Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pacific Rim: Rebelia – potworny rozmiar naprawdę ma znaczenie [RECENZJA]

Dariusz Pawłowski
Dariusz Pawłowski
Kadr z filmu Pacific Rim: Rebelia
Kadr z filmu Pacific Rim: Rebelia United International Pictures
Na ekrany kin wszedł film „Pacific Rim: Rebelia”, kontynuacja produkcji z 2013 roku Guillermo del Toro. Tym razem w fotelu reżysera zasiadł Steven S. DeKnight (twórca m.in. serialu o Spartakusie). Wielkiej różnicy w logice nie widać – a skoro nie ma postępu, to jest to krok w tył.

Druga część cyklu to opowieść o ledwie dniu z życia potwora (treści tu bowiem niewiele). Trzeba się zatem najpierw przecisnąć przez wąską, rozwartą jedynie na kilka chwil szparę pomiędzy światami, następnie niezbyt wiadomo po co zrujnować kilka miast, by i tak dostać łomot od malutkich ludzi. Tych samych, którzy tak zawzięcie i wzniośle jednoczą się wobec zewnętrznych zagrożeń, a są tak fatalni dla samych siebie.

Jak można sądzić, Hollywood doszło do wniosku, iż widownia – szczególnie dziecięca – niejedno już widziała i zagrożenia niewielkiego wzrostu nie robią na niej wrażenia. Sprawdza się zatem najazd potworów kolosalnych jak Pałac Kultury i Nauki, będący przy okazji ukłonem dla klasycznego kina z uniwersum Godzilli – w „Pacific Rim: Rebelii” najpoważniejszych spustoszeń doznaje stolica Japonii. Akcja rozgrywa się w roku 2035 – dziesięć lat po wojnie z pierwszej części, kiedy to potężnym pozaziemskich istotom Kaiju mieszkańcy Ziemi przeciwstawili olbrzymie roboty nazwane Jaegerami. Ludzkość powoli dochodzi do siebie, choć chaos nadal nie został uporządkowany: ruiny i szkielety potworów sąsiadują z odradzającymi się osiedlami, dla niektórych sposobem na życie stał się handel dobrami skradzionymi na powojennym gruzowisku, inni obawiając się kolejnego ataku budują zabezpieczenia. Wartości relacji i rzeczy rozsypały się – paczka płatków śniadaniowych może kosztować tyle, co statuetka Oscara.

Ponieważ kino międzygalaktycznej rozróby to dzisiaj przygoda dla młodych i bardzo młodych widzów (w "Pacific Rim: Rebelii" nie istnieje starość), zadanie uratowania naszego świata zostaje powierzone młodzieńczym bohaterom i to przecież nie wyłącznie chłopcom. Zatem młody mężczyzna Jake Pentecost, syn legendarnego Stackera Pentecosta i niegdyś jeden z najlepszych pilotów Jaegerów, zajmując się szemranymi interesami i próbując ukraść uzdatniacz plazmy z rozbitej maszyny poznaje młodziuteńką Amarę, sierotę wojny, która konstruuje własnego Jaegera o nazwie Scrapper. Postępują niezgodnie z prawem, zostają więc aresztowani i by uniknąć więzienia, trafiają do szkoły kadetów Moyulan Shatterdome w Chinach. Jake ma połączyć siły z dawnym przyjacielem, dziś rywalem, Natem Lambertem i szkolić na pilotów Amarę i jej równolatków. Pojawi się jeszcze kilka osób prawych i szubrawców, ale to wszystko postaci przed czterdziestką. Świat przyszłości, nawet pełen potworów (może właśnie dlatego), jest przeznaczony wyłącznie dla ludzi w odpowiednim wieku...

Kiedy zmiana czasu na letni?

Niezależnie jednak od stosunku do starości, Steven S. DeKnight odwołuje się do cnót powtarzanych w kinie od dziesięcioleci: solidarności, jedności ponad różnicami, lojalności, odpowiedzialności, umiejętności wybaczania i poświęcenia oraz gotowości do przeobrażenia, naprawy błędów. "Rebelia" to - wbrew tytułowi - kino konwencjonalne i poprawne do bólu, oparte, niestety, na cieniutkim scenariuszu. Ogląda się to bez większego zainteresowania, także dialogi mające wprowadzić nieco humoru i zawadiackości nie wprowadzają szczególnego ożywienia. Pozostaje koncentrowanie się na efektach specjalnych i komputerowych animacjach, które imponują rozmachem i dbałością o szczegół, ale również dość szybko się opatrują. Oczywiście, można się w tym, co oglądamy na ekranie doszukać współczesnych lęków przez technologicznym postępem, wątpliwości wiążących się z eksperymentami biologicznymi, genetycznymi czy rozwojem robotyki i sztucznej inteligencji, które mogą się obrócić przeciwko nam. Dużo trudniej zaś jest doszukać się zajmującej akcji i jej zaskakujących zwrotów - wszystko jest tu większe niż w poprzednich filmach gatunku, jednak inwencji twórców wystarczyło jedynie na kolejne zekranizowanie "młócki" naszych z obcymi w miejskiej scenerii. Wieżowce pięknie się przewracają, stwory nieźle ryczą, ale... młodzieżowy widz niejedno już widział, więc podczas seansu zapewne nie jeden raz "odpali" telefon.

Interesujący jest jedynie efekt castingu - realizatorzy postarali się zatrudnić aktorów, którzy wzbudzą sympatię ich rówieśników. Najlepiej sobie radzi utalentowana i świeża Cailee Spaeny, czyli Amara, dawkując odpowiednio czupurność z emocją, utwierdza swoją pozycję wśród zwolenników John Boyega jako Jake Pentecost, wygląda niemal jak młody tata Scott Eastwood (z tych Eastwoodów) w roli Nate Lamberta. Drugi plan miał być bardziej wyrazisty i przerysowany zarazem, ale wypada to obco i naiwnie.

A że każde przejście można wykorzystać w dwie strony, prawdopodobnie będzie trzecia część...

Pacific Rim: Rebelia USA/Chiny sci-fi, reż. Steven S. DeKnight, wyst. John Boyega, Scott Eastwood, Cailee Spaeny
Ocena: 2/6

Pacific Rim: Rebelia - zwiastun

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki