Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

RECENZJA: "Rock the Kasbah" [ZWIASTUN]

Dariusz Pawłowski
Dariusz Pawłowski
UIP
Na ekrany kin wszedł nowy film Barry’ego Levinsona - „Rock The Kasbah”. Znakomici Bill Murray oraz Kate Hudson w komedii, która więcej obiecuje niż daje.

Przychodzi taki moment w życiu człowieka, iż pozostaje mu ostatni skok na szczyt tego świata. Zbliżający się do emerytury Richie Lanza, bohater najnowszego filmu Barry’ego Levinsona „Rock the Kasbah”, dostanie taką szansę w najbardziej nieprzystających do jego stylu bycia warunkach, jakie tylko mógł sobie wyobrazić. Ale właśnie skrajne okoliczności przekonają go, że drabiną stają się prawda oraz zerwanie z nieustannym zaklinaniem rzeczywistości. Podobnej lekcji jednak nie odrobili w pełni reżyser i scenarzysta.

Twórcy „Rock The Kasbah” dobrze wprowadzają w swoją opowieść. Richie, menadżer muzycznych gwiazd, żyje przeświadczeniem o posiadaniu magicznych uszu, zdolnych wykryć największy talent; przeszłością i budowaniem własnej legendy, opartej na rzekomym odkryciu Madonny oraz z żerowania na beztalenciach, którym gwarantuje gwiazdorską przyszłość. Richie kocha muzykę, kocha artystów, ale nie należy do ludzi osiągających sukces. Pewnego wieczoru otrzymuje propozycję wyruszenia ze swą podopieczną, młodą piosenkarką, w tournee po bazach wojskowych w Afganistanie. W dalekim świecie okazuje się, że pary nie łączyła głęboka lojalność i Richie zostaje w Kabulu sam, bez pieniędzy, paszportu i możliwości szybkiego powrotu do domu. By uzyskać pomoc, przyjmuje zlecenie od nowych znajomych, które wiąże się z wyjazdem do afgańskiej wioski. Tam usłyszy głos, na który czekał całe życie. Należy on do dziewczyny o wyjątkowym talencie, która o śpiewaniu może tylko marzyć, bo uniemożliwiają jej to surowe reguły religijne. Lanza dostrzegając w umiejętnościach dziewczyny przyszłą fortunę, postanawia pomóc jej dostać się do talent show - Afghan Star, w którym nigdy nie wystąpiła kobieta.

Najprostszym sposobem rozruszania publiczności po rzuceniu bohatera w egzotyczną dla niego rzeczywistość byłoby podkreślanie kulturowych różnic. Na szczęście Levinson wydobywa na pierwszy plan inne elementy, nie oczekuje rechotu i nie uderza widza łatwymi zderzeniami przeciwieństw. Więcej, zawarte w jego filmie konfrontacje światów na poziomie mentalnym sugerują raczej możliwość zbliżania się i otwierania, co w kontekście tego, co dzieje się na świecie, jest założeniem budującym, nawet jeżeli nieco naiwnym. Zamiast wyolbrzymiania różnic, Levinson obnaża absurd wojny i nasze schematyczne postrzeganie złożoności Azji środkowej, bawiąc się przy tym polityczną poprawnością i rozbrajaniem militarnego napięcia. Perspektywa menadżera wychowanego w świecie rock’n’rolla, rozgadanych negocjacji i błyskotliwych ripost okazuje się zarazem interesująca i świeża. Richie, nie znając codzienności nieustannych zagrożeń, wierzy, że drugą stronę można do swoich racji przekonać i wojna nie musi przekreślać realizacji marzeń. Nawet, gdy jej zacietrzewiona, bezrefleksyjna twarz pokaże swoją brutalną siłę.

Atutem filmu Levinsona jest też niepokorna i barwna galeria postaci, którymi wypełnił ekran. Motorem jest, rzecz jasna, Richie, w którego wciela się jak zawsze świetny i swoisty Bill Murray, minimalnymi środkami, trafiający idealnie w punkt. O tym, że aktor ten gra, jakby nie grał, wszyscy wiedzą - tu dodaje do dystansu jeszcze wiele tęsknoty za stabilizacją, którą jego bohaterowi odebrało nieustabilizowane życie. Jego niespodziewaną partnerką zostaje piękna prostytutka Merci (fantastyczna Kate Hudson), która czyniąc mężczyznom to, co jest zakazane pod każdą szerokością geograficzną, może tu wyglądać jak perska księżniczka. Pojawia się brawurowa para cwaniaczków, byłych sprzedawców Herbalife, a obecnie dilerów nieskutecznej amunicji oraz kryminalista i najemnik, przygotowujący się do napisania bestsellerowego pamiętnika (nieco groteskowy Bruce Willis). Odczuwalna jest również szczera przyjemność, jaką aktorom sprawił występ w tym obrazie.

I wszystkie te atrakcyjne elementy Levinson zebrał w film, który więcej obiecuje niż daje. Na rozwinięcie wielu scen wyraźnie zabrakło autorom pomysłu, z innych gwałtownie ulatuje energia. Udanie połączył się tu rock z Afganistanem, choć i w znakomicie budowanej ścieżce dźwiękowej nagle rock’n’rolla jest za mało. Można się doszukać kilku fałszywych nut, trzeba też zgodzić się na nieco prostoduszności. I pewnie nie każdemu spodoba się ostatni akt filmu, w którym dominuje tonacja melodramatyczna i gdzie brakuje jedynie dzwonków sań spełniającego życzenia Świętego Mikołaja. Ale mimo wszystko to produkcja, która gdy zostawimy za drzwiami zgorzkniałość, potrafi ze sobą „zabrać”. I nie będzie to czas stracony.

A na jednym z poziomów jest to nawet film ważny. Lekko, ale jednak mówi on bowiem, że nawet najbardziej zamknięte społeczności, umysły i kodeksy mogą się zmieniać i ewoluować. I że warto ze sobą rozmawiać. Tymczasem można odnieść wrażenie, że świat już dawno nie tylko przestał w to pierwsze wierzyć, ale też zatracił tę drugą umiejętność.

Ocena: 4/6

KOCHAJMY SIĘ OD ŚWIĘTA
USA, komediodramat
reż.Barry Levinson
wyst.Bill Murray, Kate Hudson

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki