Dotychczas większe katastrofy metylowe zdarzały się chyba głównie w dawnym ZSRR. W Polsce też bywały. Najczęściej po spożyciu alkoholu skradzionego z przemysłu. Rosyjski teść mojego przyjaciela uczestniczył w jednej z takich zakładowych libacji w Moskwie. Dziwnym trafem jako jedyny ocalał.
Po libacji poszedł do domu. Na szczęście jakiś nieznajomy namówił go na ulicy na wspólne wychylenie połówki. Tym razem prawdziwej wódki ze sklepu. Podobno ten etylowy klin go uratował. Wlany do organizmu po spożyciu metanolu zadziałał jak odtrutka. Reszta kumpli nie popiła.
Z "frontowych" informacji łatwo wysnuć wniosek, że w dzisiejszych czasach - nie to co kiedyś - nie ma pewności, że jak się kupi butelkę w sklepie, to jej zawartość będzie akuratna i po jej spożyciu człowiek obudzi się następnego dnia co najwyżej z kacem, a nie przed obliczem św. Piotra z aplikacją o wpuszczenie do raju.
Jaki doraźny wniosek wynika z opisanej sytuacji? Nie pić, pełna abstynencja! A jeśli ktoś musi, to zawierzyć tylko sobie - zrobić zacier, upędzić bimber. Bimber na ogół jest obrzydliwy w smaku i do tego nielegalny. Jednak kara za pędzenie i obrzydliwy smak jest do przeżycia. Śmierć nie jest.
Jerzy Witaszczyk
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?