"Zagrali" to niekoniecznie najbardziej trafne słowo - artyści przygotowali show zaaranżowane z jednej strony dla nastoletnich fanów (a zwłaszcza fanek) grupy, którzy doskonale znają ich piosenki, z drugiej - na potrzeby realizowanego podczas trasy filmu DVD.
Chodziło więc przede wszystkim o zabawę z widownią, efekty, świecenie telefonami i różnymi odblaskowymi elementami. Kwintesencją fanowskiej ekstazy było pojawienie się Jareda Leto na środku płyty, obok stanowiska dla akustyków.
Lider 30 Seconds To Mars wykonał przeboje "From Yesterday" i "The Kill", a następnie rzucił się biegiem w stronę sceny. Skończyło się porwaniem go w ramiona przez fanki, zerwaniem koszulki i podrapaniem pleców...
CZYTAJ WYWIAD: Gitarzysta 30 Seconds to Mars: występy na żywo to wielki przywilej
Lider amerykańskiej formacji więcej mówił do publiczności, niż śpiewał, ale tego drugiego robić właściwie nie musiał. Każdą z piosenek publiczność śpiewała za niego. Mówiąc zaś, w amerykańskim stylu kokietował fanów. A to zapewniał o miłości do naszego kraju, a do o uwielbieniu do pierogów. Przekonywał, że Łódź to piękniejsze miasto niż Warszawa czy Kraków, a to dodawał, że nie zapomni łódzkiego koncertu do końca życia.
Trzeba przyznać, że Jared Leto ma doskonały kontakt z młodą widownią. Właściwie każdy jego krok przyjmowany był histerycznym wrzaskiem. Kiedy była taka potrzeba, dyrygował tłumem, jak całkowicie mu poddaną orkiestrą. Kazał skakać, kucać, wyskakiwać w górę, podnosić ręce, "świecić" telefonami komórkowymi - a zachwyceni uczestnicy koncertu posłusznie wykonywali wszystkie polecenia. Sprawił nawet, że ekstatyczne okrzyki nie zamilkły nawet wtedy, gdy muzycy zeszli ze sceny, pozostawiając widownię z teledyskiem emitowanym na telebimach.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?