18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Łodzianin, który musiał nauczyć Japończyków krzyczeć

Łukasz Kaczyński
Łodzianin po oficjalnym ogłoszeniu zwycięstwa w Toru Takemitsu Composition Award 2013
Łodzianin po oficjalnym ogłoszeniu zwycięstwa w Toru Takemitsu Composition Award 2013 archiwum prywatne
To było niezwykłe uczucie usłyszeć swój utwór w liczącej 1600 miejsc sali Tokyo Opera - mówi łodzianin Marcin Stańczyk, który jako pierwszy Polak wygrał prestiżowy Toru Takemitsu Composition Award 2013. - Niesamowite wrażenie robi już konstrukcja sali koncertowej. Cała sala jest wyłożona drewnem: ściany, siedzenia i scena. W szczycie znajduje się trójkątny przeszklony otwór, który jest otwierany przy dobrej pogodzie, a rozchodzące się światło sprawa wrażenie, jakby wnętrze było ze złota.

Dzięki kompozycji "Sighs - hommage'a Fryderyk Chopin" łodzianin zatriumfował nad 96 innymi kompozytorami z 28 krajów. Japoński konkurs poświęcony jest pamięci Toru Takemisu, ważnego kompozytora japońskiego, szerszej publiczności znanego z muzyki do filmów Akiro Kurosawy. To on stworzył tę nagrodę i sam wyznaczył jurorów na trzy kolejne lata. Taką zasadę przyjęto po jego śmierci: obecny juror wskazuje następcę.

"Sighs" (po polsku "Westchnienia") odnosi się do rubato, ważnej cechy muzyki Chopina, czyli do zwolnienia tempa, które nie jest zapisane w nutach, ale pojawia się dzięki właściwej interpretacji utworu.

- Przez ten utwór chciałem odnieść się do czasów współczesnych i dać do zrozumienia, że ta idea jest piękna, ale patrzymy na nią z oddali, bo teraz wszystko biegnie bardzo szybko i nie ma żadnego rubato - mówi kompozytor. Któż jak nie on zdaje sobie z tego sprawę. Od rana pracuje w Wojewódzkim Sądzie w Łodzi, do niedawna jako asystent sędziego, a od czasu gdy zintensyfikował zagraniczne wyjazdy związane z komponowaniem, jako specjalista w Wydziale Informacji Sądowej.

Popołudniami i wieczorami wykłada w Akademii Muzycznej w Łodzi i śpiewa w Chórze Filharmonii Łódzkiej. A jeszcze niedawno, zafascynowany muzyką Johna Coltrane'a, Cannonballa Adderleya i Michaela Beckera spacerował po łąkach ćwicząc wprawki na trąbce. Ale nie były to łódzkie łąki, a łęczyckie, bo tam urodził się i do czasów studiów mieszkał Marcin Stańczyk.

W Łęczycy wciąż mieszkają rodzice kompozytora. Dokładnie na granicy miasta i pól prowadzących do kolegiaty w Tumie.

- Te łąki to jedno z moich ulubionych miejsc na świecie. Lubię aktywność fizyczną, bo wtedy do głowy przychodzi mnóstwo pomysłów. Wracam do tego miejsca kiedy tylko mogę. Te łąki są fascynujące. Na wiosnę rzeka wylewa i całe połacie przemierzają rybacy w woderach i łowią ryby. To surrealistyczna scena- mówi. Dawniej uskuteczniał też spacery z trąbką. By nie przeszkadzać sąsiadom, udawał się na pobliskie wyrobiska po kopalni. Czasem też gasił światło w pokoju i grał przy otwartym oknie, obserwując jak na dźwięki reagują ludzie.

Studia prawnicze odbywał w Łodzi, muzyka zeszła wtedy na drugi plan, choć uczył się grać na saksofonie altowym i kończył szkołę muzyczną na akordeonie guzikowym. Gdy uznał, że jest za stary na swój instrument, poszedł w kierunku kompozycji. Do studiów prawniczych dołączył Akademię Muzyczną. Jakby tego było mało, wraz z ASZ Łódź, na trzecim lub czwartym roku Prawa, zdobył wicemistrzostwo Polski w siatkówce. Przegrali wtedy z AZS Olsztyn. Pracę w chórze i w sądzie rozpoczął tego samego dnia - 1 października 2004 roku.

Do Chóru FŁ trafił dzięki Markowi Jaszczakowi, poprzedniemu kierownikowi chóru, który prowadził też chór w Akademii Muzycznej. Stańczyk pobierał lekcje śpiewu solowego u Ziemowita Wojtczaka, śpiewaka z Teatru Muzycznego, dzięki czemu wyróżniał się w chórze akademickim.

W AM w ogóle miał szczęście. Pracę pedagogiczną zaczynał tam Zygmunt Krauze, pianista i kompozytor, jedna ze znakomitości współczesnej polskiej muzyki. Marcin Stańczyk został jego pierwszym uczniem i absolwentem.

- Ma on wielkie rozeznanie w tym, co dzieje się w muzyce na świecie. Gdy zobaczył moje pierwsze próby, które były dość nieśmiałe i konwencjonalne, kazał schować je głęboko do szuflady - wspomina. - Bliska była im ekspresja romantyczna, ale profesor zasugerował, bym spróbował nieco innej estetyki. Przynosił mi pierwsze płyty, których nie mogłem słuchać i po kilku minutach wyłączałem. Czułem się zaskakiwany i atakowany dźwiękami. Z biegiem czasu zacząłem coraz lepiej poznawać muzykę i do tych płyt wracałem. I wydaje mi się, że to jest naturalna, najlepsze droga rozwoju słuchowego. Człowiek staje się coraz bardziej ciekawy, coraz więcej odbiera bodźców.
Dlaczego muzyka współczesna może być dla wielu niezrozumiała, bądź budzić podejrzenie o hochsztaplerkę?

- Po rewolucji awangardowej, w której Polska miała duży udział, nastał wśród kompozytorów kult indywidualizmu. Wcześniej nie było to takie ważne, panował raczej kult rzemiosła, które kompozytorzy chcieli pokazać w estetyce, która jest znana. Choć nie zawsze. Beethoven wymyślał takie rzeczy, które nie mieściły się w głowie jemu współczesnym. Jego msza "Missa solemnis" przez wiele lat nie była w całości wykonywana - wyjaśnia Stańczyk. - Dziś kompozytorów jest coraz więcej, setki tysięcy ludzi, a każdy z nich chce był oryginalny. Po awangardzie nastał pluralizm, jedni nawiązują i przekształcają tradycję, drudzy bazują na doświadczeniach naukowych, co czasem niewiele ma wspólnego z muzyką, jeszcze inni prowadzą poszukiwania. W wyniku tego otrzymujemy utwory, które są ciężkie w pierwszym odbiorze i trudne dla muzyków. To kwestia wyboru drogi. Jedni wolą mieć 50 wykonań w roku, drudzy tylko cztery. Wydaje mi się, że należę do tej drugiej grupy, choć mam w dorobku więcej utworów niż cztery. W muzyce klasycznej są klarowne cykle narastania napięcia i odprężania, a w nowych utworach już niekoniecznie. Ja również staram się stymulować słuchacza i dostarczać mu nowych wrażeń.

Teraz wraca do Beethovena, którego uważa, ża pierwszego nowoczesnego kompozytora. Powód? - To jego "melodyczna impotencja". Beethoven pracował głównie na akordach i fakturze. Tak właśnie robią współcześni kompozytorzy. Nie szukają melodii, tylko starają się operować fakturą, czyli instrumentacją i rytmem. Jako pedagog w ramach analizy dzieła muzycznego staram się zapoznać stu-dentów z największymi dziełami tego kompozytora - mówi.

Sam pisze utwory nie tylko na orkiestrę, jak "Sighs". W 2011 roku, podczas XXI Łódzkich Spotkań Baletowych, w spektaklu Polskiego Teatru Tańca Baletu Poznańskiego zabrzmiała kompozycja "Archeopteryx". Kilka lat wcześniej, w utworze "Geysir-Grisey", jeszcze jako student Zygmunta Krauze, chciał stworzyć muzykę opartą w zasadzie na jednym dźwięku. W tej kompozycji jest on rozrzucany po różnych oktawach i rejestrach. Najbliższa premiera odbędzie się podczas Warszawskiej Jesieni. Będzie to utwór powstały do tekstu opowiadania Tomasza Manna "Zamienione głowy".

- Libretto utworu tak skracałem, że w końcu nic z niego nie zostało. Nie ma ani słowa, choć są trzy postaci, a narracja toczy się zgodnie z pierwowzorem. To utwór na pograniczu muzyki koncertowej i teatru muzycznego - mówi Stańczyk. - Na scenie będzie trzech wykonawców wykonujących choreografię, będzie też bogini Kali w trzech osobach. To hybrydowa rzecz i nie mam pewności, jak to wyjdzie.

Planuje też dwie opery. Pierwszą zamówiła Opera Narodowa - Teatr Wielki w Warszawie i będzie dotyczyła życia południowo-afrykańskiego rapera Lona Bothy i jego walki z samym sobą. Botha był chory na progerię, genetycznie uwarunkowany zespół objawiający się przyspieszonym procesem starzenia. Libretto pisze Andrzej Szpindler, warszawski poeta, a reżyserować będzie Krzysztof Garbaczewski. Pisze też dla orkiestry Sinfonia Varsovia utwór zamówiony przez ministra kultury. Po drodze niejako powstaje też utwór kameralny na Biennale w Wenecji, do koncertu poświęconego Witoldowi Lutosławskiemu.

Marcin Stańczyk współpracował z wieloma łódzkimi artystami Od początku, czyli od czasów studiów w pracy nad kompozycjami towarzyszą mu młodzi pedagodzy łódzkiej Akademii Muzycznej: Robert Stefański (klarnety), Małgorzata Smyczyńska (wiolonczela), Łukasz Owczynnikow (kontrabas), Ewa Kaczmarek, Sylwia Michalik (fortepian), a także Dariusz Trzciński (gitara elektryczna), Łukasz Warenica i Anna Głowacka (perkusja).

Całością utworów przygotowywanych i wykonywanych w Łodzi od lat dyryguje Maciej Salski, aktualnie Zastępca Kierownika Chóru Teatru Wielkiego w Łodzi.

- Wśród artystów, z którymi konsultuję moje pomysły i idee są nie tylko muzycy. Z Łukaszem Leszczyńskim, łódzkim malarzem znamy się od dawna. Niesamowite, jak inspirujące mogą być rozmowy o muzyce z artystą plastykiem - podkreśla Marcin Stańczyk.

Na jesieni dzięki wydawnictwu Dux ukaże się płyta zawierające najważniejsze kompozycje Stańczyka. Zostaną wykonane przez grono stałych współpracowników, muzyków z Akademii Muzycznej, którzy jako pierwsi testują kompozycje Marcina Stańczyka.

Inaczej było jednak przy "Sighs", które miało premierę w Japonii.

- Partytura była bardzo trudna. Mało jest w niej tradycyjnych nut, a dużo dźwięków, które muzycy orkiestry mogą sami opracowywać. Pierwsze próby poświęciłem na tłumaczenie każdemu muzykowi jak wykonywać zapisane tam niestandardowe techniki. Dopiero na trzeciej próbie zagraliśmy utwór do końca - wspomina kompozytor-prawnik. - Muzycy oprócz gry wykonywali też osobną partię wokalną. Pojawił się jednak problem. Japończycy są bardzo grzeczni i stonowani. Trudno jest ich otworzyć na wschodnioeuropejską, słowiańską ekspresję. Musiałem więc zaprezentować im jak się krzyczy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki