Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak radzą sobie ze stresem ratownicy?

Joanna Leszczyńska
Chrzczonowice, czerwiec 2011 roku. Ratownicy wyciągali wszystkich pasażerów. Niektórym można było pomóc, innym już nie
Chrzczonowice, czerwiec 2011 roku. Ratownicy wyciągali wszystkich pasażerów. Niektórym można było pomóc, innym już nie Rman Bednarek
W czasie akcji działają jak maszyny. Ratując innych nie zważają na stres i zmęczenie. Czas na refleksję przychodzi później.

Czerwcowy ranek. 18 osób jedzie busem do pracy w Warszawie. Część z nich dosypia. W okolicy Chrzczonowic, na krajowej ósemce, kierowca tira nagle zjeżdża na przeciwległy pas ruchu i wbija się w bus. Była godzina 5:50, 15 czerwca 2011 roku.

W wypadku zginęło 8 osób: 5 mężczyzn i 3 kobiety. 10 osób rannych. Policja poinformuje, że pasażerowie mieli od 27 do 57 lat. Pochodzili z Rawy Mazowieckiej i okolic. W Warszawie zarabiali na życie w firmie ochroniarskiej.

Jeden wielki huk

O szóstej rano strażacy z Powiatowej Straży Pożarnej w Skierniewicach mają pobudkę. Zaraz potem śniadanie. Za dwie godziny mają zejść ze zmiany. Ale nie zejdą.

Kilka minut po szóstej słyszą przez głośniki o zderzeniu busu z tirem.

Aspirant sztabowy Tadeusz Grotkowski dowodził akcją ratunkową w Chrzczonowicach: - Początkowo mieliśmy suchą informację o wypadku, nie wiedzieliśmy, ile osób jest poszkodowanych.

Robert Gajda jeszcze nie zdążył niczego przełknąć w stołówce. Razem z sześcioma strażakami z zastępu I i III jedzie do wypadku. Gajda ma 22 lata, w straży pracował wtedy dopiero ponad rok. Brał już udział w akcjach ratowniczych, gdzie w wypadkach drogowych ginęły pojedyncze osoby. Też dramat, ale wypadek z ośmioma śmiertelnymi ofiarami to przeżycie, które zapamiętuje się na długo, może nawet na zawsze.

Robert Szubert jest strażakiem jeszcze krócej niż Gajda, bo pół roku. 25-letni Robert lubi swoją pracę, ale też uwielbia sport. Codziennie trenuje piłkę nożną. Tego dnia przekona się, że siła mięśni strażaka jest równie ważna jak siła jego psychiki.

Na miejscu w Chrzczonowicach są już ratownicy medyczni, lekarze i kilka zastępów strażackich ze Skierniewic i z Rawy Mazowieckiej. Są ochotnicy z OSP w Woli Pękoszewskiej.

Jest też Marcin Madziała, ratownik medyczny ze Skierniewic.

- Ludzie, siedzący na końcu busu, wychodzili o własnych siłach, a tych uwięzionych przez przemieszczone podczas zderzenia fotele, trzeba było wyciągać i układać na deski ortopedyczne - wspomina.

Bus po zderzeniu z tirem był straszliwie zgnieciony z przodu i z boku, od strony kierowcy. Żeby się dostać do środka i wydobyć ludzi, trzeba było go rozcinać.

Robert Gajda pamięta krzyk mężczyzny: "Wyciągnijcie mnie!". Mówi, że działał wtedy jak beznamiętna maszyna, mimo że w środku busu było pełno krwi.

Tadeusz Grotkowski: - Ratownicy, żeby mogli dostać się do tych, którzy przeżyli, musieli czasem leżeć na nieżyjących, czy też pod nimi.. .

- Kiedy ratujesz, nie myślisz, że to jest makabryczne, bo gdyby człowiek dopuszczał do siebie takie wrażenia, nie dałoby się pracować - twierdzi Marcin Madziała. - Po prostu patrzy się na wszystko trzeźwo i realnie ocenia, co i jak można zrobić.

Szczęśliwców, wydobytych z busu pytano, czy pamiętają, co się stało. Jeden mężczyzna opowiadał: "Wsiadłem rano do tego busu, zasnąłem i nagle, ja p. ..., budzę się, a tu takie coś..." Pamiętał jeden wielki huk i za chwilę - choć w rzeczywistości to było jednak dużo później - sygnały karetek i straży. Ale tak działa ludzka pamięć w sytuacjach zagrożenia.

Marcin Madziała wydobywał z lekarzem z Rawy kobietę, która była bardzo mocno zakleszczona pod siedzeniami.

- Strasznie ciężko było się do niej dostać. Blacha busa była bardzo miękka, było dużo wgnieceń, co ratownikom utrudniało pracę.

Kobieta przeraźliwie wołała o pomoc. Chciała, żeby ją wyciągnąć, mówiła, że jej nic nie jest i jak tylko ją oswobodzą, zaraz sobie pójdzie. "Niech pani się przesunie" - poprosiła kobietę, siedzącą przed nią. Nie wiedziała, że ta już nie żyje.

Tę samą kobietę zapamiętał też Tadeusz Grotkowski: - Prosiła mnie, abym zadzwonił do jej córki, powiedział, że był wypadek i że ona nie dojedzie do pracy. Podawała mi nawet numer telefonu. Ale w takich warunkach nie było szans, by go zapisać...
Kiedy kobietę wyniesiono z busu, zajęli się nią ratownicy medyczni. Grotkowski dostrzegł, że kobieta jest reanimowana. Po kilku minutach koleżanka, która była w zespole ratownictwa medycznego, krzyknęła do niego: "Ona też nie żyje!".

- Rozmawiałem z tą kobietą, martwiła się, że nie dojedzie do pracy. Wydawało się, że będzie żyć. Zrobiliśmy wszystko, a nie udało się jej uratować. To robi wrażenie. Ktoś przeżył wypadek, ma kłopot, bo nie dotrze do pracy, a zaraz już go nie ma - mówi Grotkowski.

Grotkowski, jak i jego ludzie, nigdy przedtem nie brał udziału w akcji ratowniczej, gdzie było aż tyle ofiar śmiertelnych.
Zdarzyło mu się to na kilka tygodni przed przejściem na emeryturę.

Kamienne twarze

Marcin Madziała, kiedy wspomina tamten dzień, ma przed oczami taki obraz. Ludzie, którzy nie przeżyli wypadku, przypominali mu teatralne marionetki, z których uleciała dusza. Trudno było określić ich wiek. Na zastygłych, kamiennych twarzach widać było utrwalone przez śmierć przerażenie. Pewnie ci ludzie widzieli nadjeżdżającego tira. Niektórzy przyjęli pozycję obronną, bo było widać, że próbowali uciec pod siedzenia.

Niektórych uderzenie ciężarówki zaskoczyło w trakcie snu. Były też twarze tak zmasakrowane, że nie można było z nich nic odczytać.
Paweł Jaworski, operator sprzętu specjalnego, w skierniewickiej straży od 14 lat: - Najbardziej zostały mi w pamięci poukładane równo na drodze zwłoki, przykryte folią. Osiem ciał. To uzmysłowiło mi , co tu się stało. Kiedy przyleciał śmigłowiec po rannych, każdy z nas, strażaków, musiał trzymać folię, na tych ciałach, by wiatr jej nie zerwał.

Pamięta śmiertelne zmęczenie. Jaworski mówi, że nigdy przy akcji ratunkowej przy wypadku się tak nie wypocił, nie tylko dlatego, że urządzenia hydrauliczne są bardzo ciężkie. Ważą z 15 kilo. A tu się jeszcze trzeba obracać na plecach, na boku. Po półgodzinnej pracy ręce opadają. Na pewno swoje zrobiły nerwy.

- Widziałem, jacy wszyscy byli wykończeni, zlani potem, odwodnieni, umazani we krwi - wspomina Grotkowski. - Jeden z najmłodszych strażaków już po wszystkim odszedł na bok i zwymiotował. Rozmawiałem z nim trzy dni później. Mówił mi, że tego nie pamięta.

Około dziesiątej skierniewiccy strażacy byli z powrotem w bazie.

Robert Szubert opowiada dalszy ciąg dnia:- Po wszystkim trzeba było się wykąpać. Potem pojechałem na uczelnię, potem na trening piłki nożnej, potem się przespałem. I potem znowu do pracy. Nie było kiedy pomyśleć.

Paweł Jaworski: -Zmęczenia nie odczuwa się w czasie roboty. Po takiej akcji najlepszą odskocznią jest zająć się czymś innym. Ja uciekam do warsztatu ślusarskiego, który prowadzę.

W wiosce, gdzie mieszka, ludzie nie dali mu zapomnieć, bo o wypadku trąbiły wszystkie media. Każdy był ciekawy, jak to wyglądało. Z bliska.

Coś zostaje w człowieku

- Po takich zdarzeniach zawsze coś w człowieku zostaje. W nocy się nie śpi, człowiek zastanawia się, czy mógł inaczej coś zrobić, lepiej - mówi Tadeusz Grotkowski.

W straży pożarnej przepracował 26 lat. Widział setki wypadków. Wie, że z czasem odporność psychiczna strażaka wzrasta. Taka jest prawidłowość ludzkiej natury. Strażacy są szkoleni, by wykonywać rutynowo czynności wskazane przez dowódcę. Ale bywa, że już po wszystkim psychika przegrywa z rutyną.

Najtrudniej jest młodym

Psycholodzy ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej stwierdzili, że osoby niosące pomoc ofiarom katastrof i wypadków narażone są na tzw. wtórny zespół stresu pourazowego. Dzieje się tak, gdyż są zaangażowani w tę samą traumatyczną sytuację, w której znajdują się ofiary wypadków. Dlatego nie powinno się ich zostawić bez pomocy psychologicznej.

- U początkującego strażaka każde takie zdarzenie silnie wpływa na jego psychikę. Bo ten, który zaczyna dopiero służbę, bardziej przeżywa niż ten, który kilkanaście razy spotkał się w pracy ze śmiercią - przyznaje Grotkowski.

Jak reagują? Jeden zamknie się w sobie i powie po akcji, że nic nie pamięta. Inny nie będzie pamiętał zdarzenia cały dzień, a jak zbliża się noc, wszystko staje mu przed oczami.

Po zakończonej akcji ratunkowej w Chrzczonowicach zaproponowano strażakom, że mogą jeszcze tego dnia spotkać się z psychologiem. Rutynowe działanie. Ale zdecydowały się na to tylko trzy osoby. Reszta poszła do swoich rodzin i swoich spraw.

Tadeusz Grotkowski, dowódca, czuł, że musi po tym wszystkim odtajać. To było dla dowódcy trudne zadanie, bo liczba sił ratowniczych była duża. Łatwiej kierować akcją, jak jest jeden zastęp strażaków, dużo trudniej, gdy jest pięć wozów bojowych straży pożarnej i kilka karetek pogotowia.

Jeszcze tego samego dnia Grotkowski spotkał się z Marcinem Madziałą. Przyjaźnią się od lat. Pogadali sobie jak ratownik medyczny z pożarnikiem. Głównie o tym, czy zrobili wszystko, co było można.

Wyszło im, że zrobili. Ale nie tylko o to chodziło. Chcieli pomówić, bo to ich po ludzku poruszyło.

Potem jeszcze kilka dni Marcin Madziała wracał do tamtego dnia rozmawiając z żoną, która też ratowała ludzi z tego wypadku.

- Niestety, zespoły ratownictwa medycznego nie mogą liczyć na pomoc psychologa, a jest on nam potrzebny - mówi z żalem Marcin Madziała. - Policja i straż mają psychologa, a my jesteśmy zostawieni sami sobie. Mnie jest trochę łatwiej, bo żona jest lekarzem i często rozmawiamy o tym, co przeżyliśmy. Ale wielu moich kolegów nie ma takich możliwości, bo ich bliscy nie rozumieją specyfiki ich pracy. A oni sami nie chcą przenosić emocji z pracy na rodzinę - opowiada.

Paweł Jaworski, jak sam mówi, do straży nie poszedł, by być bohaterem. Nawet nie chce nim być. To po prostu robota dla faceta.

- Nieraz myślę o tym wypadku. Często rozmawiamy z kolegami o tej akcji. Na zasadzie: "A pamiętasz, jak wtedy...". Bo to nie był zwykły dzień.

Andrzej Rutkowski, 4,5 roku w straży pożarnej w Skierniewicach: - Nie wracam do tego myślami. Nie wiem, może celowo. Może chcę zapomnieć. ..

Tadeusz Grotkowski nie ma wątpliwości, że wszyscy jego ludzie zdali egzamin, nawet ci najmłodsi.

Dziś Grotkowski odpoczywa na emeryturze. Ale działa społecznie w Ochotniczej Straży Pożarnej.

Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki