Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kiedy teatr zamienia się w teatr polityczny

Mikołaj Mirowski
W walentynkowy wieczór w Teatrze Nowym im. Kazimierza Dejmka odbył się kolejny pokaz spektaklu "Kwartet" na podstawie skandalizującej powieści "Niebezpieczne związki" Choderlosa de Laclosa. Nie byłoby w nim nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że został on na 10 minut przerwany przez kobietę na widowni, wzburzoną tym co widziała na scenie. Pani ta stwierdziła, że spektakl ociera się o pornografię i że jest to jawny skandal. Wywiązała się wymiana zdań na widowni, po czym spektakl wznowiono.

Całą sytuację już po fakcie obrócił w żart dyrektor teatru Zdzisław Jaskuła mówiąc, że zwyczajnie "Łódź nie chciała być gorsza niż Kraków", nawiązując do głośnego wydarzenia sprzed paru tygodni, gdzie w Teatrze Starym kilkunastoosobowa widownia przerwała spektakl "Do Damaszku" w reżyserii Jana Klaty, także zarzucając przedstawieniu pornografię i wyuzdanie. Na dobrą sprawę i to wydarzenie nie powinno jednak wzbudzić tak wielkich emocji i komentarzy. Ot, zbulwersowani widzowie nieprzyzwyczajeni, że na deskach szacownej narodowej krakowskiej sceny pokazuje się "postmodernistyczne figle".

Tak samo, a nawet z jeszcze mniejszymi emocjami, można byłoby skomentować incydent łódzki, zwłaszcza, że w roli głównej wystąpiła jedna oburzona osoba. Jest jednak powód do niepokoju. Oba te wydarzenia (bardzo chciałbym się mylić) zwiastują przeniesienie politycznego frontu walki także na pole teatru, albo szerzej na pole szeroko rozumianej kultury. Niestety, to drugie zjawisko w jakimś sensie już ma miejsce. Istnieje przecież kino "lewicowe" i "prawicowe", zaangażowane i konserwatywne, a recenzenci i krytycy wszędzie dopatruję się polityczności czy ukrytych treści.

Żeby było jasne - byłbym ostatnim, który byłby przeciwko tzw. teatrowi historycznemu, odwołującemu się do polityki. Jako historyk uwielbiam dramat Stanisławy Przybyszewskiej "Sprawa Dantona" w świetnej nomen omen interpretacji Jana Klaty z 2008 r., jednym tchem potrafię także wymienić doskonałe spektakle teatru telewizji odwołujące się wprost do historii takie jak "Ziarno zroszone krwią" Kazimierza Kutza na podstawie tekstu Jerzego Stefana Stawińskiego, albo "Herbatkę u Stalina" Janusza Morgensterna na podstawie sztuki Ronalda Harwooda. Czy jednak wszystkie te teksty są jakimkolwiek głosem w debacie za kimś czy przeciwko komuś w bieżącej polityce? Czy zwalczają kogokolwiek? Są absolutnie wolne od tego typu zarzutów, choć polityki tam wiele. Właśnie dlatego słusznie święciły triumfy.

Zaznaczam, że nie chodzi tu, by w obrębie polskiego teatru nie powstawały rzeczy kontrowersyjne, odważne, reprezentujące polemiczne wobec tradycyjnego, narodowego i siłą rzeczy konserwatywnego teatru. Rzecz w tym, by się nie zwalczały, by nie stosowały logiki "kto-kogo", nie propagowały wojny na wyniszczenie. Jeśli jednak tak się nie stanie i sztuką zawładnie polityka, teatr wejdzie w sferę płycizny i efekciarstwa, a widzowie - "wyznawcy", chodzić będę tylko do "swoich" jedynie słusznych teatrów. Tylko patrzeć jak wtedy "wrogie" sceny obrzucane będę pomidorami.

Co prawda, jak spoglądam na łódzkie poletko teatralne i premiery "Nowego", "Powszechnego" czy "Jaracza", nie widzę takich zagrożeń, niemniej jednak żart Zdzisława Jaskuły, że "Łódź nie chce być gorsza niż Kraków" może kiedyś się zmaterializować. Jeszcze nie tak dawno nie do pomyślenia było przerwanie debaty akademickiej czy dyskusji ze znanym, choćby nie przez wszystkim lubianym intelektualistą (casus Adama Michnika na spotkaniu w 6 Dzielnicy). Niestety, takie rzeczy powoli stają się normą. Nie przenośmy tych nawyków do kultury.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki