Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Koniec procesu Andrzeja Pęczaka. Prokurator zażądała 3,5 roku więzienia dla byłego posła SLD

Wiesław Pierzchała
Maciej Stanik
W dramatycznym przemówieniu Andrzej Pęczak oznajmił, że jest zrujnowany, nie ma za co żyć i nachodzą go czarne myśli o samobójstwie

Andrzej Pęczak, były poseł SLD, zaskoczył wszystkich, bo mimo zwolnienia lekarskiego przybył wczoraj do Sądu Rejonowego Łódź-Śródmieście na zakończenie swojego procesu, w którym odpowiada m.in. za przyjmowanie łapówek od znanych biznesmenów, braci Gałkiewiczów ze Rzgowa.

CZYTAJ TEŻ:Sercowe kłopoty Andrzeja Pęczaka hamują proces

- Po sprawie Dochnala stałem się trędowatym i dziadem dla wszystkich. Straciłem wolność i przyjaciół. Nikt nie chciał mnie zatrudnić. Wszyscy odwracali się do mnie plecami. Moja córka zmieniła nazwisko, gdyż źle się kojarzyło i miała przez nie problemy. Moja firma upadła i zostały po niej jedynie długi do spłacania. Nie widzę sensu życia - ubolewał były baron łódzkiej lewicy.

Z jego słów wynikało, że znalazł się w tragicznej sytuacji. Wprawdzie mieszka w willi w Żabiczkach koło Konstantynowa, ale co z tego, skoro nie jest w stanie jej utrzymać. Doszło nawet do tego, że w domu zepsuł się piec centralnego ogrzewania i Pęczak nie ma pieniędzy, aby go naprawić. Dlatego z obawą czeka na początek zimy.

CZYTAJ:Były poseł SLD Andrzej Pęczak rozwozi alkohol

- Wszystko co miałem z wyposażenia, to straciłem i teraz został mi tylko zegar, który codziennie nakręcam, do czego zmuszają mnie domownicy - narzekał oskarżony.

Wyjaśnił, że owi domownicy to jego partnerka życiowa i jej 16-letnia córka. Dzięki tej kobiecie, która jest szwaczką, były poseł SLD jakoś wiąże koniec z końcem, ale wkrótce i to może runąć, bowiem jest ona poważnie chora i czeka ją operacja, po której nie będzie pracować.

Sąd obniżył wyrok Dochnalowi i Popendzie za skorumpowanie Pęczaka

Stąd czarna rozpacz Pęczaka, tym bardziej że jego dom, który dawniej był warty ponad 1 mln zł, zostanie zlicytowany przez komornika. A to dlatego, że wyrokiem sądowym Pęczak ma do zapłacenia 120 tys. zł grzywny za to, że dał się skorumpować znanemu lobbyście Markowi Dochnalowi.

Także biznesy byłego barona lewicy zakończyły się totalną klapą. Chodzi o hotel i restaurację w wynajętym pałacu poza Łodzią oraz restaurację Lawenda w Piotrkowie Trybunalskim. W tym drugim przypadku pech Pęczaka polegał na tym, że lokal znajdował się naprzeciwko siedziby prokuratury. Dlatego na mieście pojawiły się pogłoski, że wszyscy wchodzący do lokalu Pęczaka są spisywani przez prokuratorów. Efekt był taki, że klientów wymiotło i były poseł SLD znalazł się na lodzie.

CZYTAJ:Depresja Andrzeja Pęczaka: kraksa na drodze i zasłabnięcie na stacji benzynowej

I w długach, bowiem na zakup restauracji wziął kredyt bankowy w wysokości 70 tys. zł, którego zabezpieczeniem była jego renta wynosząca pierwotnie 3 tys. zł. Dlatego renta byłego posła idzie teraz na spłatę kredytu, zaś dla Pęczaka zostają marne grosze. Stara się dorabiać. Jednak firmy niechętnie go zatrudniają i koło się zamyka. Ponadto stracił auto.

- Komornik najpierw włamał się do samochodu, gdy stał na parkingu przed supermarketem Tesco, a potem go zlicytował - poskarżył się Pęczak.

Po tym oświadczeniu były poseł SLD wyszedł z sali, przez co nie usłyszał riposty prokurator Agaty Lubińskiej.

Pęczaka żądza pieniądza

W sprawie tej Andrzeja Pęczaka oskarżono o przyjmowanie łapówek od rzgowskich biznesmenów, Andrzeja i Zbigniewa Gałkiewiczów, za pomoc w legalizacji ich hal targowych oraz za załatwianie fikcyjnych etatów swoim bliskim.

- Andrzej Pęczak miał w życiu wszystko. Był posłem i baronem. Miał dom, rodzinę i samochód. Miał zarobki pozwalające na życie na wysokiej stopie. Jednak jemu było mało i mało. Żądza pieniądza sprawiła, że nie miał żadnych zahamowań. Musiał mieć dodatkowe auto z firankami i kierowcę, który był do wszystkiego: chronił go i psy karmił. To jest przerażające. Ręce opadają do czego to rozpasanie Pęczaka doprowadziło. To się w głowie nie mieści - wytykała wczoraj oskarżonemu prokurator Agata Lubińska. I zażądała surowej kary: trzech lat i pół roku więzienia, 35 tys. zł grzywny i zakazu zajmowania kierowniczych stanowisk publicznych przez siedem lat. Wyrok ma zapaść jeszcze w tym miesiącu.
wp

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki