Wielka w tym zasługa niebanalnego repertuaru, dobranego "pod aktora", który udowodnia, że cztery lata w szkole były wszechstronnie rozwijającym treningiem.
Bez zbędnej kokieterii dodajmy od razu, iż repertuaru ustawionego, niestety, głównie pod mężczyzn. Dyplomantki role konstruowały barwne i precyzyjnie (przypomnijmy choćby Gretę Magdaleny Łaski i Maryjkę Katarzyny Dałek w "Ceremoniach"), a jednak nie stworzyły im one możliwości pełnego zaprezentowania siebie. Nie dziwią zatem główne nagrody żeńskie dla Weroniki Nockowskiej (Akademia Teatralna w Warszawie) i Katarzyny Zawiślak-Dolny (PWST w Krakowie). Nockowskiej należy się ona już tylko za rolę Walerii w "Opowieściach lasku wiedeńskiego", Zawiślak-Dolny za Kalerię w "Próbach". Obie dziewczyny dostały jednak szansę pokazania zupełnie odmiennego aktorstwa w pracy nad postaciami w zgoła odmiennych spektaklach; odpowiednio: Młodej w "Bóg mówi słowo" i Hildy Fajtcacy w "Sonacie b". Szansę, jakiej chyba nie miała m.in. łodzianka Małgorzata Kocik.
W tym roku w dobrym tonie było miksowanie tak autorów, jak i pojedynczych dramatów. Wernera Schwaba scalono z Jeanem Genetem, Maksyma Gorkiego z filmowym "katastrofistą" Andriejem Tarkowskim, a Stanisława Wyspiańskiego z nim samym. Najciekawsze efekty przyniósł ostatni dzień festiwalu. Tak "Ceremonie" z PWSFTViT (nagrodzone piętnastominutowymi brawami), jak i "Próby" z PWST w Krakowie to przedstawienia, które spokojnie mogłyby się znaleźć w repertuarze niejednego teatru. Nie tylko mistrzowsko prowadzone pod kątem aktorskim, lecz dzięki elementom inscenizacji podporządkowanym klarownej i intrygującej wizji reżyserskiej (uznanie dla Grzegorza Wiśniewskiego oraz Pawła Miśkiewicza i Macieja Podstawnego), otwierają przed nami intensywnie oddziałujące światy. Z kolei Jan Englert, idąc w ślady Konrada Swinarskiego, pod tytułem "Bóg mówi słowo" połączył i wystawił ze studentami AT w Warszawie "Klątwę" i "Sędziów" Wyspiańskiego. Powielił też pomysł Jerzego Stuhra sprzed roku i w roli Jonasa obsadził drobniutką Marię Semotiuk, która - jak wówczas Klara Bielawska - wyzwaniu chyba nie podołała.
Najczęściej używanym przy konstruowaniu roli rekwizytem był... papierosek. Przedstawień zdecydowanie wolnych od nikotyny było nie więcej niż palców u ręki przeciętnego aktora. A w przeciętność, tego największego wroga każdego dyplomanta, po papierosowej bibułce osunąć się bardzo łatwo. Rozgrzeszenie otrzymują więc tylko papierosy z "Plasteliny". Te nikomu nie szkodzą.
Poprzednia edycja festiwalu obfitowała w spektakle muzyczne. Pod tym względem było w tym roku nieco ubożej, ale i "target" był inny. W roku Chopina AT w Warszawie wzięła na warsztat"Chopina w Ameryce" według scenariusza Stanisława Dygata i Andrzeja Jareckiego. Niestety, w przeciwieństwie do wyśmiewanego w tym musicalu "Chopina" 40-procentowego, sceniczna zabawa formą do pretekstowo ujętej fabuły jak na złość skończyć się nie chce. Ale przegryzanie skeczy trawestacjami znanych piosenek, pomimo śmiechu do łez, spowoduje w końcu ostre nudności.
W ciągu tych kilku festiwalowych dni kolumny rozentuzjazmowanych przyszłych aktorów, maszerujących ku festiwalowemu klubowi "Przechowalnia", czyniły opustoszałe o godzinie drugiej w nocy ulice Łodzi radośniejszymi. Podarowali nam nie tylko niemało estetycznych wrażeń, ale i świadomość, że oto w Łodzi dzieje się coś niezmiernie ważnego.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?