Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jan Kubiak. Łodzianin, który walczył w powstaniu warszawskim

Anna Gronczewska
Łodzianin Jan Kubiak w swoim domu
Łodzianin Jan Kubiak w swoim domu Grzegorz Gałasiński
92-letni Jan Kubiak mieszka w centrum Łodzi. Jest jednym z niewielu żyjących powstańców warszawskich. I chyba jedynym żyjącym, który był przy śmierci Tadeusza Gajcego.

Jan Kubiak pochodzi z Drzazgowej Woli koło Będkowa. Ale jego ojciec Franciszek pracował w Łodzi, "u Anglików", jak nazywano fabrykę produkującą nici przy ul. Niciarnianej, czyli w powojennej "Adriannie". Kiedy jednak wybuchła pierwsza wojna światowa, Franciszek Kubiak wyjechał w okolice Będkowa, a więc w rodzinne strony żony Józefy. Tam w 1921 roku urodził się jego syn, Jan.

- Przed wojną można było się uczyć w dwóch kierunkach- wspomina Jan Kubiak. - Albo na księdza, albo na wojskowego. W 1938 roku rodzice posłali mnie do Poznania, do Szkoły Wojskowej dla Małoletnich i Podoficerskiej Szkoły Zawodowej. Nie było tam łatwo się dostać. Ale mnie się udało.

W szkole Jana Kubiaka zastała wojna. Jako zwykły żołnierz walczył w kampanii wrześniowej. 3 października 1939 roku dostał się do niemieckiej niewoli. Trafił do fortów w Dęblinie.

- Niemcy zgromadzili tam chyba z 10 tysięcy polskich jeńców - dodaje pan Jan. - Po kilku dniach zaczęli nas wywozić do obozów jenieckich w Niemczech. Po osiemdziesięciu wsadzano nas do bydlęcych wagonów i dawano 40 bochenków chleba. Jechaliśmy przez Radom, Skarżysko Kamienną. Dojechaliśmy do Tomaszowa Mazowieckiego. Zatrzymał nas wysadzony most. Kazali nam wysiadać, przechodzić kładką przez rzekę, by wsiąść do drugiego pociągu. Byłem blisko swego domu. Postanowiłem uciec. Wskoczyłem w trzciny, które rosły przy brzegu rzeki. Zrobiło to też dwóch moich kolegów z Wolborza. Udało nam się dotrzeć pieszo do Wolborza. Stamtąd dotarłem do domu w Będkowie. Czekali na mnie rodzice i sześcioro rodzeństwa. Bardzo się ucieszyli na mój widok, bo wcześniej ktoś im powiedział, że zginąłem. Odprawiono nawet w kościele mszę za moją duszę.

Już w marcu 1940 roku zaczął działać w konspiracji. Nie było jeszcze Armii Krajowej, tylko Związek Walki Zbrojnej. Przyjął pseudonim "Strzała". Jan Kubiak wspomina, że początkowo zbierał broń, werbował ludzi do konspiracji. Ale szybko został dowódcą drużyny z Drzazgowej Woli.

- W 1943 roku, już jako żołnierze Armii Krajowej, weszliśmy w skład plutonu dywersyjno-sabotażowego "Graf" - dodaje "Strzała". - Raz otrzymałem rozkład ukrócenia działalności konfidentów w Tomaszowie Mazowieckim. Mieliśmy spalić zakłady naprawcze Gerharda Denkhausa, które pracowały dla niemieckiej armii. Załatwiono mi pracę w tym zakładzie jako pomocnik eletryka. Moim głównym zadaniem było przygotowanie zakładu do podpalenia. Powoli poznawałem w Tomaszowie chłopaków, którzy działali w konspiracji. Założyliśmy mały oddział partyzancki "Zryw". Punkt spotkań urządziliśmy sobie w opuszczonym domu nad Pilicą. Pamiętam, że likwidowaliśmy konfidentów z Tomaszowa. Pierwsze było małżeństwo Pietrzaków. Zostali zastrzeleni, gdy wracali z kina. Nie udała się próba zastrzelenia innego tomaszowskiego konfidenta. W odwecie Niemcy rozstrzelali 60 osób. Bardzo to przeżyliśmy. Spalenie zakładów naprawczych zostało odwołane.

W 1944 roku Jan Kubiak wyjechał do Warszawy. W oddziałach partyzanckich brakowało kierowców. W stolicy miał zrobić prawo jazdy w firmie Henryka Prylińskiego.

- Ale po skończeniu kursu i uzyskania prawa jazdy już nie wróciłem do Tomaszowa Mazowieckiego - mówi pan Jan. - Nawiązałem kontakt z Dyonem Motorowym Obszaru Warszawa. 1 sierpnia zastał mnie w stolicy. Czekaliśmy na to powstanie, każdy aż palił się do walki!

1 sierpnia 1944 roku łącznik przyniósł wiadomość, że żołnierze Dyonu Motorowego mają się udać na ul. Poznańską. Tam kazano im iść w kierunku Starego Miasta.

- Rozpoczęły się już walki, musieliśmy się kryć po bramach - wspomina Jan Kubiak. - Naszym punktem zakwaterowania był Hotel Polski przy ulicy Długiej. Na miejscu obsługa powiedziała, że w jednym z pokoi "zabawia" się z panienką jakiś Niemiec. Zaraz tam poszliśmy. Rozbroiliśmy go i wzbogaciliśmy o parabellum. Pamiętam, że pierwsza noc powstania była ciemna, wilgotna, padał lekki deszcz. Jeszcze przed północą dostałem pierwsze zadanie. Na czele patrolu miałem pójść na Plac Napoleona. Tam stał uszkodzony nasz łazik z amunicją i ważnymi dokumentami. Po drodze przy zwłokach Niemców znaleźliśmy dwa pistolety i karabin maszynowy, później jeszcze niemieckiego "łazika". Był wypełniony winem, papierosami. Po powrocie z zadania uznano nas za bohaterów! Największą radość sprawiła broń.

Dyon Motorowy Obszaru Warszawa liczył 258 żołnierzy AK, ale nie dla wszystkich starczyło broni, dlatego była taka cenna. Długa 29 i Hotel Polski to miejsce stacjonowania jego żołnierzy. Ale zakwaterowani byli też po drugiej stronie ulicy, pod numerem 42. W piwnicy tej kamienicy był skład ziół. Żołnierze Dyonu spali na workach z ziołami. Dowódcą był porucznik Witold Grzymała-Busse "Bartkowski". Jego żołnierze toczyli ciężkie boje z hitlerowcami. Niemcy zniszczyli Hotel Polski.

- Na jego wypalonym szkielecie zwracał uwagę obraz Matki Boskiej - wspomina Jan Kubiak. - Był zawieszony wysoko, na jednej z ocalałych ścian. Od tego obrazka nasz odcinek obrony nazywano Redutą Matki Boskiej. Ja należałem do plutonu porucznika "Ryszarda". 12 sierpnia, w godzinach popołudniowych, pobiegliśmy przejąć barykadę w rejonie ulicy Leszno. Zostaliśmy ostrzelani pociskami, które rozpryskiwały się na setki drobnych kawałków. Jednym z nich raniony został "Ryszard".

Potem "Strzała" został wyznaczony do obrony pałacu Radziwiłłów, który znajdował się na rogu ul. Bielańskiej i Długiej. Śmieje się, że podszedł do jego portretu i zameldował, że jest gotowy do obrony. W tym samym momencie do sali wleciał pocisk artyleryjski. Strącił żyrandol, który przeleciał przez cały pokój. Kawałek żyrandola uderzył pana Jana w głowę.

- Dobrze, że byłem w niemieckim hełmie - dodaje. - Z głowy zaczęła kapać krew, potem przez pewien czas gorzej słyszałem.

Jan Kubiak opowiada, że podczas powstańczych walk poznał poetę Tadeusza Gajcego i był przy jego śmierci. Wtedy jednak nie wiedział kim jest "Topornicki", zwany też "Toporem", i że po latach zostanie uznany za jednego z największych poetów pokolenia "Kolumbów". Spotkał go 15 sierpnia, przy ul. Długiej. Tam Gajcy przyszedł ze swoją grupą szturmowo-wywiadowczą porucznika Jerzego Bondorowskiego pseudonim "Ryszard". Pan Jan dobrze zapamiętał wesołego, uśmiechniętego chłopaka z zawiązaną pod szyją harcerską chustą. Zebrani żołnierze zaczęli opowiadać różne historie.

- A może byśmy zaśpiewali chłopcy? - zaproponował w pewnym momencie Tadeusz Gajcy. Chłopcy odpowiedzieli, że nie znają żadnej piosenki. Wtedy "Topór" powiedział, że nauczy ich kilku swoich. Jan Kubiak do dziś pamięta słowa jednej z nich. Zaczynała się tak: "Ojczyzna wzywa nas do boju, więc naprzód, naprzód Bóg nam każe iść, by nadszedł wreszcie dzień pokoju, twardy nam ugór deptać dziś"...

W tym czasie ze szpitala polowego wrócił dowódca plutonu "Ryszard". Wszystkich ucieszył jego powrót. Ale radość nie trwała długo.

- Jeden z odłamków trafił stojącego na warcie kolegę - mówi "Strzała". - Chwycił się za serce, zapiał jak kogut i padł martwy. Jego ciało wnieśliśmy do piwnicy i ułożyliśmy u stóp "Ryszarda". Ten zaczął płakać jak dziecko...

Wieczorem otrzymali rozkaz wsparcia batalionu kapitana "Nałęcza". Mieli zastąpić żołnierzy broniących barykady w okolicach Pawiaka. Był z nimi "Topór". Po ośmiu godzinach zastąpili ich żołnierze "Nałęcza". Podczas powrotu zatrzymali się przy kamienicy przy ul. Przejazd 1/3. Chcieli odpocząć. Jan Kubiak i jego kolega ulokowali się na parterze, w narożniku budynku. "Topór" i jego koledzy wybrali środek oficyny. Zmęczeni wartą wszyscy zasnęli. Nie zauważyli, że Niemcy przedostali się od tyłu i zaminowali kamienicę. Nagle budynkiem zatrząsł silny wybuch. - Kozetka, na której spałem z kolegą uderzyła o sufit - opowiada Jan Kubiak. - Spadliśmy na podłogę, wszędzie był pył, nie mieliśmy czym oddychać. Nagle zobaczyliśmy, że w górze prześwituje światło. Udało się nam wydostać na zewnątrz.

Na zewnątrz zobaczyli co się stało... Oficyna kamienicy leżała w gruzach. Ocalały tylko jej narożniki. Nie mieli wątpliwości co stało się z kolegami. Tam poniósł śmierć Tadeusz Gajcy. Zginęli też "Chmura", "Zbyszek"...

- W drzwiach do oficyny, a w zasadzie w jej futrynie, stała zasypana po pas gruzem staruszka i przeraźliwie krzyczała- wspomina pan Jan.

Jan Kubiak do 30 sierpnia walczył na Starym Mieście. Starówkę opuszczał kanałami. Jeszcze dziś wzdryga się na wspomnienie tego, co w nich przeżył.

- Było w nich tak dużo ludzi, że powstało mroczne, podziemne miasto - mówi "Strzała". Nie można było rozmawiać, co jakiś czas bokiem przemykał szczur. Trzeba było pilnować przewodnika, by się nie zgubić. W pewnym momencie poziom mazi zaczął się wzbierać, sięgać gardeł. Myślałem, że lepiej się zastrzelić niż utopić w kanale. Na szczęście poziom opadł.

Jan Kubiak walczył do upadku powstania. Znalazł się w obozie w Ożarowie. Stamtąd okupanci wywozili powstańców do Niemiec. Udało mu się uciec. Wplątał się w kolumnę cywilów. Znów uciekł z transportu i dotarł do Drzazgowej Woli...

Po wojnie Jan Kubiak przyjechał do Łodzi. Zdał maturę w I LO im. Kopernika, potem skończył Wydział Chemii Spożywczej na Politechnice Łódzkiej. Zrobił doktorat. Wiele lat wykładał cukrownictwo. Teraz siada w fotelu, patrzy na gablotę wypełnioną medalami i wspomina dawne dni...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki