Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

RECENZJA: "World War Z" [ZWIASTUN]

Dariusz Pawłowski
UIP
Tego się można było spodziewać. Zombie nie wystarczy już jakiś jeden dom, supermarket czy nawet największy kraj. Teraz oblazły całą kulę ziemską. No a kto, powiedz lustereczko, jest najpiękniejszy i najpopularniejszy na świecie?

World War Z

USA, 116 min.
reż. Marc Forster
wyst. Brad Pitt, Mireille Enos, Daniella Kertesz
dystr. UIP

Pomysł na film "World War Z" wziął się z post-apokaliptycznej powieści Maksa Brooksa "Wojna zombie". Oczywiście hollywoodzka produkcja z książką ma niewiele wspólnego. Różnica bierze się już z samej konstrukcji: powieść to zapis w pierwszej osobie relacji osób, które doświadczyły wojny z zombie; w filmie zaś wszystko kumuluje się w jednym bohaterze. Później "rozjazd" jest coraz większy, ponieważ Hollywood wybiera zasadę: im więcej da się uprościć, bez względu na sens, tym lepiej.

Film ma niezłe otwarcie. Rozpoczyna się kolejny dzień rodziny Lane. Dowiadujemy się co prawda, że pan domu, Gerry, miał niebezpieczną pracę, ale dziś smaży on naleśniki dla żony i dwóch córek. Gdy jadą samochodem przez miasto i bawią się w rodzinne zgadywanki, zatrzymują się w korku. Nagle coś się zaczyna dziać: po niebie krąży więcej niż zwykle patrolowych śmigłowców, z sąsiednich ulic nadbiegają spanikowani ludzie, a policjanta nakazującego kierowcy pozostać w samochodzie miażdży przeciskająca się między autami ciężarówka. Instynkt Gerry'ego, byłego najlepszego śledczego ONZ, który przeżył w różnych groźnych miejscach, podpowiada mu, że trzeba uciekać. I skontaktować się z wysoko postawionym przyjacielem, który pomoże w przedostaniu się do bezpiecznego miejsca.

Wszystko ma oczywiście swoją cenę. W świecie opanowanym przez zombie bezpieczne miejsce jest w cenie i Gerry, by uratować rodzinę, musi zgodzić się na ryzykowną misję do koreańskich źródeł epidemii. Idiotyczny wypadek komplikuje akcję i nasz bohater podróżując po świecie szuka antidotum na śmiertelnego wirusa.

Scenariusz miewa dziury przypominające ślady po ugryzieniu zombie, ale na szczęście nie tonie w oceanie głupoty i potrafi względnie utrzymywać w napięciu. Autorzy filmu nie pastwią się też nad nami rozbudowanymi scenami konsumpcji żywych przez nieumarłych, widzów straszy się tu raczej atmosferą światowego pandemonium i atakami rozpędzonej hałastry zombie niż obrzydliwościami. Odwrotnie też niż w większości dużych produkcji, gdzie akcja podąża od skromności do totalnej rozwalanki, tutaj przechodząc przez spektakularne sceny z niepoliczalnymi zombie zakąszającymi całymi miastami, docieramy do najlepszej w filmie sekwencji w zamkniętej przestrzeni, opartej na pozbawionym rozmachu, indywidualnym lęku.

"World War Z" nie jest dziełem odkrywczym, ale w gatunku kina rozrywkowego mieści się w górnej strefie stanów średnich. Jego najciekawszym elementem jest obsadzenie w głównej roli Brada Pitta, który tym razem nie może pokonać przeciwnika jedynie wdziękiem i uśmiechem. Choć finał jest ten sam: w dzisiejszym świecie piękny z brzydkim zawsze wygra.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki