Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Imigranci nie uratują Łodzi przed wyludnieniem

Piotr Brzózka
W ciągu ostatnich 27 lat Łódź straciła 150 tysięcy mieszkańców - głównie z powodu ujemnego przyrostu naturalnego. W 2050 roku będzie nas mniej niż pół miliona. Tymczasem w ubiegłym roku cudzoziemcy złożyli do wojewody niespełna tysiąc wniosków o zezwolenie na pracę. To nawet nie kropla w morzu potrzeb.

Bogusław Grabowski, jeden z najbardziej znaczących przedstawicieli łódzkiej szkoły ekonomii, zabierając głos w rozpalającej wyobraźnię dyskusji na temat fali imigrantów i uchodźców, która szturmuje bramy Europy, stwierdził niedawno tak: „Spójrzmy na Łódź. Miasto, które od lat organizuje Festiwal Czterech Kultur. Miasto, które chełpi się swoją wielokulturowością. Szacuje się, że z Łodzi w ciągu ostatnich lat wyjechało 100 tysięcy mieszkańców. Jakim problemem byłoby przyjęcie na to miejsce uchodźców?”

Grabowski do sprawy podchodzi bez zbędnej ideologii i uprzedzeń. Ot, zwykła ekonomia. Imigranci to inwestycja w świetle prognoz demograficznych, fatalnych niemal dla całego kraju, a dla Łodzi - wprost tragicznych.

Dziś staje się jasne, że jeśli historia potoczy się liniowo, młodsi z nas mogą dożyć czasów, gdy Łódź liczyć będzie 400, a może i 300 tysięcy mieszkańców - wszak już na rok 2050 szacuje się spadek populacji miasta do pułapu 484 tysięcy osób. W tym kontekście na ponury żart zakrawa deklaracja Hanny Zdanowskiej. Nie tak dawno, prezydent błysnęła, wpisując na czarnej tablicy, że nim umrze, chciałaby zobaczyć milionową Łódź (akcja „Before I die”). Tak, jakby nie zauważyła, że to myślenie rodem z poprzedniej epoki, a jej planiści kreślą plan ratunkowy przystosowania rozrośniętego miasta do potrzeb i możliwości społeczności dwa razy mniejszej. Prognozy demograficzne nie pozostawiają złudzeń - Łódź będzie się kurczyć w tempie 6 tysięcy mieszkańców rocznie, a końca tej równi pochyłej nie widać w dającej się przewidzieć perspektywie.

Zalew imigrantów z Bliskiego Wschodu nam nie grozi

Prof. Piotr Szukalski, demograf z Uniwersytetu Łódzkiego, zauważa, że Łódź, owszem, może liczyć milion mieszkańców, nawet za moment, lecz tylko w dwóch przypadkach. Jeśli przyłączymy do miasta sąsiednie gminy (można dodać: lepiej wcześniej niż później) lub jeśli uczynimy z Łodzi poligon dla rzesz imigrantów, uchodźców i innych przybyszów. Są to oczywiście w tym momencie rozważania czysto akademickie.

Jeśli chodzi o migrację zarobkową z innych państw, liczby nie pozostawiają złudzeń - są to wartości śladowe. Imigrantów - tych z Bliskiego Wschodu i Afryki, znanych z telewizyjnych migawek, póki co w Łodzi nie ma i zapewne nigdy nie będzie w liczbie większej niż kilkadziesiąt osób. Jeśli ktoś do nas przyjeżdża, to głównie Ukraińcy - to im wojewoda łódzki wydaje gros zezwoleń na pracę. Ukraińcy chcą pracować przede wszystkim jako kierowcy ciężarówek, a także monterzy konstrukcji stalowych, robotnicy budowlani, pracownicy produkcyjni, informatycy, opiekunowie osób starszych, pomoce domowe, szwaczki.

W 2013 roku do urzędu trafiło 878 wniosków o wydanie i przedłużenie zezwoleń na pracę, z których 803 rozpatrzono pozytywnie. W roku 2014 takich wniosków było 967 (904 decyzje pozytywne). W tym roku do 15 września wpłynęło 946 wniosków (879 rozpatrzonych na „tak”), widać więc, że zanotujemy kolejny wzrost, ale biorąc dodatkowo pod uwagę, że liczby te dotyczą całego województwa, a nie samej Łodzi, widać, że imigranci po prostu giną w tłumie. Nawet, jeśli wziąć poprawkę na to, że Urząd Wojewódzki podaje dane dotyczące tylko legalnego zatrudnienia, a tego nielegalnego należy się tylko domyślać. Aczkolwiek to nielegalne niewiele daje lokalnej społeczności, nie ma więc sensu się nad nim pochylać w tego typu rozważaniach.

Już w tym roku będzie nas mniej niż 700 tysięcy

Do prognoz demograficznych należy podchodzić z rezerwą o tyle, że nie są w stanie antycypować wydarzeń nadzwyczajnych - prognozy z lat 30. nie uwzględniały przecież wybuchu wojny, te z czasów PRL - zmiany systemu politycznego. A mówiono w Polsce Ludowej o milionowej Łodzi, jako pewnej perspektywie, do której zmierza miasto. Historia pokazała jednak, że naszym apogeum był poziom 854 tysięcy mieszkańców, osiągnięty w roku 1988. Od tego momentu, a więc niemal na równi z początkiem transformacji ustrojowej, rozpoczął się dramatyczny spadek liczby ludności.
Rok 2015 będzie w pewnym sensie historyczny - pod koniec grudnia Łódź zejdzie poniżej granicy 700 tysięcy mieszkańców. Dokładnie ma nas być 699 093. To oznacza, że w ciągu jednego pokolenia, na przestrzeni 27 lat, Łódź straciła 155 tysięcy mieszkańców. Wbrew pozorom, nie za sprawą tej mitycznej migracji najzdolniejszych łodzian do Warszawy. Główną przyczyną jest utrzymujący się od lat ujemny przyrost naturalny - mała liczba urodzeń i wysoka umieralność.

Jak podkreślano w niedawnym raporcie Najwyższej Izby Kontroli, dla stabilnego rozwoju demograficznego, na przeciętną kobietę w wieku rozrodczym powinno statystycznie przypadać 2,1 dziecka. Tymczasem w skali całego kraju współczynnik dzietności wynosi zaledwie 1,26, zaś w woj. łódzkim - tylko 1,23.

Do tego należy dodać problem umieralności. Przeciętny mężczyzna mieszkający w woj. łódzkim żyje zaledwie 70 lat, podczas gdy średnia ogólnopolska przekracza 73 lata. Kobiety przeciętnie dożywają 80 lat, rok mniej od średniej. Z danych GUS wynikało, że województwo łódzkie notuje najgorszy wynik w kraju, jeśli chodzi o wskaźnik zgonów. Na 100 tysięcy mieszkańców w 2013 roku umierało 1126 osób, podczas gdy były regiony, w których wskaźnik ten był niższy niż 950.

Efekty są oczywiste. W 2014 roku (i w wielu latach poprzednich, za wyjątkiem roku 2013) w Polsce odnotowano lekko dodatni przyrost naturalny - mieliśmy więcej urodzeń niż zgonów. Ale nie w województwie łódzkim, gdzie w 2013 roku przyrost naturalny wyniósł minus 3,5 na każdy 1000 mieszkańców (o tyle było więcej zgonów niż urodzeń). W dobrym dla Polski roku 2014, w Łódzkiem wciąż byliśmy na minusie (-2,8). Ujemne saldo zanotowano w niemal wszystkich powiatach, z wyjątkiem pow. bełchatowskiego oraz miasta Skierniewice. Jednak w największym stopniu za tak fatalne wyniki odpowiada sama Łódź, gdzie w 2013 roku zanotowano przyrost naturalny na katastrofalnym poziomie minus 6,5, zaś rok później - minus 5,5.

Jedziemy na jednym wózku z Katowicami i Kielcami

Jak widać, czysta demografia skazuje Łódź na szybkie wyludnienie. W roku 2020, a więc zupełnie nieodległej perspektywie, liczba mieszkańców spadnie, według GUS, do 668 tysięcy. 10 lat później ma nas być już tylko 606 tysięcy. W roku 2040 - 542 tysiące, w 2050 - zaledwie 484 tysiące. Kierunek zero? Piotr Szukalski uważa na szczęście, że w dłuższej perspektywie liczba mieszkańców miasta powinna się ustabilizować na poziomie 300-400 tysięcy osób.

Prof. Szukalski zauważył w jednym ze swoich opracowań, że mieszkańców tracić będzie większość polskich miast, ale tylko w trzech spadek będzie naprawdę niepokojący, to jest sięgający przynajmniej 1 proc. rocznie - chodzi o Kielce, Katowice i niestety Łódź.

Jedynym dużym miastem, dla którego prognozowany jest wzrost liczby mieszkańców, pozostaje Warszawa, która w 2014 roku miała 1 728 664 mieszkańców, zaś za 35 lat ma ich liczyć 1 768 418. Jeśli chodzi o pozostałe metropolie, dla Krakowa prognozowany jest stosunkowo niewielki spadek, z obecnych 759 do 710 tysięcy osób. Liczba mieszkańców Wrocławia ma się zmniejszyć z 631 do 577 tysięcy, a Gdańska z 461 do 418. Gorzej sytuacja wygląda w Poznaniu, gdzie prognozuje się spadek z 544 do 402 tysięcy oraz Katowicach - z 301 do 208 tys.

Spadek liczby ludności sam w sobie byłby do przełknięcia, gdyby nie fakt, że rodzi on określone skutki społeczne i ekonomiczne. Z każdym rokiem coraz wyższe będą się stawać bowiem jednostkowe koszty utrzymania rozrośniętego miasta i jego infrastruktury. Co gorsza, coraz więcej niepracujących osób będzie na utrzymaniu malejącej rzeszy pracujących współobywateli. Prognozy demograficzne mówią bowiem jednocześnie o postępującym starzeniu się społeczeństwa. W Łodzi będzie to proces bardzo bolesny.
Obecnie, wśród około 700 tysięcy mieszkańców Łodzi, 171 tysięcy stanowią osoby w wieku poprodukcyjnym. To 24,4 procent populacji. W roku 2030 kategoria ta będzie liczyć 168 tysięcy ludzi, czyli tylko o 3 tysiące mniej niż dziś, mimo iż ogólna liczba mieszkańców spadnie o 93 tysiące. W roku 2050 liczba mieszkańców w wieku poprodukcyjnym ma wynosić 163 tysiące. Tylko 8 tysięcy mniej niż dziś, przy spadku całej populacji o 216 tysięcy! Tym samym, odsetek ludności w wieku poprodukcyjnym za 35 lat wzrośnie do przeszło 34 procent.

Oczywiście, w pewnym stopniu statystyczne starzenie się Łodzi będzie wynikać z wydłużania się naszego życia, zwłaszcza mężczyzn. Temu czynnikowi będziemy też zawdzięczać lekkie spłaszczenie dysproporcji między liczbą kobiet i mężczyzn.

Chłopców rodzi się więcej, a osiedla są pełne wdów

Pań dziś żyje w Łodzi 381 tysięcy, a panów tylko 318 tysięcy, a więc tzw. wskaźnik feminizacji wynosi aż 119. Powód jest oczywisty. Nie chodzi o to, że w mieście rodzi się mniej chłopców - wręcz przeciwnie, mamy 8,2 tys. chłopców w wieku 0-2 lata i tylko 7,8 tys. dziewczynek w analogicznym wieku. Podstawowy problem to wyjątkowo krótkie życie łódzkiego mężczyzny. Dlatego starsze łódzkie osiedla pełne są wdów.

Ale starzenie się społeczeństwa będzie wywołane jednak nie tylko wydłużaniem się naszego życia, a przede wszystkim coraz mniejszą liczbą rodzących się dzieci. Nie tylko dlatego, że zmieniają się wzorce kulturowe, ale przede wszystkim dlatego, że z każdym rokiem coraz mniej będzie kobiet zdolnych podjąć ten wysiłek. Obecnie w Łodzi mieszka 156 tysięcy kobiet w wieku uznanym za rozrodczy, czyli w przedziale 15-49 lat. W 2020 będzie ich 147 tysięcy, w 2030 - 119 tysięcy, w 2040 - 91 tys., a w 2050 - tylko 77 tysięcy. To dwa razy mniej niż obecnie.

Można dodać, że prognozowana liczba maluchów w wieku 0-2 lata spadnie z obecnych 16 tysięcy do niecałych 10 tysięcy.

Niekorzystne prognozy demograficzne dotyczą większości powiatów województwa łódzkiego. Jedynie dla powiatu łódzkiego wschodniego GUS prognozuje wzrost, i to znaczny - z 70 do 81 tysięcy mieszkańców. W pozostałych powiatach okalających Łódź bilans będzie ujemny. Pow. pabianicki dziś liczy 119 tys. mieszkańców, a ma ich być za 35 lat tylko 105 tys. Dla powiatu zgierskiego prognozowany jest spadek ze 165 do 156 tysięcy, a brzezińskiego - z 31 do 28 tys. Co jednak ważne - nie będą to spadki drastyczne. Ogółem liczba ludności 4 powiatów okalających Łódź ma spaść w ciągu 35 lat z 385 do 370 tysięcy, czyli o 4 procent, co przy obecnych tendencjach czysto demograficznych jest wynikiem bardzo dobrym. Dość powiedzieć, że Łódź „skurczy się” w tym samym czasie o 31 procent. Różnica wynikać będzie m.in. z tego, że wektor „wędrówek” ludności w obrębie aglomeracji łódzkiej ustawiony będzie na zewnątrz względem samej Łodzi.

Demografowie zauważają, że migracja z Łodzi nie jest tak istotnym czynnikiem dla ujemnego bilansu miasta, jak przyrost naturalny, ale jeśli już przypatrywać się zjawisku migracji, to w głównej mierze polega ona na osiedlaniu się w gminach ościennych.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki