Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Piła rozcięła mu twarz, szyję, rękę i pachę. Cudem przeżył

Joanna Barczykowska
Pan Władysław trafił do szpitala im. WAM tydzień temu. Lekarze uratowali mu życie i rękę
Pan Władysław trafił do szpitala im. WAM tydzień temu. Lekarze uratowali mu życie i rękę Krzysztof Szymczak
Od 20 lat zajmuje się remontami mieszkań. Sam o sobie mówi "weteran", bo nigdy nic mu się nie stało. Do czasu. Tydzień temu podczas wycinania drewnianej podłogi w mieszkaniu przyjaciela piła mechaniczna wyskoczyła mu z rąk, przecinając lewą część twarzy, usta, język i żuchwę.

Pilarka rozcięła mu potem szyję, przechodząc kilka milimetrów od tętnicy szyjnej, tworząc głęboką ranę na klatce piersiowej. Kiedy piła zaczęła rozcinać mu rękę i pachę, siostrzeniec wyrwał maszynę, ratując zgierzanina od śmierci. Gdyby nie to, piła dalej rozcinałaby mu kolejne części ciała.

- Ten pacjent miał bardzo dużo szczęścia, że przeżył. Kiedy trafił do szpitala, stracił już bardzo dużo krwi - mówi prof. Zbigniew Dudkiewicz, kierownik kliniki chirurgii ręki w Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym im. WAM w Łodzi.

Władysław Majewski ze Zgierza tamował krew, zaciskając rany drugą ręką. Ratownicy przywieźli go od razu do szpitala im. WAM, gdzie całodobowy dyżur pełni jedyna w regionie klinika chirurgii ręki. Dzięki temu pacjent nie tylko żyje, ale nie stracił ręki. Przypadek zgierzanina był szczególnie trudny i dramatyczny, ale niestety niejedyny.

- Kiedy robi się ciepło, pojawia się wielu amatorów remontów. Trafia do nas bardzo dużo pacjentów z ranami poszarpanymi przez piły tarczowe i frezarki. W ubiegłym miesiącu pogotowie przywiozło do nas 72-letnią kobietę, pociętą przez piłę tarczową. Pani chciała jeszcze remontować dom. To są bardzo trudne rany i ciężkie przypadki. Takich sprzętów nie powinien dotykać nikt bez wcześniejszego przeszkolenia - mówi prof. Dudkiewicz.

Pan Władysław miał doświadczenie, ale zabrakło mu szczęścia. Trafił do szpitala w bardzo ciężkim stanie. Chirurdzy szczękowi najpierw zszyli mężczyźnie poszarpaną żuchwę, polik i język. Potem pacjent trafił na stół do chirurgów ręki. Ta operacja trwała kilka godzin. Chirurdzy z wielką precyzją zszywali po kolei zerwane naczynia krwionośne i mięśnie.

- Do zszywania naczyń krwionośnych używamy nici cieńszych niż włos człowieka. Wszystko odbywa się pod lupą. Pacjent miał uszkodzoną tętnicę, żyły i wszystkie nerwy, wychodzące ze stawu barkowego. Najpierw pozszywaliśmy naczynia krwionośne, żeby chory nie stracił ręki. Operacja trwała ponad cztery godziny - mówi prof. Dudkiewicz.

Pan Władysław trafił do szpitala im. WAM tydzień temu. Dziś czuje się lepiej, ale nadal nie ma czucia w poranionej ręce. - Podczas pierwszej operacji odszukaliśmy kikuty porozrywanych nerwów i kolorowymi nićmi wszyliśmy je w mięśnie. Za trzy miesiące z pomocą neurochirurgów pozszywamy nerwy. Będziemy musieli przeszczepić brakujące fragmenty nerwów z podudzia i odszukamy wszyte kikuty nerwów pacjenta, żeby je uzupełnić - tłumaczy Dudkiewicz. - Po operacji zszycia nerwów pan Władysław odzyska czucie w ręce.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki