Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ireneusz Jabłoński: Łódź nie stanie się drugą Doliną Krzemową [WYWIAD]

Piotr Brzózka
Ireneusz Jabłoński
Ireneusz Jabłoński Grzegorz Gałasiński
Z dr. Ireneuszem Jabłońskim, ekonomistą, członkiem zarządu Centrum im. Adama Smitha, rozmawia Piotr Brzózka

Łódź znalazła się w czołówce europejskich miast pod względem atrakcyjności inwestycyjnej w najnowszym rankingu "Financial Times". W kategorii strategia przyciągania inwestorów zajęliśmy 5. miejsce w Europie Wschodniej. Ale jaką właściwie Łódź ma strategię? Zachęty podatkowe, spotkania z panią prezydent?
Nie jest mi znana spójna, publicznie ogłoszona strategia pozyskiwania inwestorów. Zauważam natomiast dużą aktywność propagandową, zwaną w dzisiejszym języku marketingową. Oraz dość liczne aktywności członków zarządu miasta na różnych targach i konferencjach.

I jak Pan ocenia te wyjazdy. Przynoszą realne efekty?
Patrząc na blisko cztery lata aktywności, efekty są umiarkowane. W końcu żadnej zauważalnej inwestycji nie udało się pozyskać. Trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie, co może potencjalnego inwestora przekonać do tego, by chciał w tym, a nie innymi miejscu ulokować swoje przedsięwzięcie. Bo samo spotkanie z panią prezydent lub jej zastępcami jest pewnie miłe, ale oferujących takie spotkania jest wielu, nie tylko w Polsce, ale i całej naszej części Europy. Dla inwestora istotna jest wartość dodana. A więc po pierwsze powinien mieć możliwość szybkiego zbudowania przedsiębiorstwa, które będzie dobrze skomunikowane z otoczeniem. W zależności od tego, jak chce swoje produkty sprzedawać, raz to są sieci światłowodowe, innym razem drogi, kolej lub lotnisko. A kluczowym elementem w dzisiejszym świecie są przygotowani i wykwalifikowani pracownicy, którzy są dobrem najrzadszym i najbardziej poszukiwanym. Natomiast ulgi inwestycyjne, które jest w stanie zaoferować miasto, czyli zwolnienie z podatku od nieruchomości, opłaty za wieczyste użytkowanie, to sprawa marginalna, bo to są zupełnie groszowe oszczędności w skali całego przedsięwzięcia.

Łódź ze wszystkich dużych europejskich miast, nie licząc stolic, uplasowała się w rankingu "FT" na siódmym miejscu pod względem efektywności kosztowej. Należy się z tego powodu cieszyć czy płakać?
Trzeba byłoby wejść głębiej w strukturę tego wskaźnika. Nie znam jej, więc mogę tylko snuć hipotezy. Jeżeli ten wskaźnik wynika z tego, że dotąd lokowane były w Łodzi przedsięwzięcia niskokapitałowe, angażujące duże zasoby pracy - a praca w Łodzi jest relatywnie tania - to interpretacja tego wskaźnika nie powinna nas napawać dumą. Zamiast tego powinna wywołać refleksję, co należałoby zrobić, aby zmienić jakość technologicznego zaawansowania inwestycji w mieście.

Powiedział Pan, że nie udało się pozyskać żadnej znaczącej inwestycji. Władze Łodzi pewnie się na Pana obrażą, bo jakieś inwestycje jednak były...
Jak na taką aktywność i jak na koszty przez tę aktywność generowane, nadmiaru sukcesów nie ma. Oczywiście nie ma wzorca sukcesu, czasem można dobrze wydać milion i nie odnieść sukcesu. Ale w mojej ocenie w Łodzi nie ma efektów adekwatnych do deklaracji i zaangażowania. A nie ma ich, bo nie ma programu pozyskiwania inwestorów spójnego z ich oczekiwaniami. Bo na przykład nie ma zmian w szkolnictwie zawodowym, a ono powinno być jednym z elementów zachęcających potencjalnych inwestorów do przyjścia. Pokazalibyśmy, że w nowoczesny sposób przygotowujemy kadry na poziomie najbardziej dziś pożądanego pracownika, jakim jest dziś bez wątpienia specjalista.

Inwestorzy oczekiwaliby takiego konkretnego, wąskiego wykształcenia od absolwentów wyższych uczelni, ale to środowisko często oponuje, mówiąc, że jego zadaniem nie jest produkowanie robotników z dyplomami, lecz wypuszczanie w świat ludzi ogólnie, wszechstronnie wykształconych.
Ci, którzy tak mówią, tkwią w dramatycznym błędzie. Robotników z dyplomami powinno się kształcić na poziomie techników czy średnich szkół zawodowych. Natomiast uczelnie powinny w znacznie większym zakresie kształcić inżynierów i licencjatów posiadających praktyczną umiejętność wykonywania zawodu, zamiast zapewniać sobie świetne samopoczucie, kształcąc głównie magistrów mających kompetencje tak ogólne, że aż nie do zdefiniowania. Bo jeśli ktoś czegoś konkretnego nie potrafi, to niby czemu miałby zostać gdzieś zatrudniony? Gdyby ta optyka była właściwa, to znaczyłoby, że takie kraje, jak Niemcy, Dania, Stany Zjednoczone są w głębokim błędzie. Bo one kształcą tak jak ja mówię, a nie tak, jak chce część naszych środowisk akademickich. Ogólne wykształcenie człowieka jest pożądaną wartością, ale to nie jest główne zadanie uniwersytetów czy politechnik. Pierwszym zadaniem jest przygotowanie do dorosłego zawodowego życia.

Jak Pan ocenia potencjał łódzkich absolwentów? Inwestorzy często wychwalają go pod niebiosa, ale zastanawiam się, czy wszystko i tak nie sprowadza się do tego, że można w Łodzi znaleźć dużą grupę osób chętnych do pracy za nieduże pieniądze.
To zależy. Jeżeli ktoś inwestuje w montownię, albo centrum logistyczno-dystrybucyjne, to będzie zachwycony, bo jest duża podaż pracowników gotowych podjąć pracę, tu nie są potrzebne zbyt wysublimowane umiejętności. Potrzebna jest staranność, sumienność, punktualność, pewne ogólne cechy dobrego pracownika. Ale gdybyśmy pozyskali takich inwestorów jak Wrocław, z sektora nowych technologii, wtedy byśmy mogli sobie odpowiedzieć na pytanie, czy faktycznie posiadamy zasoby o szczególnie rzadkich i pożądanych kwalifikacjach. Aczkolwiek zaryzykuję stwierdzenie, że Politechnika Łódzka, czwarta uczelnia techniczna w kraju, jest w stanie przygotować praktycznie do każdej dyscypliny dzisiejszego przemysłu, i tego nowoczesnego, i tego tradycyjnego. Tylko że inżynierowie w fabryce stanowią kilkanaście procent, natomiast miarą przygotowania miasta na inwestycje industrialne jest zdolność kształcenia specjalistów. A specjalistą jest technik lub osoba z licencjatem z nauk ścisłych. To jest główne oczekiwanie i jemu powinien zadośćuczynić system kształcenia.
Wspomniał Pan o Wrocławiu. A co z naszymi wysokimi technologiami? Karmimy się co jakiś czas nadzieją, że będzie tu druga Dolina Krzemowa, ale przecież nic z tego nie wychodzi i pewnie nie wyjdzie.
Ani w Łodzi, ani w Polsce, ani w Europie drugiej Doliny Krzemowej nie będzie. Tego się nie da zadekretować, politycy powinni wreszcie zauważyć, że można wydać miliardy, a taka Dolina nie powstanie. Mogą być laboratoria, klastry, ale one zawsze będą subsydiowane. Immanentną cechą, tworzącą Dolinę Krzemową, jest wolny rynek, możliwość weryfikacji pomysłów przez ten rynek. Powstaje setka firm, upada połowa z nich i nikt w to nie ingeruje. W Europie nie ma ducha do takich działań i zdolności do takiego ryzyka. Dlatego my, łodzianie, powinniśmy szukać czegoś, co jest związane z historią genius loci miasta. Elementem wykorzystującym tradycje, ale też dającym szansę na połączenie potencjału środowisk akademickich, przedsiębiorców i zasobów pracy, jest szeroko rozumiana gałąź wzornictwa przemysłowego, łącząca projektowanie, inżynierię materiałową, konstrukcję. Ale najpierw trzeba zdefiniować, że to jest nasza szansa i kierunek działania.

Tak duże miasto, jak Łódź, wyżyje z takiego kierunku?
Oczywiście, że nie z tego jednego. Ale chodzi o element tożsamości. Zamiast "puszczać sobie filmy", że będziemy stolicą kultury, co jest abstrakcyjne, albo wierzyć, że będziemy Doliną Krzemową, co jest nie mniej abstrakcyjne, możemy skonsumować istniejące u nas tradycje i zaplecze intelektualne. Ta gałąź nie jest jeszcze nigdzie w kraju skoncentrowana, nie ma "gospodarza tematu". Można wykreować Łódź na takie miasto. Oczywiście, że cała Łódź nie będzie z tego żyła, ale byłoby to elementem tożsamości, driverem pokazującym, że mamy coś oryginalnego. I to jest realne, możliwe do wykonania, bo przecież nie chodzi o to, by wyróżniać się czymś wyłącznie w sferze wirtualnej.

Jeżeli chodzi o tożsamość gospodarczą miasta, wciąż dominuje pamięć o upadłym przemyśle włókienniczym. Czy pojawiły się jakieś inwestycje, które byłby w stanie stać się częścią nowej tożsamości?
Nastąpiły pewne spontaniczne i naturalne procesy. Rozwinął się przemysł AGD, czego nikt nie dekretował.

Ale chyba nie słyszał Pan, żeby jakiś łodzianin powiedział z dumą i przekonaniem: jesteśmy potęgą w produkcji AGD! Nie definiujemy siebie przecież w ten sposób.
Nie, aczkolwiek jest to ważna gałąź naszej gospodarki, która jest zauważalna i w mieście, i - jeśli mierzyć skalą produkcji - również w kraju. Nie ma innego ośrodka, który łącznie produkowałby więcej. Poza AGD, Łódź jest potentatem w... hafciarstwie, obok miast włoskich. Jesteśmy mocni w produkcji dzianin. To są oczywiście wszystko niszowe rzeczy, brakuje elementu tożsamościowego, który łączyłby kilka dyscyplin i miał szansę na sukces komercyjny. Dla mnie to jest wzornictwo przemysłowe.

Podoba się Panu struktura inwestycji ściąganych do Łodzi? Centra BPO, wciąż dużo jest produkcji.
Każda inwestycja obca powinna cieszyć, ale żebyśmy mogli wyjść poza taniość średnio-wykwalifikowanych pracowników, to musimy mieć spójną politykę i gałąź, na której się skoncentrujemy w kształceniu, przygotowywaniu terenów inwestycyjnych i polityce informacyjnej.

W pozyskiwaniu inwestorów istotny jest czynnik, który nie jest do końca mierzalny: jakość życia. Pana zdaniem Łódź jest dobrym miejscem do życia? Co może sobie pomyśleć zagraniczny menedżer przyjeżdżający tu na rekonesans z małżonką?
Od lat mieszkam w Łodzi i dobrze mi się żyje, choć głównie jestem zaangażowany zawodowo poza Łodzią. Niemniej, jeżdżąc po Polsce i Europie mam ogląd, jak wiele jest w Łodzi do zrobienia. Mam czasem wrażenie, że poza takimi enklawami, jak fragmenty Piotrkowskiej czy Manufaktura, to pracy i wyzwań nie ubywa, a przybywa.

Rozmawiał Piotr Brzózka

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki