Pilarka rozcięła mu potem szyję, przechodząc kilka milimetrów od tętnicy szyjnej, tworząc głęboką ranę na klatce piersiowej. Kiedy piła zaczęła rozcinać mu rękę i pachę, siostrzeniec wyrwał maszynę, ratując zgierzanina od śmierci. Gdyby nie to, piła dalej rozcinałaby mu kolejne części ciała.
- Ten pacjent miał bardzo dużo szczęścia, że przeżył. Kiedy trafił do szpitala, stracił już bardzo dużo krwi - mówi prof. Zbigniew Dudkiewicz, kierownik kliniki chirurgii ręki w Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym im. WAM w Łodzi.
Władysław Majewski ze Zgierza tamował krew, zaciskając rany drugą ręką. Ratownicy przywieźli go od razu do szpitala im. WAM, gdzie całodobowy dyżur pełni jedyna w regionie klinika chirurgii ręki. Dzięki temu pacjent nie tylko żyje, ale nie stracił ręki. Przypadek zgierzanina był szczególnie trudny i dramatyczny, ale niestety niejedyny.
- Kiedy robi się ciepło, pojawia się wielu amatorów remontów. Trafia do nas bardzo dużo pacjentów z ranami poszarpanymi przez piły tarczowe i frezarki. W ubiegłym miesiącu pogotowie przywiozło do nas 72-letnią kobietę, pociętą przez piłę tarczową. Pani chciała jeszcze remontować dom. To są bardzo trudne rany i ciężkie przypadki. Takich sprzętów nie powinien dotykać nikt bez wcześniejszego przeszkolenia - mówi prof. Dudkiewicz.
Pan Władysław miał doświadczenie, ale zabrakło mu szczęścia. Trafił do szpitala w bardzo ciężkim stanie. Chirurdzy szczękowi najpierw zszyli mężczyźnie poszarpaną żuchwę, polik i język. Potem pacjent trafił na stół do chirurgów ręki. Ta operacja trwała kilka godzin. Chirurdzy z wielką precyzją zszywali po kolei zerwane naczynia krwionośne i mięśnie.
- Do zszywania naczyń krwionośnych używamy nici cieńszych niż włos człowieka. Wszystko odbywa się pod lupą. Pacjent miał uszkodzoną tętnicę, żyły i wszystkie nerwy, wychodzące ze stawu barkowego. Najpierw pozszywaliśmy naczynia krwionośne, żeby chory nie stracił ręki. Operacja trwała ponad cztery godziny - mówi prof. Dudkiewicz.
Pan Władysław trafił do szpitala im. WAM tydzień temu. Dziś czuje się lepiej, ale nadal nie ma czucia w poranionej ręce. - Podczas pierwszej operacji odszukaliśmy kikuty porozrywanych nerwów i kolorowymi nićmi wszyliśmy je w mięśnie. Za trzy miesiące z pomocą neurochirurgów pozszywamy nerwy. Będziemy musieli przeszczepić brakujące fragmenty nerwów z podudzia i odszukamy wszyte kikuty nerwów pacjenta, żeby je uzupełnić - tłumaczy Dudkiewicz. - Po operacji zszycia nerwów pan Władysław odzyska czucie w ręce.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?