Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

RECENZJA: „Dzień niepodległości: Odrodzenie” [ZWIASTUN]

Dariusz Pawłowski
Dariusz Pawłowski
Film, niestety, gorszy niż pierwsza część, nawet mimo wielu niezwykle widowiskowych scen. Kontynuacja wielkiego hitu sprzed lat, „Dzień niepodległości: Odrodzenie”, na ekranach kin

Wiedzieliśmy przecież, że znowu nadlecą. Zadziwia jedynie, że musieliśmy na nich czekać aż dwadzieścia lat. Przez ten czas technologicznie rozwinęliśmy się niebywale. I być może owa technika sprawiła, że oddając się jej możliwościom, robimy mniej emocjonujące filmy. Przynajmniej o kosmitach.

„Dzień niepodległości” z roku 1996, opowiadający o inwazji obcej cywilizacji na naszą ukochaną Ziemię, działał potęgą najazdu, patriotycznym uniesieniem, gotowością bohaterów do ostatecznych poświęceń i zjednoczeniem wszystkich mieszkańców, oczywiście pod nieustannie niosącym wolność sztandarem Stanów Zjednoczonych Ameryki. Liczne wzniosłe mowy niemal podrywały widzów do przyjęcia postawy zasadniczej, a nadęcie udało się przełamywać zawadiackim humorem. Obraz celnie wykorzystywał chłopięce pragnienia ratowania ludzkości, a skromne prezentowanie w filmie samych obcych, na rzecz upajania się ogromem ich środków transportu i masowego rażenia, budowało emocje, klimat zagrożenia. W kontynuacji, która wyszła przecież spod ręki tego samego Rolanda Emmericha, właściwie wszystkie te elementy zawiodły. W dodatku potwierdziła się prawda, którą znamy już od serii o „Obcym”: gdy na ekranie pokazujemy całego potwora, zamiast przerażająco, zaczyna się robić nudno, a nawet zabawnie (jak np. w scenie - przepraszam za mały spoiler - pogoni gigantycznej kosmitki za autobusem z dzieciakami).

„Dzień Niepodległości: Odrodzenie” przedstawia ziemską rzeczywistość w dwadzieścia lat po wielkiej wojnie z najeźdźcami. Nauczyliśmy się wykorzystywać technologię obcych, kilkunastu z nich pogrążonych w katatonii trzymamy w specjalnym więzieniu. Jak się okazuje, żyjemy zjednoczeni w jeden globalny system, miło nam w tym i bezpiecznie. Rządzący światem zdają sobie jednak sprawę, iż spokój nie może trwać wiecznie. Dlatego wydali mnóstwo pieniędzy na systemy obronne. I jak to ludzie zwykle, liczyli, że jakoś to będzie, zamiast rzeczywiście przygotować się do drugiego spotkania. Tym bardziej, że Emmerich, zgodnie z zasadą sequela, przygotował wszystko większe, potężniejsze i jeszcze bardziej niszczące. - W której części oceanu wylądują swoim statkiem kosmici? - Na całym oceanie... - słyszymy z ekranu.

Dwadzieścia lat oczekiwania na powrót do tematu chyba odebrało twórcy blockbusterów entuzjazm. Film ślamazarnie się rozwija, kompletnie brakuje mu świeżości, a nadające pierwowzorowi żywotność poczucie humoru, tutaj całkowicie wyparowało (pod tym względem widać, ile wnosił do produkcji swoim stylem Will Smith, który teraz zaistniał jedynie na fotograficznym portrecie). Nie sprawdzili się również nowi bohaterowie, którym młodzi aktorzy (Liam Hemsworth, Jessie Usher, Maika Monroe) nie potrafili nadać wyrazu i charakteru. Stara ekipa - czyli m.in. Jeff Goldblum, Bill Pullman, Judd Hirsch, Brent Spiner - trzyma się nie najgorzej, podchodzi do zadania z pełnym profesjonalizmem, ale trudno uznać, że ma coś do zagrania.

Już pierwsza część przedsięwzięcia raziła dziurami w logice, łatanych jednak pasją, tutaj chęć zachowania rozsądku opuściła twórców zupełnie. Od wojska, w którym rozkazy i ich przestrzeganie zdają się być przesądem z gimnazjum, po powszechne akceptowanie oddawania najważniejszych w historii ludzkości zadań postaciom błyskawicznie przechodzących ze stanu umysłowej ociężałości w bezgraniczną przenikliwość i bohaterstwo. Wydaje się też, że inwazyjnemu gatunkowi dobrze by zrobiło odejście wreszcie od zasady centralnego sterowania armią przybyszów, gdzie akcja: ciach największego w piach, doprowadza do automatycznego wyłączenia całej skomplikowanej aparatury przygotowanej przez wysoce rozwiniętą technologicznie cywilizację do zniszczenia błękitnej planety...

Tak naprawdę jednak chodzi o to, co i dwadzieścia lat temu szczególnie ekscytowało widzów: sekwencje powietrznych walk i bitew z kosmicznymi intruzami. Łączyły one i nadal łączą pozaziemski rozmach z ziemskimi przyzwyczajeniami rodem z lotniczych filmów wojennych. Emmerich świetnie inscenizuje takie sceny i serwuje publiczności „strzelankę” jak z najlepszej komputerowej gry. Nawet jeżeli zwycięstwo z potęgą osiąga się nader konwencjonalnie...

Gdy „Dzień Niepodległości: Odrodzenie” wypełni sejfy producentów odpowiednio pokaźnymi paczkami banknotów, zrealizowana zostanie zapewne zapowiedź dalszego ciągu zawarta w zakończeniu filmu. Jednak słabość „dwójki” sprawia, iż owa zapowiedź brzmi raczej jak groźba. Wisząca w powietrzu niczym statek obcych.

Aha, i unikajcie wersji z dubbingiem. Film o galaktycznym zagrożeniu sprowadza do infantylnej, młodzieżowej wersji napadu Gargamela na wioskę Smerfów...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki