Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Alicja Wojciechowska: Czekam na „zielone światło” dla liceów ogólnokształcących [ROZMOWA]

Maciej Kałach
Maciej Kałach
Szefowa XXV LO to jeden z 13 finalistów ogólnopolskiego konkursu „Super Dyrektor” w 2015 r.
Szefowa XXV LO to jeden z 13 finalistów ogólnopolskiego konkursu „Super Dyrektor” w 2015 r. Krzysztof Szymczak
O sprytnych uczniach, wciąż reformowanej szkole, czasach, gdy religia wracała do niej z kościoła, i swojej maturze na temat listu biskupów polskich do niemieckich opowiada Alicja Wojciechowska, od 30 lat dyrektor XXV LO w Łodzi.

W tym roku szkolnym świętuje pani 30-lecie pracy na stanowisku dyrektora XXV Liceum Ogólnokształcącego. Czy spodziewała się Pani, że po trzech dekadach dostosowywania swojej szkoły do kolejnych zmian w oświacie w roku jubileuszu nadejdą kolejne?

Spodziewałam się reform. Politycy nie ukrywali zmian w programie dla oświaty przed wyborami.

Cieszy się Pani, że znów pod dach ogólniaka trafią cztery roczniki?

Bardzo się cieszę. Program obecnie realizowany w liceum jest programem złym. Tzw. profilowanie oddziałów po pierwszej klasie, w której „bawimy się” przedmiotami, sprawiło, że nauczycielom nie starcza czasu na realizowanie materiału, gdy uczeń wybrał już „rozszerzenie” swojej klasy. Stąd potem biorą się zdziwienia na uczelniach, że maturzysta poszedł np. na Uniwersytet Medyczny z brakami w wiedzy.
Wierzę, że nowy program będzie lepiej rozplanowany do realizacji.

Razem z programem pewnie zmieni się matura. Które z dotychczasowych zmian za Pani kadencji wyszły jej na zdrowie, a co należy poprawić?

Jestem zadowolona, że matura pisemna „wyszła” ze szkoły - że prac ucznia nie sprawdzają jego nauczyciele. To ogromny psychiczny spokój dla nauczyciela, który, pracując dla Okręgowej Komisji Egzaminacyjnej, nie wie, skąd pochodzą leżące przed nim arkusze.

Obecny system matur nie jest zły, udaje się go ulepszać. Dyrektorzy kilka lat temu zwracali uwagę, że „ciężkie” przedmioty, chemia czy fizyka, zdawane są popołudniami, kiedy uczeń ma mniej „świeżą” głowę. Na ostatniej maturze obowiązywały w tym zakresie godzinny poranne. Wyliczając wady: zdarza się, że arkusz z pytaniami w części „rozszerzonej”, która decyduje o dostaniu się na studia, tak bardzo odbiega od realizowanego w szkole programu, że widząc go nauczyciel-przedmiotowiec czasem chwyta się za głowę.

No i „nowość” z ostatniej sesji: na każdy egzamin mamy rysować plan z zaznaczeniami opisującymi, za jaki konkretnie „sektor” siedzących na sali uczniów odpowiada dany nauczyciel. To jest kuriozum!

Przedstawiciel OKE tłumaczył mi, że chodzi o przyporządkowanie odpowiedzialności za samodzielność ucznia na egzaminie do konkretnego nauczyciela z komisji znajdującej się na sali.

Tak? A przedtem w procedurach był zapis, zgodnie z którym nauczyciele z komisji powinni siedzieć, bo chodzenie po sali przeszkadza uczniom. To ja jestem za tym, aby połączyć obie procedury i szkoły obowiązkowo wyposażyć w fotele na wysięgnikach, aby pilnujący zza stołu komisji „nadlatywali” nad swój sektor, ale nie przeszkadzali uczniom swoimi krokami.

A na poważnie: rysowanie sektorów uważam za przejaw braku zaufania systemu do nas. Że nie jesteśmy odpowiedzialni i nie potrafimy dobrze zorganizować swojej pracy.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Bardziej stresowała się Pani maturą jako uczennica czy teraz - dbając o jej przeprowadzenie jako dyrektor szkoły?

Zdawałam maturę w 1966 r., pamiętam nawet moje pytanie na pisemnym egzaminie z polskiego: to była analiza listu biskupów polskich do biskupów niemieckich. Czy zgadzasz się z tym „wybaczamy i prosimy o wybaczenie”?

I można było napisać bez konsekwencji np., że „owszem, zgadzam się, nam, Polakom, też jest co wybaczać”?

Myślę, że tak. Wtedy bardziej zwracano uwagę na inną poprawność: stylu, przecinki, a popełnienie trzech błędów ortograficznych kończyło się „oblaniem” egzaminu. I tym się głównie stresowałam. Ale teraz, jako dyrektor, też się stresuję maturą, nawet nie wiem, czy nie bardziej, niż gdy ja zdawałam, bo co roku różne nieprzewidziane rzeczy mogą wyniknąć.

Jak w 2015 r. problem uczniów „popołudniowych”, którzy idąc na ustny egzamin z polskiego wiedzieli już, jakich pytań mogą się spodziewać, bo ich ograniczoną do ok. 20 pulę na każdy dzień poznali już maturzyści „poranni” i przekazali przez profile na Facebooku tym odpowiadającym później?

Młodzież przechytrzyła system: wpadła na pomysł, działała wspólnie, wykorzystała technologię. Pan mówi o maturzystach „popołudniowych”? Już parę minut po godz. 9 rano uczniowie wiedzieli, jakie pytania obowiązują na dany dzień. A nauczyciele w komisjach zastanawiali się, czemu oni przychodzą na egzamin tacy zadowoleni...

Bardzo lubię młodzież z liceów, przynajmniej „moją” i ich super pomysły. Jeśli mowa o zmianach za mojej kadencji, ogromnie otworzyły ją na świat programy wymiany międzynarodowej. Zresztą nie tylko uczniów, także nauczycieli, np. językowców, którzy wprowadzają w swojej pracy podpatrzone na wyjazdach metody nauczania.

Nauczyciele z gimnazjów już odwiedzają panią dyrektor w gabinecie i pytają, czy w XXV LO znajdzie się jakaś praca?

Nie miałam jeszcze takiej rozmowy. Rozumiem strach pracowników gimnazjów o zatrudnienie. Dostrzegam wśród nich bardzo dobre placówki. Jednak w odbiorze społecznym przeważa pogląd, że „hormony za bardzo tam buzują”. A dla rodziców najbardziej liczy się bezpieczeństwo ich dzieci. Sądzę, że twórcy gimnazjów też o nim myśleli - tylko od innej strony: chcieli oddzielić najmłodsze dzieci w podstawówkach od, coraz szybciej dojrzewających, ówczesnych siódmo- i ósmoklasistów.

Po stworzeniu gimnazjów przyszło „zielone światło” dla rozwoju przedszkoli, MEN mówi o „zielonym świetle” dla szkół zawodowych. A ja się pytam, kiedy zaświeci się ono dla liceów ogólnokształcących? I rozumiem przez to m.in. więcej pieniędzy na zajęcia dodatkowe pomagające przygotować się do matury i studiów, bo, jak mówiliśmy, program, za którym i tak trudno nadążyć, rozmija się z większymi oczekiwaniami twórców arkuszy egzaminacyjnych oraz uczelni.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Jest Pani dyrektorem, który był na swoim stanowisku, gdy religia w 1990 r. wracała do szkół z salek katechetycznych...

Nawet gdzieś w szufladach trzymam urzędnicze pismo powiadamiające dyrektora o tej decyzji. Przyszło w wakacje. Dużo decyzji przychodzi od urzędników akurat w wakacje - w ostatnie lato było tak z listą produktów „zakazanego” jedzenia na terenie szkoły.

Uważam, że religia powinna być prowadzona przy kościele w godzinach popołudniowych. I sądzę, że duża część osób spośród prowadzących te zajęcia podziela, po cichu, moje zdanie. Ja jako uczennica chodziłam do punktu katechetycznego z własnej potrzeby. Nie liczyły się oceny, a przecież stopień z religii może dziś podnieść uczniowi średnią na świadectwie. Jeśli katecheza w szkole, to dla dzieci z klas I-III w podstawówce, bo te zwykle są przyprowadzane do szkoły przez opiekunów, a religia poza szkołą może utrudnić rodzinom rozkład dnia.

I jeszcze jedno! W rozkładzie tygodnia mój uczeń ma tylko pojedyczną godzinę biologii, chemii fizyki i geografii, a religii - dwie godziny.

Jak ocenia Pani pierwsze pół roku na magistrackim stanowisku Krzysztofa Jurka, dyrektora Wydziału Edukacji w Urzędzie Miasta Łodzi? To jeden z państwa, przed nominacją kierował Gimnazjum nr 43.

Trafił na ciężkie czasy, ale chyba nikt sprawujący tę funkcję nie miał przed nim lekko. Za ten pierwszy semestr stawiam mu piątkę. Za co? Wyszedł ze środowiska dyrektorskiego i nie zamyka się na jego głos. Myślę, że my, dyrektorzy, będziemy starali się mu pomóc. Tak jak mi ogromnie przez te wszystkie lata bardzo pomagali moi współpracownicy. Muszę im tutaj podziękować, bo bez świetnego zespołu nie ma dobrego dyrektora.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki