że nie jest to takie proste - upłynęło kilka miesięcy, zanim w Machowie wyrażono zgodę na moje przejście do bełchatowskiej kopalni na zasadzie porozumienia między zakładami. Pracę w Kopalni Bełchatów zacząłem 1 grudnia 1976 r.

Jacek Frątczak: Z kolei moja przygoda z kopalnią zaczęła się dokładnie rok wcześniej. Byłem stypendystą kopalni. Pochodzę z Piotrkowa Trybunalskiego i stwierdziłem, że skoro wybrałem zawód górnika, dobrze byłoby pracować blisko rodziny.
Z Marianem Piruckim zetknąłem się po raz pierwszy w 1976 roku. Kopalnia była wówczas w ostatnim stadium projektowania, odbywały się narady z Poltegorem (wówczas Centralny Ośrodek Badawczo-Projektowy Górnictwa Odkrywkowego POLTEGOR we Wrocławiu - przyp. red.). Podczas jednej z nich omawiano projekt dotyczący zwałowiska, a konkretnie sposób podpinania i wypinania zwałowarek do przenośników. Inżynier Pirucki początkowo tylko przysłuchiwał się ustaleniom Poltegoru. W pewnym momencie wstał, podszedł do mapy i zaproponował zupełnie inne rozwiązanie. Po tym wystąpieniu dyrektor Drozdowski (Stanisław Drozdowski był pierwszym dyrektorem Kopalni Bełchatów - przyp. red.) szybko zakończył naradę słowami: "Panowie, bierzcie się do roboty, a jeśli czegoś nie będziecie wiedzieli, inżynier Pirucki wszystko wam wyjaśni".

M.P.: Wiedziałem, w jaki sposób rozwiązać ten problem, ponieważ zwałowarki, które pracowały w kopalni Machów, czyli A2RsB8800, były konstrukcyjnie takie same, jak nasze A2RsB12500. Miały jedynie węższe taśmy i mniejszą wydajność.

Jak wspominają panowie swój pierwszy kontakt z kopalnią?

M.P.: Kiedy przyjechałem pierwszy raz do kopalni, siedziba dyrekcji znajdowała się już w Rogowcu w budynku zwanym "latawcem" (początkowo mieściła się na obecnej ulicy Piłsudskiego - wcześniej Armii Czerwonej). Szefem kadr był Jerzy Gramatyka. Z Bełchatowa dojechałem taksówką do miejsca, gdzie dzisiaj znajduje się plac węglowy. Wszystko było rozkopane, wszędzie były pryzmy ziemi. Obłędne wykopki. Kilka razy pytałem o drogę, zanim dotarłem do "latawca". A tam czekali na mnie m.in. Józef Kowalski i Jacek Frątczak, którzy - po przepytaniu mnie z tematów dotyczących zwałowania - zadecydowali o przyjęciu mnie do pracy. Pierwszego dnia odbywało się szkolenie. Pamiętam widok złożonej w połowie pierwszej koparki K-41 - zamontowane już były wysięgnik i przeciwwaga, chyba nie było jeszcze masztu. Budowano też pierwsze przenośniki. A my od grudnia do czerwca karczowaliśmy lasy, wysadzaliśmy mosty, budowaliśmy świniarnię i wpuszczaliśmy do niej świnie…

Świnie w kopalni?

M.P.: W tamtych czasach każdy duży zakład powinien mieć własną gospodarkę żywnościową. Wiązało się to poniekąd z wykupem gruntów potrzebnych do prowadzenia działalności górniczej i z wysiedlaniem mieszkańców. Zdarzało się, że niektóre gospodarstwa składały się z kilku niesąsiadujących ze sobą części, a właściciele woleli sprzedać całość. Wtedy ta część, która znajdowała się poza terenem zakładu górniczego, czyli przyszłych robót górniczych, była uprawiana przez kopalnię. Początkowo uprawialiśmy 73 ha, później grunty te wynosiły aż 300 ha!

J.F.: Gospodarstwo funkcjonowało, dopóki na terenie kopalni były stołówki. Świnie wożono do ubojni w Szczercowie, a później mięso trafiało do naszych stołówek. Kopalnia miała też swój sad. Plony były naprawdę zdumiewające. Kopalniane jabłka przewożono do zakładu przetwórstwa w Niechcicach, tam robiono z nich wino. Dopiero za czasów dyrektora Jerzego Wagenknechta zaczęto rezygnować z tego, co nie jest bezpośrednio związane z kopalnią - stołówek, hoteli robotniczych, mieszkań.

Kiedy przyjechałem do pracy w 1975 r., w kopalni jedynym typowo górniczym oddziałem było odwodnienie. Trafiłem tam na staż do inżyniera Wincentego Rupiety. Dostałem zielony długopis, linijkę i zeszyt w formacie A4. Przez trzy miesiące kratkowałem zeszyty, w których później zapisywano różne dane dotyczące studni. Nie zdziwiłbym się, gdyby jeszcze dzisiaj korzystano z tych pokratkowanych przeze mnie zeszytów.

M.P.: Z kolei ja początkowo zajmowałem się wycinką lasów oraz przesiedleniami osób z terenów przeznaczonych na działalność górniczą. Nie było to łatwe zadanie.

W tym roku bełchatowska kopalnia świętuje swoje 40-lecie. Co z tego czasu najbardziej zapadło panom w pamięć?

J.F.: Zdecydowaną większość życia zawodowego spędziłem zajmując się zdejmowaniem nadkładu i eksploatacją węgla, w związku z tym wszystkie wydarzenia, które najbardziej utkwiły mi w pamięci, dotyczą tych tematów. Wymienię tu kilka dat. Pierwszą z nich jest 6 czerwca 1977 r. Uruchomiono wówczas koparkę K-41 i podano pierwsze metry sześcienne nadkładu na zwałowarkę Z-94. Byłem również naocznym świadkiem wykopania pierwszych ton węgla 19 listopada 1980 r. Kolejna ważna dla mnie data to 21 października 2002 r. Tego dnia uroczyście rozpoczęliśmy eksploatację węgla z Pola Szczerców. Siedem lat później - 17 sierpnia 2009 r. - wydobyliśmy pierwszy węgiel ze Szczercowa. Dniem, który będę szczególnie wspominał, jest również 14 grudnia 2013 r. - wyeksploatowaliśmy wówczas miliardową tonę węgla z Kopalni Bełchatów.

M.P.: Faktycznie, są to momenty przełomowe dla kopalni. Myślę, że każdy, kto mógł w nich uczestniczyć, zawsze będzie je miło wspominał. Mnie utkwiły w pamięci także trudne chwile w historii kopalni: czas Solidarności, strajki, stan wojenny. Było to potężne przeżycie dla wszystkich pracowników. Doskonale pamiętam też zimę stulecia, czyli przełom lat 1979 i 1980. Kiedy wracaliśmy z Jackiem Frątczakiem z pracy, usłyszeliśmy w radiu, że w Bydgoszczy jest -120C. U nas termometry wskazywały +140C, pomyśleliśmy więc, że dziennikarz się pomylił. Jednak niedługo po tym zaczął padać śnieg, a następnego dnia z powodu zasypanych dróg nie mogliśmy dostać się do pracy. Dopiero około godz. 10 przyjechałem do Rogowca, a po dwóch godzinach dostałem się na Piaski. Tego dnia pracowałem do 20.00; w drodze do domu autobus utknął w śniegu za Zdzieszulicami. Widoczność była tak słaba, że pracownicy, którzy zdecydowali się pokonać resztę drogi pieszo, zamiast do Bełchatowa dotarli na Nowy Świat. Śnieg wszystko zasypał, nie było nic widać.

Pracują panowie prawie od początku istnienia kopalni, znają więc panowie ten zakład od podszewki. Proszę opowiedzieć, jak bardzo zmieniła się technologia.

J.F.: Producent maszyn podstawowych pracujących w bełchatowskiej kopalni, to znaczy koparek i zwałowarek, poznałby je tylko po gabarytach zewnętrznych. Wewnątrz są to zupełnie inne maszyny, szczególnie w zakresie automatyki, elektryki i mechaniki.

M.P.: Rzeczywiście, podczas modernizacji maszyn wiele się zmieniło. Jako przykład można podać metodę napinania taśmy na przenośniku. Aby taśma była w ruchu i mogła transportować urobek, musi być napięta w odpowiedni sposób. Kiedy zaczynaliśmy pracę, nie było mierników napinania, w związku z tym odbywało się to "na nogę". Sprawdzaliśmy nogą, jak sztywno napięta jest taśma. Dopiero po jakimś czasie wprowadzono mierniki napinania.

J.F.: Wcześniej przenośniki obsługiwało kilka osób: górnik, mechanik, elektryk. Dzisiaj przenośniki są bezobsługowe, steruje się nimi z Centrum Kierowania Ruchem.

Większość życia spędzili panowie wykonując zawód górnika. Co jest najprzyjemniejsze w tej pracy?

J.F.: Myślę, że możliwość współdziałania z przyrodą. W swojej pracy musimy bardzo szanować siłę natury, która nie zawsze chętnie oddaje to, co chcemy jej zabrać.

M.P.: Zagrożenia naturalne - wodne, geotechniczne, wstrząsy sejsmiczne - towarzyszą nam na co dzień. Właśnie dlatego robimy wszystko, żeby tereny wykorzystywane przez kopalnię zwracać przyrodzie w jeszcze lepszym stanie, niż były kiedyś. Krótko mówiąc szkody, które przynosi przyrodzie działalność górnicza, naprawiamy z nawiązką. Wiele uwagi poświęcamy rekultywacji. Na razie jest ona prowadzona w kierunku leśnym, a w przyszłości w kierunku wodnym. Jestem pewien, że po zalaniu obu wyrobisk teren kopalni będzie stanowił niezwykłą atrakcję turystyczną - podobnie jak Kopalnia Siarki Machów, której wyrobisko zalano wodą z pobliskiej Wisły. Dzięki temu powstał ogromny zbiornik wodny o powierzchni ok. 570 ha, nazwany Jeziorem Tarnobrzeskim. Wszystko wskazuje na to, że bełchatowskie jeziora będą znacznie większe. Ale wracając do pytania, mogę powiedzieć, że właśnie ta możliwość ciągłego obcowania z przyrodą jest największą zaletą pracy górnika. A także to, że u górników nie ma miejsca na rutynę, w naszej pracy ciągle się coś dzieje, coś się zmienia, a każdy dzień przynosi coś nowego.

Już za kilka dni będziemy obchodzić najważniejsze święto branżowe - Dzień Górnika. Na ulicach miasta rozbrzmią dźwięki orkiestry górniczej, a pracownicy spotkają się na uroczystej akademii. Czy obchody tego święta wyglądały kiedyś inaczej? Czy będzie panom brakować corocznych górniczych rytuałów, kiedy będą panowie na emeryturze?

M.P.: Do dziś Barbórkę obchodzi się bardzo uroczyście i jest to niezwykle ważne święto w naszej branży. Jednak wcześniej uroczystości związane z Dniem Górnika wyglądały nieco inaczej. Była to tzw. trzydniówka. Najpierw bawiliśmy się na karczmie i combrze, później na zabawie barbórkowej, a na końcu na oficjalnej akademii. Poza tym pod koniec lat 70., kiedy kopalnia zaczynała funkcjonować, górnicy w mundurach i czapkach z pióropuszami na ulicach miasta w centralnej Polsce, stanowili sporą atrakcję.

J.F.: Żartowano nawet, że jak zagrała orkiestra górnicza, konie się płoszyły, a krowy przez trzy dni nie dawały mleka.
M.P.: Barbórka do dziś jest wyjątkowym świętem w branży górniczej. Wszystkie wydarzenia towarzyszące obchodom Dnia Górnika, czyli pobudka w wykonaniu orkiestry górniczej, przemarsz ulicami Bełchatowa, spotkania z górnikami - te oficjalne podczas akademii i mniej oficjalne przy przysłowiowej halbce piwa, są niezwykle miłe. I tego na pewno będzie nam brakować, kiedy będziemy już na emeryturze.

Tradycje górnicze pozostają częścią Bełchatowa, w związku z tym z pewnością jeszcze nie raz zawitają panowie na uroczystości barbórkowe - i nie tylko. Życzymy wielu miłych chwil na emeryturze.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Kto musi dopłacić do podatków?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki