"Kotka na rozgrzanym, blaszanym dachu" w reżyserii Małgorzaty Bogajewskiej w Teatrze im. Jaracza w Łodzi nie zawodzi oczekiwań, łącząc w nienarzucającej się formie intensywność i klarowność przekazu.
Od trzech lat za plecami śmiertelnie chorego ojca (Andrzej Wichrowski) rodzina toczy cichą wojnę o podział i kontrolę nad majątkiem. Co do jednego można mieć pewność - plantacja warta jest każdego kłamstwa. Stąd gra pozorów, pranie cudzych brudów, wzajemne rozdrapywanie ran. W tym samym czasie rozkładowi ulega małżeństwo najmłodszego spadkobiercy, Bricka (Kamil Maćkowiak), futbolisty ze złamaną karierą, rozgoryczonego komentatora sportowego i Maggie (Iwona Karlicka), ambitnej dziewczyny z nizin społecznych. "Brudzisz to", mówi on ze wstrętem do żony, gdy przywołuje ona wspomnienia o przyjacielu z drużyny, za którego śmierć Brick pospołu obwinia ją i siebie. W konflikcie między małżonkami wieczna męska niedojrzałość ściera się z zimnym kobiecym pragmatyzmem. Przez cienką ścianę ich pokój sąsiaduje z pokojem wścibskiego pierworodnego Goopera (Mariusz Słupiński) i jego żony Mei (Izabela Noszczyk). Kobieta sprowadzona do roli klaczy rozpłodowej, pomaga Gooperowi w odreagowaniu frustracji. Liczne potomstwo o "psich imionach" to z kolei atut w gonitwie po ojcowiznę.
Swoją intensywność zyskuje "Kotka..." dzięki doskonale wybrzmiewającym dialogom i kunsztownie obliczonym pauzom, których roli Bogajewska nie przewartościowuje. To pozostałe elementy są wyciszone, sięga po nie w celu wyraźniejszego wydobycia akcentów.
Paraliżująco działa scena, gdy Maggie ze skowytem wgryza się w kawałek melona, by zaraz pieścić go i prowokować Bricka. Gdy napełnia on szklankę, postawioną między nogami, to tak naprawdę wypróżnia się na świat, którego zakłamaniem bezradnie się brzydzi. Zwłaszcza, gdy Milena Lisiecka imituje grymasy i płacz kołysanego w wózku bobasa, gdy w przerwie między aktami ustawia na scenie rekwizyty, spektakl zyskuje odrealnioną poetykę. Cenne w inscenizacji Bogajewskiej jest komponowanie spektaklu na przecięciu cech klasycznego teatr psychologicznych napięć i subtelnych odchyleń ku grotesce. Widać to doskonale w reżyserii całych scen i w pojedynczych kreacjach aktorskich.
Ewa Wichrowska jako dystyngowana żona daleka jest od karykaturalnych "przegięć", nawet gdy na teleturniejową modłę odśpiewuje mężowi życzenia, czy z egzaltacją opowiada o trudach ostaniach lat. Podobnie Iwona Karlicka, która w spektaklach dyplomowych PWSFTviT dowiodła szczególnych predyspozycji do ról kobiet rozchwianych i niezrównoważonych. Im więcej alkoholu wlewa w siebie Brick, tym ciekawiej Maćkowiak buduje swoją postać. Po dwakroć uśmiercanego ojca, dzielonego jak połeć świniaka na kawałki za życia, wspaniale gra Andrzej Wichrowski. Symboliczna scena, w której odchodzi obejrzeć z tarasu swoje imperium oraz pełna miłości kłótnia przy stole z popijającym synem to aktorskie perełki, które zapadają w pamięć. Gooper Słupińskiego to z kolei lalusiowata kanalia o manierach swingowego fordansera, maskująca urażoną dumę.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?