Jako efekt Szydłowski wskazał odarcie twórczości z tajemnicy i odebranie jej roli, która przeczy pragmatycznym celom. Ma rację. Choć mówienie językiem ekonomii trwa raczej od dekady, a ostatnio się tylko wzmogło. Ale kolejne osoby wypisują się z tego języka. Przydałby się głos kogoś ważnego w Łodzi. Na razie "wyjazdowo" kajał się publicysta Jacek Żakowski na debacie o statusie artysty na tegorocznym Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych.
"Policzyliśmy gospodarczą wartość sektora kultury, wdrożyliśmy protokoły, technologie i skrypty, indeksowaliśmy i parametryzowaliśmy. I byliśmy już blisko, niemal nam się udało, prawie nam uwierzyli..." - wnikliwie pisał w "Tygodniku Powszechny" Paweł Potoroczyn, dyrektor Instytutu A. Mickiewicza. - "Aż przyszedł rok 2008 i okazało się, że: po pierwsze, nie wszystko, co się liczy, da się policzyć; po drugie, nie wszystko, co da się policzyć, się liczy".
Zrozumiano, że nie kultura jest częścią gospodarki, ale gospodarka częścią kultury. Bo kultura nie zaspokaja potrzeb, ale je tworzy i sama jest potrzebą. Jest inwestycją, nie kosztem. Ale "mafia" już robi swoje, także w Łodzi. Jeszcze kilka lat temu instytucje kultury miały podwójną reprezentację - dyrektorów artystycznego i administracyjnego. Znowelizowane mimo protestów prawo ustanawia naczelnego dyrektora i ewentualnie jego zastępców. "Szukamy menedżera kultury" - mówi dziennikarzom urzędnik-dyletant, by wyjść na biegłego w temacie.
Z traktowania kultury jak ekonomii i przekonania o własnej nieomylności wykwitło ostatnio Łódzkie Centrum Wydarzeń. Niech działa, ale dopiero gdy urzędnicy zapewnią godziwe minimum kulturze i sztuce.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?