Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dzikie wyścigi po rezurekcji i pisanka dla kawalera. Tak kiedyś wyglądała Wielkanoc na Lubelszczyźnie

Anna Chlebus
Anna Chlebus
kolekcja Kuriera Lubelskiego / projekt "Lubelska Biblioteka Wirtualna"
Choć wiele tradycji związanych z obchodami Wielkanocy pozostało z nami po dziś dzień to nie mniej rozwiało się w pomroce dziejów. Na szczęście nadal możemy do nich dotrzeć. O swoich świątecznych wspomnieniach opowiedzieli najstarsi mieszkańcy Lubelszczyzny.

Dla wielu młodziutkich mieszkanek Lubelszczyzny z okresu dwudziestolecia międzywojennego dni świąteczne były jedyną okazją, by się wystroić.

- Zawsze jakieś nowe sukienki miałyśmy, jakieś nowe buciki, to ja nie mogłam doczekać się rana, kiedy ja się w to ubiorę - wspominała pani Irena Antosiewicz z Puław (rocznik 1929) - Też bardzo lubiłam te zapachy - pasty, jak się pastowało podłogi, ciasta, jak się piekło... Zawsze tej rodziny pełno, przyjeżdżało tych ciotek, wujków. Najstarszy brat szedł do lasu, ścinał gdzieś gałązki brzózki, wszystko udekorowane, taki był szpaler tych brzózek postawiony, tatarak porozrzucany po podłodze na chodnikach, w wazonach, ten zapach... Jako dziecko bardzo to przeżywałam, a teraz widzę, że ta ekscytacja ginie.

Przed wojną wielkosobotnie koszyczki do święcenia nie były malutkie jak dzisiaj, bo musiało się w nich zmieścić praktycznie wszystko, co miało pojawić się na wielkanocnym stole.

- Przyjeżdżał wtedy ksiądz ze Starego Zamościa, a cała wieś szła pod kapliczkę, dwoma rzędami, żeby nie tarasować drogi furmankami - mówiła Genowefa Szewczyk (rocznik 1926). - Moja babcia to mnie jeszcze pchała mnie do księdza, żeby go z innymi dziećmi w rękę pocałować.

Choć w koszyczku znajdowało się mniej więcej to, co dzisiaj, a wielkanocne śniadanie zamieniało się w wielogodzinną biesiadę, należało pamiętać o bardzo ważnej zasadzie - żadnej drzemki w tą szczególną niedzielę.

- Ten zwyczaj wziąłem z rodzinnego domu, od dziadka i babki - w Wielką Niedzielę nie wolno spać! Dlaczego? Bo ci w polu wszystko zarośnie chwastem - tłumaczył Bolesław Kołodziej z Lublina (rocznik 1924). - Takie miały ludzie zagrania. Były ludzie też mądre, wiedziały różne rzeczy.

Potwierdza to Leokadia Prokopczuk z Ostrowa (ur. w 1930 r.)

- Spracowane ludzie by się chciały położyć spać trochę – a tu broń Boże się kłaść, pozarasta pole! - opowiadała. - A gospodarz jak już drugi dzień świąt Wielkanocy, to szedł wszystkie swoje pola obchodził. Kiedyś gospodarz nie posiał zboża. Zajechał na pole, miał święcone wode, uklękł, przeżegnał się, pokropił. Jak się kiedyś lny się siało, trza było pielić, bo nie było opryskiwaczy. Wtedy się mawiało "pewno położyłaś się spać na Wielkanoc!".

Chodzenie po wsi i śpiewanie mogłoby się kojarzyć z bożonarodzeniowymi kolędnikami, jednak na Wielkanoc także taki zwyczaj obowiązywał.

- Pamiętam taką jedną piosenkę: "Chodziliśmy po Śmigusie. Śpiewaliśmy o Jezusie, o Jezusie i o Synu. Kto w Boga wierzy, to nie zginął". Nie trzeba się było przebierać, ale ci co śpiewali mieli taką dużą gwiazdę zrobioną i z nią chodzili. W poniedziałek wielkanocny ja miałam całą bluzkę podartą, tak lali wodą. Czasem nawet w rzece nas moczyli! - wspominała Maria Zalewska (ur, 1913 r.).

Bardzo ważne było też kto po rezurekcji, czyli porannej wielkanocnej mszy pierwszy dobiegnie z powrotem do wsi.

- Z tych rezurekcji tośmy biegli co tylko siły, żeby kto pierwszy dopadnie do wsi znowu miał mieć pełno łask, pełno szczęśliwości - wspominała Stefania Krukowska (ur. w 1939 roku). - Ścigaliśmy się. Ludzie zaraz po komunii wyrywali z kościoła i biegli, ale i tak nie mieli szans, bo był taki zwyczaj, że chłopcy wtedy jeździli końmi wierzchem.

Okazuje się też, że kiedyś pisanki pełniły znacznie więcej ról aniżeli tylko dekoracyjną.

- Była taka fajna tradycja u nas, że dziewczyna musiała mieć przynajmniej najmniej trzy pisanki i którego chłopca lubiała, to mu na własnoręcznie wyszywanej serwetce dawała te pisanki - opowiadała Maria Gleń z Zakręcia, (rocznik 1933). - A najgorzej miał biedny chłopiec, który nic nie dostał. Z niego się tak śmieli, że on później wstydził się wyjść do kolegów. Nieraz chłopiec wcale nie chciał z tą dziewczyną chodzić, ale jak dostał piękne pisanki to był zadowolony i już tam się jakoś dogadywali a później nawet i małżeństwami byli – podobała się pisanka, podobała się dziewczyna.

To nie koniec przesądów i zwyczajów dotyczących rychłego (bądź mniej rychłego) zamążpójścia.

- Jeszcze w trakcie Wielkiego Postu malowano pannom okna wapnem - mówił Kazimierz Brzyski z Lubartowa (ur. 1931). - Wszystkie panny pilnowały, żeby im nie pomalować, no ale jedni przyszli i ją zagadywali w mieszkaniu, w tym czasie w tym drugim pomieszczeniu, gdzie nikogo nie było szybciutko okna zamalowali, dwa, trzy razy pociągnęli od góry do dołu. To oznaczało, że panienka długo za mąż nie wyjdzie - dlatego one tak pilnowały. Najgorzej jak mrozy były, bo to trzeba było później umyć, a jak był duży mróz, to i szyby pękały.

I "śmigus dyngus" potrafił być bardzo obfity nie było mowy o symbolicznym skropieniu się wodą.

- Oblewanie - obowiązkowo - wspominała okupacyjne święta Bronisława Gospodarek z Nasutowa (ur. w 1920 r.) - W domu to się
nie oblewało tak, żeby się ktoś pochorował z tego, ale na ulicy - zawsze były problemy, żeby jakoś do kościoła dojść na sucho.

Wszystkie wspomnienia pochodzą z Archiwum Programu Historia Mówiona zrealizowanego przez Ośrodek Brama Grodzka Teatr NN.

od 7 lat
Wideo

Konto Amazon zagrożone? Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski