Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pasażerowie z piekła rodem

Alicja Zboińska
123rf
Uprzejmi, uśmiechnięci, cisi i skromni na co dzień ludzie na pokładzie promu zmieniają się w gburowatych, skwaszonych, głośnych i dumnych pasażerów z piekła rodem.

Godz. 13.30. Prom wypływa z Ystad. Pogoda dopisuje. Do recepcji przybiega pasażer. Z daleka widać, że jest zbulwersowany:

- Proszę pani, a to słońce to będzie tak świeciło cały dzień? Nie można coś z tym zrobić? - atakuje recepcjonistkę.

To tylko jedna z wielu, wydawałoby się wręcz nieprawdopodobnych sytuacji, na które personel promowy musi być przygotowany. Klient z piekła rodem potrafi bowiem - zupełnie serio - zapytać: - A ma pani te tabletki, żeby statkiem nie bujało? Jest też w pełni przekonany, że to recepcjonistka zna odpowiedź na pytanie, gdzie klient zaparkował samochód. I na pewno też umie rozwiązać filozoficzny dylemat: - czy ta winda jedzie w dół. A wszystko to z nienagannym uśmiechem.

Obsługa promowa na pewno na długo zapamiętała pana Andrzeja z Łodzi, który ze Świnoujścia płynął do Ystad. Zapamiętali go także inni pasażerowie, którzy zdecydowali się spędzić rejs na pokładzie, a nie w kabinie. Pan Andrzej jest bowiem autorem kilku wbijających się w pamięć powiedzonek, a wzrost jego elokwencji był wprost proporcjonalny do liczby opróżnionych butelek z wódką, którą raczył się z innymi kolegami kierowcami samochodów ciężarowych.

Łodzianin postanowił m.in. uhonorować rodzinne miasto i to w formie zagadki.

- Jak nazywa się miasto wojewódzkie na dwie litery - po trzech godzinach rejsu zapytał łodzianin. Szczególnie dociekliwy był pod adresem grupy studentów, która rozłożyła się w pobliżu w śpiworach. Nie było im jednak dane zasnąć...

Po dłuższej chwili niezręcznego milczenia, niezrażony kierowca sam sobie odpowiedział i wybuchnął gromkim śmiechem: - Uć - brzmiała odpowiedź.

Łodzianinowi trudno było wysiedzieć w jednym miejscu. W ramach rozrywki wybrał się na dyskotekę. Nie znalazł jednak partnerki do tańca. Mimo iż podchodził do wielu uczestniczek zabawy, słyszał to samo krótkie zdanie: właśnie wychodzę. Lekko zdziwiony skonstatował po powrocie do poczekalni: - Wszystkie były umówione na tę samą godzinę - uznał niezrażony.

Najlepsze jednak zostawił na koniec podróży. Pani Agnieszka z Łodzi, która wraz z przyjaciółmi męczyła się podczas rejsu z panem Andrzejem, do dziś szuka sensu w filozoficznym: - Albo się jest albo się... nie ma.

- Przez resztę wyjazdu zastanawialiśmy się nad głębią tego stwierdzenia. Podczas podróży byliśmy jednak wściekli na niego. Chcieliśmy spokojnie dopłynąć do Szwecji, a nie brać udziału w tanim kabarecie z mało śmiesznymi żartami. Na szczęście w drodze powrotnej już go nie spotkaliśmy.

Takiego szczęścia nie ma natomiast załoga promu. A czasami trafiają się dość niestandardowe prośby.

- Chcę rozmawiać z kapitanem - pasażerka interweniuje u pracownicy recepcji.

- Niestety, kapitan jest zajęty, może ja będę mogła pomóc - recepcjonistka nie pierwszy raz słyszy takie żądanie.

- Żądam rozmowy z kapitanem, to ważna sprawa jest - pasażerka nie zamierza łatwo się poddać.

- Proszę pani, kapitan nie spotyka się z pasażerami. Dowodzi całym statkiem, ale my, jako recepcja, jesteśmy do pomocy. W czym problem?

Pasażerka wreszcie ustępuje:

- Bo mój Faficzek musi mieć kołderkę. Swoją. Ewentualnie kocyk. Bo nie może być tak, że on bez kołderki jedzie - zaznacza właścicielka psa.

- Proszę pani, niestety, ale zwierzakom nie wydajemy dodatkowych kołderek czy kocyków - zaznacza recepcjonistka.

- No tak i dlatego ja muszę z kapitanem. To skandal jest. Mój Faficzek musi mieć kocyk.

Panie z pieskami to zresztą dość specyficzna grupa pasażerów. Mają z nimi kontakt również pracownicy promowego call center. Skontaktowała się z nim starsza pani, która upierała się telefonicznie, że gdy poprzednim razem płynęła ze swoim pieskiem, to w kabinie czekała pościel dla jej pod-opiecznego. Pasażerka musiała być bardzo przekonująca: załoga nie dość, że oblekła koc w powłokę, to na dodatek rano podgrzała jedzenie dla pieska.

Kapitan jest częstszym obiektem życzeń pasażerów. Załoga określa je mianem "kapitańskie tango". Odnosi się to głównie do tych podróżnych, którzy w rejs wybrali się w związku ze specjalną okazją: urodziny, zaręczyny, rocznica ślubu itp. Oczekują, że kapitan ich powita, obejrzą owo bliżej niesprecyzowane kapitańskie tango, a rejs spędzą koniecznie w międzynarodowym towarzystwie...

Niektórzy pasażerowie na pierwszy rzut oka nie wyglądają na takich, którzy mogą sprawiać problemy lub przykre niespodzianki...

Do recepcji podchodzi elegancki, miły mężczyzna. Zaczyna od grzecznego "dzień dobry", po którym następuje równie uprzejma prośba o kabinę.

- Jaką pan sobie życzy: czteroosobową, dwuosobową - pyta recepcjonistka.

- A jeden ch..., proszę pani - pada szybka odpowiedź.

Pasażerom problemy potrafi też sprawić zakup w sklepie wolnocłowym. Początkowa cena to 100 koron szwedzkich. Pasażer postanawia zapłacić w złotówkach.

- W takim razie to będzie 50 złotych - mówi sprzedawca.

- Aha, a ile to będzie w pieniądzach? - docieka klient.

Sporo zamieszania mogą wprowadzić ogłoszenia na promach, dotyczące chociażby usług dodatkowych, takich jak tzw. lunch bag, czyli zestaw składający się z kanapek, ciastka, soczku i jabłka. Na promach można go kupić i zabrać w dalszą podróż.

- Wziąłbym ten obiad na wynos zamówił- deklaruje pasażer. - Do ilu kilometrów dowozicie?

- Jaki obiad - pyta zdezorientowana recepcjonistka.

- Przecież mówili wczoraj przez głośnik, że na wynos wozicie - obstaje przy swoim pasażer.

- A, chodzi panu o lunch bag - domyśla się recepcjonistka.

- Nie, obiad chcę zamówić. Do ilu dowozicie?

Skonsternowana recepcjonistka poddaje się i po dłuższej chwili mówi, że do 200 kilometrów.

- A to nie, ja do Norwegii jadę - niezrażony klient składa rezygnację.

Pasażerowie mają też zastrzeżenia do kompetencji załogi, ze szczególnym uwzględnieniem znajomości języków obcych. Najgorzej, gdy trafi się na frankofila...

- Czy ktoś z załogi mówi po francusku? To taki piękny język, proszę pani. Ktoś koniecznie powinien tu mówić po francusku. Proszę to przekazać kapitanowi - wygłosił reprymendę jeden z podróżnych.

Języki obce, a zwłaszcza pewne zapożyczenia, potrafią sprawić podróżnym wiele kłopotów.

- Mam tutaj ten rauczer - deklaruje pasażer.

- Przepraszam, ale co pan ma - docieka pracownica recepcji.

- No ten rauczer, ten na powrót - pada szybka odpowiedź.

Recepcjonistka nie wyprowadziła klienta z błędu, że okazał jej voucher, czyli rodzaj czeku podróżnego.

Podróżni są zresztą kreatywni, gdy starają się pozostać sami w kabinie. Pracownicy recepcji nie są już w stanie zliczyć, ile razy słyszeli hasła typu: ja chrapię albo kolega chrapie, nie wejdę na górne łóżko. Przewrażliwieni podróżni boją się lunatykujących kolegów, a także tego, że kolega może się nie umyć. Niektórzy mają poważne obawy natury medycznej i drżą np. przed złapaniem grzybicy.

Zażalenia składają też osoby, które nie decydują się na wynajęcie całej kabiny, a jedynie łóżka. Reguła jest taka, że podróż mogą spędzić z nieznajomą osobą, zawsze tej samej płci. Nie wszystkim się to podoba, o czym przekonali się pracownicy call center. Jeden pasażer stanowczo życzył sobie miejsca w kabinie damskiej i nie mógł pogodzić się z regułą przydzielania miejsc według płci.

Damska część promowej załogi jest przyzwyczajona do nieustannej adoracji, która przybiera na sile wraz z częstotliwością wizyt pasażerów w barze lub sklepie wolnocłowym. Panowie mają wówczas propozycje udania się w bardziej dyskretne miejsca.

- Pani kabina albo moja - pada sugestia. - No chyba że zna pani jakieś ciekawe miejsca...

Odmowa powoduje szczere oburzenie pytającego.

Dość regularnie pracownicy infolinii zmagają się z pytaniem dotyczącym nieboszczyków. Pasażerowie chcą wiedzieć, czy na liście podróżnych powinny być dane przewożonego nieboszczyka. Pytanie wynika z obawy, że gdyby prom zatonął, to wypłynie o jedno ciało więcej niż wynika z owej listy...

Morska katastrofa leżała na sercu jednemu z pasażerów, który poprosił o... zmianę kursu promu. Zależało mu bowiem na uhonorowaniu ofiar promu Heweliusz. Mężczyzna chciał wrzucić wieniec do morza w pobliżu miejsca katastrofy. Był bardzo oburzony, gdy okazało się, że nie ma takiej możliwości.

Nie tylko pasażerowie słyną z gaf. Błędy popełnia również obsługa, a za krępującą sytuację odpowiedzialna była jedna recepcjonistka, która obsługiwała głuchoniemego pasażera. Podróżny był zdenerwowany, gdyż miał problem z biletem. "Rozmowa" odbywała się głównie za pomocą karteczek. Udało się pomóc podróżnemu, ten jednak chciał złożyć reklamację. Problem pojawił się, gdy doszło do tego, w jakiej formie życzyłby sobie otrzymać odpowiedź. Okazało się, że mejlowo nie, gdyż pan rzadko sprawdza skrzynkę, za pośrednictwem poczty tradycyjnej też nie, bo pan się często przemieszcza. Recepcjonistka się nie poddała:

- To może telefonicznie - zaproponowała z uśmiechem.

Do dziś pamięta minę klienta, który w tym momencie zrezygnował ze składania reklamacji.

Połączenie klienta z piekła rodem z załogą z tych samych kręgów może najwidoczniej przynieść niespodziewany rezultat...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki