Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Recenzja: Braterstwo wylanej krwi [ZWIASTUN]

Dariusz Pawłowski
Dariusz Pawłowski
Na ekrany kin wszedł thriller „Pakt krwi” z Johnem Cusackiem oraz Nicolasem Cage’em. Wyrazista i zastanawiająca w swojej wymowie produkcja, stawiająca na siłę obrazu

Kain zabił Abla, gdy zazdrość i poczucie bycia drugim w szeregu wzięły górę nad miłością. Zarazem tysiące braci od tamtego czasu poświęciło się dla swojego rodzeństwa, a braterstwo stało się synonimem zaufania, pewności, wspólnoty, pokrewności doświadczeń, ofiarności, gotowości do niesienia pomocy. Od braterskiego niespełnienia przeradzającego się we wściekłość po jedność, niezależną od okoliczności. Film Stevena C. Millera „Pakt krwi” silnie eksponuje przeciwstawne braterskie relacje i związane z nimi emocje. I w niby sensacyjnej konwencji stawia zdecydowaną tezę, która może być dziś uznana nawet za kontrowersyjną...

Nim jednak do przesłania dotrwamy, musimy przebrnąć przez niepewność twórców filmu, co do gatunkowych ram, w których chcieliby umieścić swą opowieść. Reżyser stara się budować napięcie rodem z thrillera, uderzać brutalnością kina gangsterskiego, by za chwilę dać się ponieść społecznemu zapałowi i wejść „w buty” filmu obyczajowego. I gdy miksowanie gatunków nie jest obecnie niczym szczególnym, tym bardziej nagannym, to Steven C. Miller ma kłopoty z płynnym ich łączeniem, wzajemnym uzasadnianiem, zbyt grubą linią rysuje i obejmuje poszczególne elementy, zbyt często ucieka w szablonowość i przerysowanie.

Odczuwalny jest również wysiłek, by pogłębić dość płasko, ze zgrzytającymi dialogami napisaną przez scenarzystę historię i wzbogacić ją głównie formą, pracą operatora kamery: większość ujęć, by zdynamizować akcję, realizowano „z ręki”, drastyczność (przechodzącą w swoisty taniec śmierci) scen walk, okładania się pięściami i strzelanin podkreślać ma technika slow motion. Wszystko powstało właściwie zgodnie z zasadami użytej sztuki, nie można autorom zarzucić odpuszczania i pójścia na łatwiznę, a jakoś nie ma w tym ducha, wyjątkowości i finezji. Chwilami Miller i ekipa chcieli nawet aż za bardzo, co sprawiło, że ocierają się o sadyzm i przekombinowanie.

Krew z krwi to wielki dar, ale i zobowiązanie. Dla obrony najbliższych potrafimy zabić

„Pakt krwi” sięga po westernową konstrukcję. Dobry i zły jednoczą siły, by w finałowej rozprawie zmierzyć się z tym najgorszym. Dobrym i złym są tutaj bracia Lindel, wywodzący się ze społecznych nizin, wychowywani według praw ulicy, wśród ludzi, którzy nie mają jutra i tłuką się o każdy dzień. W dzieciństwie mogli liczyć tylko na siebie, byli świadkami okrutnego morderstwa. W miarę wchodzenia w dorosłość ich drogi się rozeszły. Po przeszło dwudziestu latach młodszy z nich, JP (Adrian Grenier), wydobył się z dna, odniósł sukces w branży budowlanej, ma atrakcyjną żonę i małe dziecko, zapewnia bezpieczeństwo sobie i rodzinie.

Starszy brat, Mikey (Johnathon Schaech), nie potrafił wyrwać się z ciągnących go w dół więzów, pozostał w cieniu błędów młodości, żyje pośród szumowin, „dorobił” się jedynie byłej partnerki i nastoletniej córki, z którą ma przetrącone relacje. JP nieustannie wierzy w Mikeya, jest mu wdzięczny za to, iż był takim starszym bratem, jakiego pragną mieć chłopcy (efektowna opowieść o spotkaniu w dzieciństwie bezdomnego, nawiedzonego kaznodziei), stara się wyciągać go z każdych kłopotów. Mikey zaś czuje się w towarzystwie brata niezręcznie, nie znosi tego, że na tle JP widzi wyraźnie, jak „schrzanił” swoje życie.

Pewnego dnia Mikey zostaje porwany, a do JP trafia żądanie zapłaty okupu. Podczas gdy wszyscy z otoczenia biznesmena są przekonani, że to jego brat stara się wyłudzić pieniądze, JP nie przestaje wierzyć w niewinność Mikeya. Zwraca się o pomoc do dawnego znajomego i policjanta, Sala (John Cusack). Tropy prowadzą do lokalnych bandytów, którym przewodzi wiecznie naćpany Eddie King (Nicolas Cage). Eddie nie znosi „ble, ble, ble” ludzi, którzy są po prawej stronie życia. I też ma brata, od którego zawsze czuł się gorszy...

Twórcy filmu mieli w rękach niezły temat, ale nie potrafili go okiełznać i wynieść poza solidne, nawet wyraziste przeniesienie na ekran. Podobnie jest z prowadzeniem aktorów - szczególnie Nicolas Cage udowodnił po raz kolejny, że gdy pracuje z reżyserem, który pozwala mu na wszystko, nie ma miary w przerysowywaniu i intensywności oraz nie potrafi pohamować rozpaczliwego pragnienia zwracania na siebie uwagi. Zadziwiająco ucharakteryzowany, co scena skacze „na bandę”, mówi przez zęby, igra z akcentem, ale bardziej się spala, niż rzeczywiście wnosi coś istotnego. Pragnąc zawłaszczyć film, pozwala się zawłaszczyć swojemu nieopanowaniu.

Rzecz jasna, King ma być szalony i nieposkromiony, byśmy tym mocniej zaakceptowali braterstwo rozlewania krwi, do którego doprowadza. U Millera nie ma zawahań. Krew z krwi to wielki dar, ale i zobowiązanie. W obronie rodziny, dla ratowania najbliższych (niezależnie od ich wad), własnego gniazda i spokojnej, na tyle, na ile się da uczciwej przyszłości, jesteśmy gotowi zabić. I z tym da się żyć. Potem nawet można zjeść żeberka z grilla.

Pakt krwi, USA, thriller, reż. Steven C. Miller, wyst. Nicolas Cage, John Cusack, Adrian Grenier. Ocena 3/6

Przegląd najważniejszych wydarzeń tygodnia w Łódzkiem

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki