MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Krystyna Kofta: Kto wie, czy na miejscu Angeliny nie zrobiłabym tak samo

rozm. Joanna Leszczyńska
Rozmowa z Krystyną Koftą, pisarką i felietonistką.

Angelina Jolie nie wytrzymała psychicznie napięcia, związanego z wykryciem u niej mutacji genu BCRA, który stwarzał bardzo duże ryzyko choroby nowotworowej, czy też jej decyzja o amputacji obu piersi to dowód odwagi i determinacji w walce o życie?
Jedno i drugie może być prawdziwe. Trudno mówić o Angelinie Jolie za nią, bo przecież nie wiemy wszystkiego, co ona czuła. Na pewno podjęła bardzo odważną decyzję. Przecież Jolie patrzyła na śmierć swojej matki, która w wieku 56 lat umarła na raka piersi i jajnika. Trudno się dziwić, że pomyślała, że lepiej nie czekać na rozwój wydarzeń. Ludzie, którzy tego nie przeszli, nie widzą, co to jest. Nawet jak czeka się na wynik badań po wielu latach od zachorowania na raka, jak jest w moim przypadku, to zawsze jest lęk. A jestem dość silna... Sądzę też, że w decyzji Jolie miało znaczenie także to, że jej matka przeszła chemioterapię. Dobrze wiem, jak wygląda chemioterapia. Traci się włosy, ja akurat jeszcze straciłam paznokcie. Czułam się fatalnie jeszcze dwa dni po podaniu chemii. Angelina jest aktorką i oprócz tego, że myślała o dzieciach, o rodzinie, mogła też pomyśleć o swojej pracy. Gdyby zachorowała, musiałaby ją przerwać minimum na pół roku. Chociaż ja analizuję to teraz na zimno, ale ona chyba raczej o tym w taki sposób nie myślała. Przede wszystkim, jak sądzę, chciała pozbyć się traumy.

Angelina Jolie nie musiała tego upubliczniać. Jest piękną kobietą, świadomą swej urody. Pamiętamy, jak niedawno kusząco wystawiała spod sukienki zgrabną nogę na ceremonii rozdania Oscarów, pozując fotoreporterom. A teraz zwierza się nam ze sprawy bardzo intymnej, dotykającej jej kobiecości. Jakby chciała nam powiedzieć, że nieskazitelnie doskonałe ciało nie jest ważne. Ważne jest życie.
Tak i uważam, że w tym tkwi głęboki sens. Decydując się o tym powiedzieć całemu światu, przeszła z roli bogini seksu do zupełnie innej kategorii. Pokazała oblicze bardzo dojrzałego człowieka, kobiety świadomej tego, co robi dla siebie i dla innych.

Ktoś, kto o niej wcześniej myślał w kategoriach "plastikowa, hollywoodzka lala", widząc w niej towarzyszkę życia gwiazdora Brada Pitta, powinien się zastanowić...
Aktorka robiła już wcześniej wiele dobrego, ale się z tym nie obnosiła. Wiedzieliśmy, że adoptowała troje dzieci, ale nie wszyscy wiedzieli, że angażowała się w kampanie społeczne na rzecz uchodźców. W sprawie profilaktyki nowotworowej Jolie zrobiła coś nieprawdopodobnie wielkiego, i to na skalę światową. Należy się jej szacunek. Bardzo źle odebrałam opinię posła Bolesława Piechy, że to, co zrobiła Angelina, to fanaberie gwiazdki, że to event medialny. Tak mogą myśleć psychopaci. W Ameryce żaden polityk nie odważyłby się powiedzieć czegoś takiego jak Piecha. Zauważyłam, że w sprawie Angeliny Jolie polscy politycy i dziennikarze podzieleni są tak samo jak w sprawie... przyczyny katastrofy smoleńskiej.

Pani też nie ukrywała swojej choroby nowotworowej, która dopadła Panią dziesięć lat temu.
Tak, tydzień po usunięciu piersi pisałam już o tym na karteczkach felieton do "Twojego Stylu". Napisałam kilka felietonów na ten temat. Wiem, jak to jest ujawnić taką prawdę. Nie jest to przyjemne, ale musiałam to zrobić.

I przyznać się do tego, że brała Pani udział w marszach "różowej wstążki", ale się Pani nie badała...
To prawda. Irena Santor, która przeszła tę chorobę, stale mi mówiła: "Zbadaj się, zbadaj". A ja mówiłam: "Nie, bo nic mnie nie boli" albo: "Dobrze, dobrze, zbadam się, ale kiedyś". I - jak się potem okazało - osiem lat hodowałam raka piersi. Nie chciałam oszukiwać moich czytelniczek i pisywać potem lekkie felietony o sprawach damsko-męskich, a ukrywać tak ważną sprawę. Musiałam im powiedzieć, że byłam głupia, że się nie badałam. Zwłaszcza że wiele kobiet, o ile nie większość, tego nie robi. Angelina, która zrobiła sobie rekonstrukcję piersi, mogłaby milczeć i nikt by nic nie wiedział, ale może też czułaby się nieuczciwie w stosunku do widzów, tak jak ja czułabym się nieuczciwa w stosunku do swoich czytelników. I napisałam o chorobie w lekkiej formie, żeby nie straszyć. Dostałam potem wiele listów od kobiet, także od ich dzieci, które dziękowały mi, że uratowałam ich mamę, bo poszła się przebadać. Po tym swoim wyznaniu nie miałam spokoju, bo ludzie zaczepiali mnie na ulicy i pytali o zdrowie albo zwierzali się ze swojej choroby. Wzruszałam się niesamowicie, kiedy mówili, że nawet najbliżsi o tym nie wiedzą.

Po felietonach zrobiła Pani jeszcze jeden krok: napisała Pani o swojej chorobie książkę "Lewa, wspomnienie prawej"...
To jest fragment dziennika, który piszę od 40 lat. Kiedy dostałam propozycję, by napisać powieść o swojej chorobie, powiedziałam, że absolutnie nie. Bo to będzie fałszywe, kiedy podaruję fikcyjnej bohaterce swoje przeżycia. Dziennik, jako autentyczny zapis, to co innego. Szefowa wydawnictwa W.A.B. namówiła mnie i zdecydowałam się opublikować fragmenty dziennika, dotyczące choroby. Czułam się po ukazaniu się tej książki naprawdę jak obdarta ze skóry. Ale nie żałuję. Wczoraj byłam u fryzjerki, która mi powiedziała, że w zakładzie nikt nie wie, że ona to przeszła. I że moja książka bardzo jej pomogła. Ciągle ktoś mi to mówi.

Angelina Jolie zaryzykowała, ujawniając prawdę o operacji, bo może reżyserzy filmowi będą na nią teraz inaczej patrzeć i może nie będą w niej widzieć dawnego symbolu seksu?
Może i inaczej. Ale może będzie grała inne role niż dotąd. Ona to potrafi.

Ale z drugiej strony, Ameryka lubi ludzi silnych, którzy walczą o siebie. Tam człowiek, starający się o pracę, kiedy napisze w CV, że przestał pić, zyskuje w oczach potencjalnego pracodawcy, bo pokazał, że ma charakter. Jolie upublicznieniem swojej decyzji też się w to wpisuje...
Tak. Ale dla mnie przede wszystkim przyczynia się do profilaktyki na wielką skalę, jakiej jeszcze może nie było. Jednocześnie propaguję wiedzę na temat grupy ryzyka, do jakiej należą osoby ze zmutowanym genem BCRA. Jeżeli ktoś jest w grupie ryzyka, to naprawdę powinien badać się wcześniej, nie po 50. roku życia. Tymczasem ludzie, nawet jak wiedzą, że mają kogoś bliskiego w rodzinie, kto zachorował na raka piersi czy jajnika, często się nie badają. Może nie zdają sobie sprawy z zagrożenia.

Onkolodzy spodziewają się, że teraz więcej Polek będzie przeprowadzać badania genetyczne, ale nie chcieliby, by kobiety traktowały decyzję aktorki o obustronnej mastektomii jako wzorcową, bo przecież przy stwierdzonym zmutowanym genie BRCA kobieta nie musi amputować piersi, ale powinna regularnie się badać, by wykryć chorobę we wczesnej fazie...
Zastanawiam się dziś, czy gdybym była w identycznej sytuacji jak Angelina Jolie, usunęłabym obie piersi? Myślę, że badałabym się częściej i prawdopodobnie czekała, co będzie. Ale tak bym zrobiła, gdybym nie wiedziała, czym jest chemioterapia. Jednak wiedząc, czym ona jest, doskonale rozumiem Angelinę Jolie. Ona, podejmując decyzję, miała więc nade mną przewagę, bo widziała, co działo się z jej matką. Zatem kto wie, czy bym nie postąpiła tak jak ona....

Jak pamiętam, dziesięć lat temu, kiedy wykryto u Pani raka piersi, miała Pani wybór: usuwać tylko część piersi czy całą. Napisała Pani w swoim dzienniku: "Moje piersi już się zamortyzowały. Karmienie dziecka i pieszczoty - miałam to wszystko..."
Przez dwa dni rozważaliśmy to w rodzinie i z lekarzami. Włączył się też w to mój syn, który jest biologiem genetykiem. I zdecydowałam się na całkowite usunięcie piersi. Słusznie, bo pod spodem coś jeszcze było, czego nie pokazała mammografia. Ale gdybym nie hodowała tego raka osiem lat, miałabym szansę na operację oszczędzającą.

Żyje Pani w cieniu raka?
Nie ma właściwie dnia, żebym z kimś nie rozmawiała o raku. A to trzeba komuś coś podpowiedzieć, podtrzymać na duchu, wysłuchać. Ale potem otrząsam się z tego i biorę do roboty. Wiem, że w Polsce jest wiele aktorek, które przez to przeszły co ja i mogłyby wspomóc moje działania, ale nie chcą. Boją się, że reżyserzy będą patrzeć na nie przez pryzmat ich choroby, że może nie będą chcieli ich angażować. Nawet jak ten fakt jest znany w środowisku, nie chcą tego rozgłaszać. Od zwykłych kobiet też wiele razy słyszałam, że nie mówiły o chorobie nowotworowej pracodawcy z obawy o utratę pracy. Podawały inną chorobę, wyjeżdżały gdzieś, żeby ukryć, że biorą chemię. Jedna z kobiet, na wyższym stanowisku, powiedziała mi, że wręcz czuła za plecami oddech koleżanki, czyhającej na jej stołek. Koleżanka dociekliwe dopytywała się, czy ona na pewno wróci do wytężonej pracy po leczeniu. A wracając do Angeliny Jolie, chciałabym, aby Polki wyciągnęły wnioski w jej historii. By się regularnie badały. I to jeszcze nawet wcześniej, przed ukończeniem 50. roku życia, gdyż część kobiet wcześniej dziś wchodzi w menopauzę. Mnie do zbadania się zmobilizowała moja przyjaciółka Małgorzata Domagalik. Wtedy dużo ćwiczyłam i myślałam, że może mi po prostu jakiś mięsień wyskoczył. Też byłam gotowa zbagatelizować sprawę, ale Małgosia umówiła mnie z lekarzem. Było późno, ale jeszcze nie za późno.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki