MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Grubski: Godson oskarżał o rasizm, a teraz sam jest rasistą społecznym

Marcin Darda
Maciej Grubski
Maciej Grubski Grzegorz Gałasiński
Przed sądem partyjnym stanę spokojny i poczekam na wyrok. Ale oczekuję, by Platforma była partią otwartą, a nie zamykającą możliwość wolności wypowiedzi - mówi Maciej Grubski, łódzki senator Platformy Obywatelskiej, w rozmowie z Marcinem Dardą.

Słyszałem Pana w jakimś radiu. Strasznie Pan krytykował tych posłów PO, którzy byli przeciw związkom partnerskim.
Bo to działanie kompletnie przeczące wartościom, na których wyrosła Platforma. Kiedy powstawała w 2001 r., miała być partią otwartą, liberalną, sprzyjającą obywatelowi, a nie chcącą go ograniczać.

Platforma tylko liberalna? John Godson mówi, że do niej przystąpił dlatego, że to formacja nie tylko liberalna, ale i konserwatywna, bardzo szeroka.
Ale PO nie była konserwatywna, kiedy pan Godson do niej przystąpił. Wstąpił do nas bodajże w 2004 r. Wtedy sytuacja była taka, że wolność wszelkiego rodzaju była w tej partii mocno podkreślana. PO oczywiście ewoluowała, zmierzała nawet w kierunku partii ludowej, ale to nie znaczy, że ma się stać partią konserwatywną, odmawiającą dużej grupie Polaków możliwości funkcjonowania. To partia, która powinna działać na rzecz każdego obywatela, bez względu na to, czy on jest innej rasy, innego wyznania czy orientacji seksualnej.

Poseł Godson ma inne zdanie. Nie może?
Poseł Godson musi pamiętać, że jeśliby rozbić jego doskonały wynik z ostatnich wyborów, czyli 29 tys. głosów, to okazałoby się, że duża ich część to były głosy wyborców o poglądach liberalnych, a nie konserwatywnych. To wyborcy, którzy dopuścili do siebie myśl, że czarnoskóry obywatel naszego kraju może być parlamentarzystą. I chwała im za to, ale to są liberałowie. A Godson się od nich odwraca, zawraca kijem Wisłę, wszedł w buty PiS.

Czy to sugestia, że w następnych wyborach takiego wyniku już nie zrobi?
Życzę mu jak najlepiej, ale parlamentarzysta musi mieć w pracy pewność, że się wyborcy na nim nie zawiedli, a Godson zmienił front w stosunku do swego elektoratu. Widziano w nim człowieka tolerancyjnego, bo jako czarnoskóry doświadczył nietolerancji, a on im dziś proponuje może nie ciemnogród, ale zamyka przed ludźmi możliwość posiadania pewnego wyboru. To jest zastanawiające, jak sobie przypomnę jego początki w łódzkiej PO. Z Koła Akademickiego, w którym wtedy był, szły wciąż pytania "co robić?". Gdy John przegrywał jakieś głosowania, albo szło coś nie po jego myśli, to mówił, że to rasizm. Nic mu nie można było powiedzieć, bo on zaraz oskarżał o rasizm i brak tolerancji. A dziś, głosując przeciw związkom partnerskim, sam stosuje jakiś rasizm, tyle że społeczny.

A może będzie tak, że Tusk nie zapomni im tego ciosu i się niektórych konserwatystów z list wyborczych w ogóle pozbędzie. A Godsonowi da szlaban na euro-parlament.
Pomimo upokorzenia, jakiego doznał premier Tusk, co zresztą było widoczne, to jednak jest on zwolennikiem zasady, że wszyscy obecni parlamentarzyści powinni znaleźć się na listach wyborczych, o ile nie złamali prawa. Nie sądzę zatem, by to poszło w tę stronę, poza tym, premier nie jest taki mściwy, jak się o nim mówi. Pamiętajmy też o tym, że to nie była decyzja na temat projektu ustawy o związkach partnerskich jako takich, tylko decyzja o nieskierowaniu ich do dalszych prac w komisjach. Ale zarówno Godson, jak i Elżbieta Radziszewska zachowali się nielojalnie nie tylko wobec premiera, ale także wobec posła Artura Dunina, kolegi z łódzkiej organizacji PO, który tworzył ten projekt. Projekt najbardziej kompromisowy ze wszystkich trzech. Myślałem, że Godson po tym, jak się wycofał z radykalnego pomysłu na aborcję, takich problemów nie będzie robił też w przypadku związków partnerskich. To jest niedobry sygnał, że z łódzkiej Platformy idą tak sprzeczne komunikaty, a jeden z nich jest wbrew premierowi.

A poseł Andrzej Biernat nie działa wbrew premierowi i koledze posłowi Duninowi? Nie poparł tego projektu, wstrzymał się od głosu.
Ale zwróćmy uwagę, że były trzy projekty, a część głosowała przeciw dwóm, a głosowała za projektem Dunina. Andrzej Biernat się wstrzymał i nie ma problemu. To jest współpracownik premiera, lojalny i dobrze odbierany. Zachował swoje poglądy, ale nie przyłożył ręki do tego, by te projekty wypadły z obiegu legislacyjnego w Sejmie.

A nie podlizuje się Pan teraz czasem Biernatowi, który jest szefem PO w Łódzkiem? Bo tak czy siak, to jednak premiera nie poparł.
Nie, bo ja się nikomu nie podlizuję, zawsze mówię to, co mnie boli.

Czy w łódzkiej PO jest podział na konserwatystów i liberałów?
Nie. Konserwatywny, przynajmniej z tych bardziej znanych polityków, jest tylko John Godson. Jedyny podział u nas to linia dyskusji między liderami Platformy w Łodzi, ale liderami z punktu widzenia krajowej PO, czyli Krzysztofem Kwiatkowskim i Cezarym Grabarczykiem. Zresztą to jest podział bez równych szans, może trochę też nieświeży.

Nieświeży? Nie dalej jak w poniedziałek poseł Kwiatkowski prezentował się ze swoimi radnymi w magistracie. Pomysł ich wspólnych dyżurów to jak dobitne podkreślenie odrębności od reszty Platformy w Radzie Miejskiej, tym bardziej że przeciw tym siedmiu radnym są sprawy w sądzie koleżeńskim PO.
To oczywiście jest jakaś demonstracja, tyle że każdy ma prawo współpracować z kim chce, a w tle rzeczywiście gdzieś tam może być sąd koleżeński. Ale poczekajmy, jak te sprawy się rozstrzygną. Ta akurat siódemka radnych chce współpracować z posłem Kwiatkowskim i bardzo dobrze. Ja tylko chcę mieć nadzieję, że ta współpraca nie jest obliczona na szkodzenie prezydent Hannie Zdanowskiej. Prezydent to dziś największe dobro PO. Jej przegrana to przegrana Platformy, a jej zwycięstwo to zwycięstwo Platformy w drugiej kadencji i przedłużenie możliwości realizowania programu.

Łubu-du, pokadził Pan pani prezydent. To pewnie ważne, bo przeciwko Panu też jest wniosek o usunięcie z partii, złożony przez tych właśnie siedmiu radnych Kwiatkowskiego za wywiad dla "Dziennika Łódzkiego", w którym doradza Pan Kwiatkowskiemu, by nie kanalizował swych ambicji w kierunku prezydentury Łodzi.
Zgodnie ze statutem PO, koledzy mają prawo składać różne wnioski. Mnie tylko martwi fakt, że dowiaduję się o tym z "Dziennika Łódzkiego". Ta odwaga cywilna powinna być, powinni mnie zaprosić i próbować wyjaśnić wątpliwości, a potem kierować sprawę do sądu lub nie. Analizowałem ten wywiad raz jeszcze i wiem, że nie ma tam niczego, za co poseł Kwiatkowski mógłby się obrażać. To była tylko sporządzona na zimno ocena sytuacji. Etap dyskusji na temat kandydatur na prezydenta miasta został zamknięty, bo my go już mamy.

Ale ta Platforma sprawia wrażenie, że chodzi tylko o nawalankę. Takiego wysypu wniosków o sąd partyjny jeszcze chyba w Łodzi nie było.
Mamy dziś do zrobienia o wiele więcej niż wzajemne pozywanie się do sądu, tym bardziej za wypowiedzi dla mediów, bo to nie ma żadnego znaczenia. Po to budujemy tę Platformę, by można się było swobodnie wypowiadać. Nie wyobrażam sobie sytuacji takiej, że dziennikarz prosi mnie, parlamentarzystę, o komentarz, a ja odmówię, bo obawiam się sądu koleżeńskiego. To byłaby chora partia. Póki co, to jest tylko dyskusja, nikt nie szkodzi partii wypowiadając się w gazetach. Być może wewnątrz partii tej dyskusji jest zbyt mało, stąd rodzą się jakieś frustracje i wnioski do sądu, które do niczego zresztą nie prowadzą. Ja przed sądem stanę spokojny, poczekam na wyrok. Ale oczekuję, by Platforma była partią otwartą, a nie zamykającą dyskusję, zamykającą wolność wypowiedzi.

Wolność wypowiedzi i kreowania jej w imię jakiegoś środowiska daje też utworzenie koła. Radnemu Jackowi Borkowskiemu tego zabroniono, choć w tym czasie powstały dwa inne koła w łódzkiej PO.
Jako przewodniczący łódzkiej PO do 2007 r. byłem przeciwny otwieraniu większej ilości kół PO, poza pięcioma dzielnicowymi i jednym kołem środowiskowym i młodzieżówką. Dziś jest ich kilkanaście, trudno się spotkać, trudno coś przedyskutować. Borkowskiemu wcale nie zabroniono założenia koła tylko dlatego, że ono miało być liberalne. Przecież on ma prawo wypowiadać się jak chce, zresztą czytałem wywiad z nim w "Newsweeku", dość drastyczny ze względu na doświadczenia, jakie ma i bardzo mu współczuję. Ale z tego mnożenia kół nie wynika nic dobrego poza technicznymi kłopotami z zarządzaniem. Przewodniczącą jest prezydent miasta zajęta pracą w magistracie. I jak ona ma prowadzić dyskusję z tymi kilkunastoma kołami, wysłuchać opinii i uwag. Tych kół jest zbyt dużo, a radny Borkowski to jest człowiek, który może przyciągnąć do PO ludzi, którzy są rozczarowani SLD czy Ruchem Palikota i nie musi mieć do tego własnego koła. To mogłoby uzupełnić straty, które powoduje poseł Godson.

Co nie zmienia faktu, że Borkowskiemu jednak zabroniono, a innym nie. Boi się Pan skrytykować Hannę Zdanowską, że jednym pozwala, innym nie?
Liczy się charyzma jednostki, a nie tworzenie kół, liczenie szabel i wycinanie przed wyborami. W ten sposób do niczego nie dojdziemy, bo dziś może wybory wygramy, ale następne przegramy. Nie boję się trudnych słów, nawet pod adresem Hanny Zdano-wskiej. Otwieranie kolejnych kół może tylko tej samej Hannie Zdanowskiej przynieść same kłopoty, bo nikt technicznie nie będzie w stanie tego ogarnąć. Będzie trudniej uspokoić sytuację, czy rozładować emocje. Ludzie na bieżąco oceniają sytuację, widzą czym zniechęceni są mieszkańcy miasta, a potem wyładowują się na kołach. To trzeba zahamować. W PO najlepsza komunikacja i najmniej nieporozumień było wtedy, gdy było tylko pięć kół dzielnicowych.

Rozmawiał Marcin Darda

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki