Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Czerwony kapitan". Recenzja: prawda leży pod ziemią

Dariusz Pawłowski
Dariusz Pawłowski
Kino Świat
„Czerwony kapitan” z Maciejem Stuhrem (czesko-słowacko-polska produkcja) na ekranach kin. Dużo zapowiadająca intryga dotykająca ważnego fragmentu historii, lecz nieciekawie opowiedziana.

Upowszechniona stereotypowa opinia o naszych południowych sąsiadach głosi, że nie lubią się „wychylać”. Może dlatego do roli głównego bohatera w filmie „Czerwony kapitan” - jedynego, który się „wychyla”, zatrudnili Polaka.

Trzeba jednak pamiętać, że to właśnie Czesi w miarę udanie poradzili sobie z problemem dekomunizacji. Nie czekali, nie proponowali żadnej „grubej linii”, tylko przyjęli w 1991 roku ustawę lustracyjną, w roku 1993 uznali rząd komunistyczny za bezprawny i zbrodniczy, a w kodeksie karnym za przestępstwo uznano propagowanie idei komunizmu. Nie wszystko, rzecz jasna, przebiegało gładko, ale w dużej mierze uporządkowano społeczne relacje, zasady i emocje. Wpłynęło to natomiast na pewno na świadomość i stosunek do przeszłości, co wyraźnie można dostrzec w „Czerwonym kapitanie”. Mimo podkreślania przez bohaterów filmu, iż nic w epoce komunistycznej nie było proste, ubecy (a właściwie estebecy z czechosłowackiej StB - Státní Bezpečnosti) są środowiskiem jednoznacznie złym, funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa są pokazani jako niebezpieczni, bezwzględni bandyci w odróżnieniu od zadomowionego w naszej kinematografii obrazu twardych, stojących wcześniej może po złej stronie, ale w sumie fajnych, dowcipnych, lubiących wypić i zabawić się facetów, kochających złe kobiety i ceniących prawdziwą męską przyjaźń. Czesi, może z racji doświadczenia, zgrabniej wypili swoje piwo...

Zobacz także: Dwa polskie filmy na liście najlepszych produkcji XXI wieku

Akcja filmu Michala Kollara rozgrywa się w roku 1992, niedługo po „aksamitnej rewolucji”. Młody, ambitny policjant z wydziału zabójstw, Richard Krauz (w tej roli Maciej Stuhr), rozpoczyna śledztwo w sprawie przypadkiem odgrzebanego szkieletu sprzed lat. W czaszkę wbity jest gwóźdź, a oględziny wykazują, że ofiara przed śmiercią była torturowana. Okazuje się, że zamordowany był księdzem, a tropy prowadzą do StB oraz „Czerwonego Kapitana” - owianego złą sławą specjalisty od drastycznych przesłuchań z czasów minionej władzy. Krok po kroku wychodzi na jaw, że macki byłych ubeków sięgają dalej, niż by się wydawało, a w sprawę uwikłany jest też Kościół. Krauz (ciekawe, czy to przypadek, że to nazwisko podobnie skonstruowane jak nasze imię Franz) zdaje sobie sprawę, że wkroczył w okrutny świat.

Film i przedstawiana w nim intryga mają spory potencjał, niestety, pozostały one niewykorzystane. Historia jest po prostu nieciekawie opowiedziana, nie trzyma w napięciu, gubi się w niepotrzebnie rozciągniętych sekwencjach - np. punkt kulminacyjny zamiast emocjonować, szybko zaczyna się dłużyć, w finale zaś znojem jest doczekać się, aż twórcy wreszcie wybiorą któreś z licznych zakończeń. Całość ma również pozbawioną polotu, zbyt oczywistą konstrukcję. Gdyby obraz skrócić do godziny, byłby to solidny odcinek telewizyjnego kryminalnego serialu. W wersji kinowej nie zyskuje tajemnicy, niczym nie zaskakuje, a co w tym gatunku stanowi chyba zarzut największy - seans przebiega beznamiętnie.

Polecamy: Lato w Łodzi. Jak atrakcyjnie spędzić ostatnie dni wakacji?

Nie dysponując wyjątkowym scenariuszem (opartym na bestsellerowej powieści Dominika Dána, który jest ponoć byłym policjantem), Kollar zdecydował się na tanie szokowanie, co w efekcie jeszcze bardziej pogłębia obojętny stosunek do tego, co oglądamy. Trudno jest przejąć się wydarzeniami i którymkolwiek z bohaterów - dominuje poczucie sztuczności, dla polskiego widza wzmożone złym pomysłem dubbingu. Nie rozumiem, dlaczego dystrybutor przestraszył się języka oryginału (obawy, że będą tacy, których rozśmieszy?), co sprawiło, że Maciej Struhr podkłada głos pod samego siebie...

Szkoda niespełnienia też ze względu na tego aktora, bo zaliczył on tu niezły występ, mimo że więcej w nim pragnienia zerwania z dotychczasowym wizerunkiem gwiazdy komedii romantycznych, niż rzeczywistej kreacji. Z przyjemnością ogląda się czeskich i słowackich aktorów, nawet z pewną nutką PRL-owskiej nostalgii - w jednej z ról oglądamy Ladislava Chudika, czyli doktora Sovę z niezapomnianego „Szpitala na peryferiach” (grał tam zresztą także Oldřich Kaiser, tu pojawiający się jako tytułowy Kapitan). Warto poza tym odnotować, że autorem celnie oddających klimat epoki zdjęć jest polski operator, Kacper Fertacz.

Trochę dobrych dialogów, kilka trafnych spostrzeżeń, dbałość o stylizację (uznanie za dopracowanie szczegółów), figura „ostatniego sprawiedliwego” i ogromna chęć stworzenia postsocjalistycznego kina akcji to za mało, by odtrąbić sukces. Pozostają dobre intencje, entuzjazm twórców oraz ostrzeżenia przed przekłamywaniem i banalizowaniem grozy przeszłości. Czerwień systemu, który objął pół Europy po wojnie, zbyt często była kolorem krwi...

Są tacy, którzy twierdzą, że uczciwi ludzie z tamtych lat są pod ziemią. Pewnie jeszcze niejeden z nich o sobie przypomni.

Maciej Stuhr o prowadzeniu gali europejskich Oscarów: Myślałem, że już mi się nie powtórzy taka fucha

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki