MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Jerzy Kropiwnicki: Nie przeszkadzały mi drwiny z czapki i szarfy

Marcin Darda
Jerzy Kropiwnicki
Jerzy Kropiwnicki Krzysztof Szymczak
Z prof. Jerzym Kropiwnickim, prezydentem Łodzi w latach 2001-2010, rozmawia Marcin Darda

Czapki maciejówki z symbolem i w barwach Łodzi oraz szarfy jako symbole patriotyzmu lokalnego, bo nawiązujące do robotniczej Łodzi, wprowadził Pan w 2004 r., czyli w połowie pierwszej kadencji, co znaczy, że nie od początku Pan o tym myślał...
To był swego rodzaju proces przywracania pewnych tradycji naszego miasta, tych, które były związane z jego społeczną historią, a także tych, które były związane z uczestnictwem Łodzi i łodzian w losach naszej ojczyzny. Poza tym brałem pod uwagę to, że Łódź w tamtych czasach nie była jeszcze wystarczająco bogata (a przynajmniej było takie były wyobrażenia łodzian), żeby fundować sobie przez władze miasta takie symbole urzędów, jakie w Polsce się upowszechniły. Mam na myśli różnego rodzaju łańcuchy z herbami, bo to taka tradycyjna, chyba przyniesiona z Niemiec oznaka władzy burmistrzowskiej. Wydawało mi się, że można sięgnąć do tańszych wzorców z państw śródziemnomorskich, jak Francja czy Włochy, gdzie merowie zazwyczaj byli przewiązywani szarfami. Po raz pierwszy takie szarfy poza Polską zaprezentowaliśmy przy okazji pielgrzymki do Watykanu z prośbą o przyjęcie patronatu i honorowego obywatelstwa miasta Łodzi przez papieża Jana Pawła II, dzisiaj już świętego. Okazało się, że wyróżnienie prezydenta i jego zastępców szarfami znakomicie wpłynęło na łatwość poruszania się w tłumie, gdy mieliśmy całą delegację przeprowadzić do Ojca Świętego. Dla Włochów było oczywiste, że skoro na czele grupy idą ludzie przepasani szarfami, to jest to najpewniej oficjalna delegacja. Salutowali nam strażnicy, zarówno watykańscy jak i włoscy. W sposób oczywisty i jasny to odczytywano, a przy tym nie było to drogie.

W Łodzi było odwrotnie. Z szarf, a przede wszystkim czapek szydzili jeśli nie łodzianie, to pańscy przeciwnicy polityczni. Nie przeszkadzało to Panu?
Swoją karierę polityczną zaczynałem w NSZZ Solidarność, wobec tego coś we mnie z tego ducha związkowego pozostało. Uważałem, że miasto, które na pracownikach wielkiego przemysłu włókienniczego wyrosło, po prostu taką ma tradycję. Wobec powyższego, jakoś specjalnie mnie to nie peszyło. Złośliwym odpowiadałem, że jak człowiek łysieje, to czapka mu się przydaje (śmiech).

W kampanii samorządowej 2006 r. pański kontrkandydat z PO Krzysztof Kwiatkowski mówił "czapki do muzeum". Ale on te wybory z Panem przegrał, natomiast PO miała wiceprezydenta. Czy wiceprezydent Hanna Zdanowska nie miała w związku z tym jakiegoś dyskomfortu zakładając swoją maciejówkę?
Nie. Ani ona, ani pan Jarosław Wojcieszek, który potem był wiceprezydentem z Platformy, nie widzieli powodu, żeby protestować przeciwko takiemu ubraniu głowy, tym bardziej, że sami docenili, iż w wielu sytuacjach jest to po prostu bardzo wygodne.

Pańska czapka i szarfa rzeczywiście trafiła do muzeum, ale dopiero w 2010 r. Uchylił Pan własne zarządzenie i odesłał te atrybuty do Muzeum Historii Miasta Łodzi jeszcze przed referendum. Odebrałem to tak, jakby się Pan obawiał, że nowa władza może zbezcześcić te symbole.
To było w trakcie referendum, wtedy, kiedy według mojej oceny szanse na wygranie tego referendum przeze mnie były zerowe. Nie chciałem złośliwcom dostarczać tej satysfakcji, że będą to zarządzenie uchylać i jeszcze sobie kpić z ważnego elementu tożsamości łódzkiej, a mam na myśli właśnie nawiązanie do tych robotniczych czy pracowniczych tradycji naszego miasta. Do muzeum trafił także sztandar prezydenta miasta, a który został pobłogosławiony przez Jana Pawła II. Jeżeli chce się, by miasto było rozpoznawalne i lubiane na świecie, to trzeba budować elementy jego tożsamości. Rozpoznawalny, a nie drogi sposób "wystroju" władz miasta, także sztandar miejski za moich czasów utrwalały pewien wizerunek miasta, a dziś go brakuje.

Wtedy gdy Pan był prezydentem, za jednym razem z zarządzonymi przez Pana symbolami wymieniano też tron, w którym Pan zasiadał podczas sesji Rady Miejskiej. A to był raczej symbol, który do tradycji robotniczej Łodzi się nie odnosił...
Bo on nie miał związku z symbolami, które dotyczyły rozporządzenia. Takie przedstawianie sprawy było pomysłem mecenasa Macieja Rakowskiego, radnego Rady Miejskiej, który uznał, że skoro zasiadam na takim samym krześle jak członkowie prezydium Rady Miejskiej, a to było jedno z tych krzeseł, które uprzednio stało za prezydium, no to mu się skojarzyło z tronem, zresztą nie mam pojęcia dlaczego...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki