Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Łodzianin przejechał na rowerze 3,5 tys. km w 19 dni

Marcin Bereszczyński
Michał Kosior w trakcie podróży po Europie schudł 6-7 kg, ale przeżył wielką przygodę
Michał Kosior w trakcie podróży po Europie schudł 6-7 kg, ale przeżył wielką przygodę Krzysztof Szymczak
Łodzianin Michał Kosior pokonał na rowerze 3555 km w 19 dni. Pojechał zobaczyć ostatni etap Tour de France.

Michał Kosior złapał kolarskiego bakcyla w podstawówce. Był wtedy chory i przez dwa tygodnie leżał w łóżku. Codziennie oglądał w telewizji relacje z wyścigu Giro d'Italia. Zafascynował go świat kolarstwa. Postanowił, że wybierze się na samotną wyprawę rowerową do Lizbony. Zaczął opracowywać trasę, rysować mapki przejazdu na każdy dzień. Aby wybrać się na tak długą wyprawę, potrzebny jest solidny trening.

- Zapisałem się do klubu kolarskiego, aby przygotować się do wyprawy - wspomina Michał Kosior. - A tam, oprócz treningów, były wyścigi, które szybko stały się moją pasją. Stopniowo piąłem się w hierarchii sportowej. Zostałem wicemistrzem Polski juniorów, trafiłem do reprezentacji Polski, a później wystartowałem na mistrzostwach świata. W ubiegłym roku musiałem zakończyć karierę z powodów zdrowotnych. Koniec startów oznaczał, że przyszedł czas na realizację marzeń. Odszukałem mapki z dzieciństwa. Stwierdziłem, że Lizbona jest za daleko. Paryż był w połowie drogi i to on stał się celem wyprawy.

Michał tak zaplanował wyprawę do stolicy Francji, aby przyjechać do Paryża na ostatni etap największego wyścigu kolarskiego na świecie - Tour de France. Wyścig co roku kończy się na Polach Elizejskich, a kolarze finiszują przy Łuku Triumfalnym. Wokół kibicują setki tysięcy fanów. Wśród nich był 21-letni łodzianin Michał Kosior.

W drodze do Paryża

Michał wyruszył z Łodzi w samotną podróż na rowerze 12 lipca o godz. 9. Wrócił we wtorek 30 lipca o godz. 23.30. Pierwszy etap wyprawy liczył 227 km i kończył się w Lesznie. Łodzianin codziennie pokonywał około dwustu kilometrów. Najdłuższy odcinek miał prawie trzysta kilometrów. Pojechał do Francji przez Niemcy, Holandię i Belgię, a wracał przez południe Niemiec i Czechy.

Michał nocował u osób, zrzeszonych w couchsurfingu. Jest to społeczność internautów, którzy oferują innym darmową gościnę we własnym domu. Dzięki temu podróż łodzianina nie była kosztowna. Wziął z sobą tylko dwieście euro.

- Nie wydałem wszystkiego. Zostało jeszcze sporo pieniędzy - powiedział Michał po powrocie do Łodzi.

Łodzianin nocował przeważnie w domach podróżników rowerowych. Dlatego łatwo było nawiązać kontakt. W Niemczech nocował m.in. w rodzinie mężczyzny, który w tym momencie podróżował samotnie rowerem po Stanach Zjednoczonych.

Wyprawa Michała do Paryża obfitowała w mnóstwo niespodzianek, ale i kłopotów.

- Już drugiego dnia poczułem, że mam problem z kolanami - wspomina. - Musiałem zejść z roweru. Nie mogłem wytrzymać. A miałem tego dnia do przejechania 150 km. Musiałem walczyć z wielkim bólem. Pojechałem jednak dalej. Później w drodze do Paryża bolało mnie na przemian raz jedno, raz drugie kolano. A w drodze powrotnej było już lepiej.

Nie tylko ból sprawiał problemy. Kłopotów narobiła też nawigacja. Pokazywała znacznie krótszą trasę do Magdeburga, niż powinna. Wyprowadziła Michała na piaszczystą drogę, na której koła rowerowe zapadały się w piachu niemal do połowy. Koszmarna droga miała dziesięć kilometrów. Dodatkową przeszkodą było grube, przewrócone drzewo. Przeniesienie nad nim roweru nie było łatwe, ponieważ sakwy rowerowe ważyły kilkanaście kilogramów, a rower drugie tyle. Na tym pech się nie skończył.

- Dziesięć kilometrów przed Magdeburgiem usłyszałem trzask - wspomina 21-latek. - Coś zaczęło obcierać o hamulec. To opóźniło moją jazdę. Jechałem ciężko i wolniej, niż powinienem. Kolejnego dnia jechałem do Detmold, gdzie zaskoczyły mnie trudne podjazdy, niektóre o nachyleniu 20 proc. Dotarłem tam z opóźnieniem. Na szczęście w tej miejscowości mieszka moja rodzina, która znalazła mechanika rowerowego. Okazało się, że pękła obręcz koła w rowerze i trzeba było ją wymienić. Kosztowało to 60 euro. Dobrze, że wtedy nocowałem u rodziny, która bez problemu porozumiała się z mechanikiem, bo ja nie znam języka niemieckiego.
Michał miał jeszcze kilka takich przygód. Gdy dojeżdżał w okolice Strasburga, przeszła gigantyczna burza. Zalało mu nawigację, która przestała działać. Miał ogromne problemy, żeby trafić do miejsca zaplanowanego na nocleg. Przez pewien czas jechał pod prąd. Po kilku kilometrach z naprzeciwka nadjechała żandarmeria. W Polsce pewnie byłby srogi mandat, a skończyło się na trosce funkcjonariuszy, którzy ucieszyli się, że rowerzyście nic się nie stało. Pożegnali go, życząc szczęśliwej podróży.

Niebezpiecznie było również przed Pragą, gdy jechał po ciemku przez las. Gorszy był tylko odcinek od Bełchatowa do Łodzi. Wracał nocą. Było tak ciemno, że nic nie widział.

Kłopoty sprawiali również polscy kierowcy. Oślepiali rowerzystę, który musiał zatrzymywać się, aby nie wpaść do rowu. Niekiedy jednak lądował w rowie, aby ratować życie. A to dlatego, że kierowcy tirów wyprzedzali się na wąskich drogach. Trzeba było uciekać z szosy.

- W większości jednak kierowcy pozdrawiali mnie, zatrzymywali się i życzyli udanej podróży - mówi Michał, który na sakwach rowerowych umieścił napis: "Łódź (Poland) - Paris - Łódź". Obok powiewała flaga Polski. W dodatku jechał w koszulce kolarskiej reprezentacji Polski, co spowodowało, że najczęściej pozdrawiali go nasi rodacy.

Na mecie Tour de France

Tegoroczny wyścig Tour de France był wyjątkowy. Odbył się po raz setny. Dla Polaków był szczególny, bo w wyścigu znakomicie jechał Michał Kwiatkowski, którego Michał Kosior zna z czasów, gdy startował w kolarskich wyścigach. Są kolegami.

- Oglądanie wyścigu na żywo było niesamowitym przeżyciem - opowiada Michał Kosior. - Przed metą były tłumy ludzi na długo przed przyjazdem kolarzy. Najpierw czuło się niecierpliwą atmosferę oczekiwania. Gdy zawodników pokazywano na telebimach, wybuchała wielka wrzawa. Udało mi się przepchnąć do pierwszego rzędu przy mecie przed Łukiem Triumfalnym. Oglądałem niesamowity finisz. Później przepchnąłem się do zawodników. Michał Kwiatkowski od razu pojechał do hotelu, więc z nim nie porozmawiałem. Dużo czasu poświęcił mi natomiast Kanadyjczyk David Veilleux z francuskiej grupy Europcar.

Michał tak ułożył trasę wyprawy, żeby zobaczyć start wtorkowego etapu Tour de Pologne z Krakowa do Rzeszowa. Przez pewien czas był na krakowskim rynku większą atrakcją niż kolarze. Podchodzili do niego kibice z pytaniem, czy startuje w tym wyścigu, bo był ubrany w koszulkę reprezentacji Polski. Gdy dowiadywali się, że pojechał rowerem na Tour de France, byli pod ogromnym wrażeniem.

Spełnianie marzeń

Michał zakończył 19-dniową podróż na krańcówce przy Maratońskiej. Czekało na niego 12 osób, które na cześć kolarza zrobiły meksykańską falę, a później skandowały jego imię.

Na ostatnim odcinku Michałowi nie przeszkadzał już upał, wiatr w twarz, ból kolan, odciski na dłoniach czy piekące oczy. Co dalej?

- Czas wybrać się rowerem do Lizbony. To trzy miesiące w podróży. Warto spełniać swoje marzenia - westchnął Michał.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki