Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kierowca autobusu nie ma lekko

Matylda Witkowska
Zbigniew Gruszka lubi swoją pracę, bo może zwiedzać świat
Zbigniew Gruszka lubi swoją pracę, bo może zwiedzać świat Matylda Witkowska
Życie kierowcy autobusu nie jest łatwe. To on musi znosić zły humor policji, inspekcji transportu drogowego, tnącego kolejne połączenia dyrektora i - oczywiście - pasażerów. Ci ostatni bywają naprawdę niemożliwi. W autobusie piją wódkę, biorą narkotyki, oddają się miłosnym igraszkom na tylnych siedzeniach. I uwielbiają robić awantury. A przecież kiedyś życie za kółkiem wyglądało zupełnie inaczej...

Kilkadziesiąt lat temu mało kto miał własny samochód, a o tanich lotach nikt nawet nie marzył. PKS-ami jeździli więc wszyscy. Ogórki i autosany kursowały przepełnione do granic możliwości.

Co wejdzie do autobusu

- W autosanie jest 39 miejsc siedzących i 12 stojących. A często zabierało się po 60-70 osób - wspomina pan Michał, który przez lata pracował w podłódzkich PKS-ach.

Ludzie wozili wtedy najdziwniejsze rzeczy.

- Zajeżdżało się na przystanek przy rynku w Szczercowie, a ludzie ładowali się ze wszystkim, co dało się kupić lub sprzedać - wspomina pan Michał. - Raz wiozłem worek małych prosiaków, innym razem worek z kurami, kiedyś znów z ziemniakami. Oczywiście prosiaki w tym worku kwiczały, ale i tak lądowały razem z innymi bagażami w luku - dodaje.

Ciekawe towary wożono za granicę.

- Świetnie wspominam pseudoturystyczne wycieczki na bazary w Budapeszcie - opowiada pan Paweł, kierowca jednego z PKS-ów na południu Polski, który na przełomie lat 80. i 90. często brał w nich udział. - Jechało się całą dobę, na rano się było w Budapeszcie, przez cały dzień handlowało i po południu ruszało się z powrotem. Nikt oczywiście niczego nie zwiedzał, bo nie na tym ta zabawa polegała.

A że taki kurs robił jeden kierowca?

- Tachografów nie było. Dopóki nie zdarzył się wypadek, wszystko grało - wspomina pan Paweł.

Autobusy wypełniały się towarem według klucza geograficznego.

- Z Łodzi wożono na Węgry ubrania i ręczniki, z Częstochowy głównie buty, bo mieli tam fabrykę - wylicza pan Paweł. - Gdy na granicy był bardziej złośliwy celnik, to się czekało na drugą zmianę, aż przyjdzie ktoś mniej dociekliwy.

Nie było telefonów komórkowych, więc kontakt z bazą był utrudniony. Jeśli coś nawaliło, kierowca sam musiał naprawić pojazd. Potrafił usunąć w swoim autosanie większość usterek.

- A jak już nic nie dało się zrobić samemu, zatrzymywało się autobus w polu i szło do najbliższej wsi szukać sołtysa. Od niego dzwoniło się na bazę, żeby przysłali pomoc - wspomina pan Michał. - A teraz nawet koła samemu nie można zmienić. Przepisy BHP wymagają do tego dwóch osób...

Ale przede wszystkim inne były autobusy.

- W latach 80. jeździły jeszcze ogórki, potem były już autosany. Oczywiście o żadnej klimatyzacji nie było mowy - wspomina pan Paweł. - Kiedyś pojechaliśmy autosanem na wycieczkę do Włoch. Gdy podjechaliśmy nim na parking pod Monte Cassino, włoscy kierowcy łapali się za głowę.

Na szczęście okazało się, że inne bratnie narody jeżdżą na Zachód jeszcze gorszymi samochodami.

- Jak podjeżdżali Rumuni albo Rosjanie to - dla odmiany - myśmy łapali się za głowę. Oni mieli bagaże na dachach, poprzywiązywane do bagażników jak w Indiach - opowiada pan Paweł.

Gdy kierowca lubi żarty

Także atmosfera w pracy była w tamtych czasach luźniejsza. Kierowca mógł nawet pozwolić sobie na żarty.

Do historii przeszedł dowcipniś z Piotrkowa Trybunalskiego, który na stanowisku stanął autosanem obok przyczepy do jelcza. Pasażerskie przyczepy były wtedy normą, ale o tym, że obu marek za nic nie da się połączyć, pasażerowie nie wiedzieli.

- Kazał wsiąść ludziom z biletami miesięcznymi do autobusu, a tym z pieniędzmi - do przyczepy. Powiedział, że zaraz przyjdzie do nich konduktor - wspomina pan Michał. - Potem szybko odjechał, a pełna przyczepa została. Ludzie byli mocno wściekli, ale historyjkę opowiadamy do dziś - przyznaje pan Michał.

Teraz taki numer z pasażerami byłby nie do pomyślenia.

- Wszyscy mają komórki - wzdycha pan Michał. - Jeśli tylko coś im się nie spodoba, dzwonią do centrali firmy, albo od razu na policję. Nie wiadomo co gorsze...

Pasażerowie są też bardziej wymagający. Na autobus bez klimatyzacji nawet nie chcą spojrzeć. No i coraz częściej mają bardziej szczegółowe życzenia.

- Jeden pasażer chce otworzyć okno, drugi zamknąć, bo mu wieje. To się nie da zrobić jednocześnie, a ja przecież nie będę ich rozsądzał - denerwuje się pan Janusz, kierowca , który często zatrzymuje się na dworcu Łódź Kaliska.

Seks, prochy i wielkie psy

Pasażerowie lubią też czasem w autobusie popić.

- Kilka osób w swoim życiu wysadziłem na jakiejś wsi. Jeśli pasażer jest pijany albo się awanturuje, można to zrobić w dowolnym miejscu, byle tylko był tam jakiś przystanek - tłumaczy pan Janusz.

Ale ludzie urozmaicają sobie podróż nie tylko alkoholem.

- Raz pasażer wąchał na tylnym siedzeniu klej - opowiada pan Janusz. - W pewnym momencie przyszedł do mnie rozebrany do pasa i coś krzyczał. Myślałem, że jest po prostu pijany. Ale on miał ze sobą foliową torebkę, a w całym autobusie śmierdziało klejem. Zrozumiałem, że to nie od procentów i też go wysadziłem - opowiada.

Ale pan Janusz i tak nie miał jeszcze najgorzej. Pasażerowie potrafią wymiotować na fotele, albo uprawiać seks na tylnych siedzeniach.

- U mnie nikt nie baraszkuje, bo w nocy zapalam w przejściu lampki. Ale z opowieści kolegów wiem, że podczas podróży można by nakręcić niezłe filmiki pornograficzne - przyznaje doświadczony kierowca.

Pasażerowie miewają czasem dziwne pomysły. Na trasie z Łodzi do Piotrkowa pojawił się raz kucharz, który przy wejściu zażądał biletu dla swojej bazylii w doniczce. Nie chciał oddawać cennej rośliny do luku bagażowego, wolał ją posadzić na siedzeniu obok i dlatego potrzebował biletu.

Od podróżnych z dziwnym bagażem jeszcze gorsi są ludzie ze zwierzętami. Kierowcy, nawet jeśli sami lubią psy, co do jednego są zgodni: tych zwierząt nie powinno się przewozić, poza rzeczywiście małymi, trzymanymi na ręku.

- Wsiada pasażer z bydlęciem, które blokuje całe przejście - tłumaczy pan Michał. - Albo zwierzę siada na siedzeniu, a potem wszystko jest w sierści. No i jak tylko zwróci się uwagę, że pieseczek przeszkadza lub brudzi, awantura gwarantowana.

Boli brzuch i kręgosłup

Kierowców stresuje ogólna sytuacja ekonomiczna PKS-ów. Niskie pensje - jak wyciągną dwa tysiące na rękę, to się cieszą - i redukcja kolejnych kursów. Coraz więcej osób ma samochody i w autobusach często wozi się powietrze.

Kłopotliwa jest także praca w nietypowych godzinach i w weekendy. Zgodnie z prawem, kierowcy przysługuje jeden wolny weekend w miesiącu.

- Choć trzeba przyznać, że od kiedy są tachografy czas pracy jest przestrzegany - przyznaje pan Janusz.

No i jeszcze dochodzą choroby zawodowe kierowców.

- Prawie wszyscy mamy kłopoty z żołądkiem i kręgosłupem - mówi pan Janusz. - Wiadomo, jakie są polskie drogi, a kręgosłup odczuwa każdy wstrząs. Nie ma czasu na regularne posiłki. TIR-owiec może sobie zrobić przerwę, kiedy chce, i zjeść obiad w ulubionym barze. A autobus musi stanąć tam, gdzie przewiduje to rozkład. Nie zawsze mają w tym miejscu coś normalnego do jedzenia. Przerwy większość kierowców spędza w autobusie. Na dworcu Łódź Kaliska zwykle stoi kilkanaście busów. Mało kto decyduje się wyjść.

- Trzeba pilnować autobusu i kasy. A poza tym gdzie iść? - pyta pan Jan. - Jeśli zarabia się 5 zł na godzinę, to szkoda wydawać kasę w dworcowych barach. Każdy ma kanapkę i termos. Zimą, gdy temperatura spada grubo poniżej zera, trudno w autobusie wytrzymać. Gdy się jedzie, grzeje silnik, gdy stoimy, nie wolno marnować paliwa..

O odpoczynek niełatwo nawet wtedy, gdy jedzie się ze zmiennikiem. Można drzemać na siedzeniach albo w montowanym w niektórych autobusach schowku do spania pod siedzeniami...

- Ale człowiek czuje się tam jak w trumnie. Jeśli coś się stanie, to człowiek jest zakleszczony. Trochę strach w nocy - narzeka pan Janusz.

Pasjonatów nie brakuje i w tym zawodzie. Jednym z nich jest Zbigniew Gruszka z Ostrowca Świętokrzyskiego, który często robi kursy do Łodzi.

- Nie jestem zamożnym człowiekiem i gdybym nie był kierowcą, nigdy tyle bym nie zwiedził - cieszy się.

Autobusem zjechał prawie całą Europę, dotarł nawet do Karagandy w Kazachstanie.

- Podróż w obie strony trwała z przerwami 12 dni. Po drodze dużo zwiedzaliśmy - opowiada.

Jego ulubionym rodzaj pracy to wycieczki objazdowe.

- Przez kilka dni można zaprzyjaźnić się z uczestnikami i na różne tematy porozmawiać - tłumaczy. - Bardzo lubiłem pracować przy wycieczkach młodzieży z Izraela. Przez dziesięć dni zjeżdżaliśmy prawie całą Polskę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki