Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

RECENZJA: „John Wick 2” [ZWIASTUN]

Dariusz Pawłowski
W sekwencjach walk wszystko daje z siebie Keanu Reeves - nieco ciężkawy w ruchach, kanciasty w aktorstwie, ale trafnie „wpasowany” w postać ponurego, małomównego likwidatora
W sekwencjach walk wszystko daje z siebie Keanu Reeves - nieco ciężkawy w ruchach, kanciasty w aktorstwie, ale trafnie „wpasowany” w postać ponurego, małomównego likwidatora Monolith Films
Na ekrany kin wszedł film „John Wick 2” w reżyserii byłego kaskadera, Chada Stahelskiego. W tytułowej roli superzabójcy - Keanu Reeves, ciężkawy, ale solidny i emanujący magnetyzmem.

John Wick nie za piękne przecież oczy został pracownikiem nie tylko miesiąca, ale całych sezonów. Nie odpuszcza, jest zdeterminowany, dobrze zorganizowany, nie ma dla niego zadań niewykonalnych. Gdy zaś trzeba posprzątać, nie przepuszcza żadnemu śmieciowi. W swoim fachu jest perfekcjonistą, został uznany za legendę. Nawet jego konkurenci oraz ci, którzy mają apetyt na jego stanowisko, wyrażają się o nim z niebywałym szacunkiem. Ci zaś, którzy mają z nim nie po drodze, po prostu muszą odejść. John Wick na co dzień używa w tym celu najnowszych modeli pistoletów, karabinów i noży, ale gdy zaistnieje potrzeba, może usunąć klienta przy pomocy ołówka. Ważne, by był zatemperowany.

John Wick jest superzabójcą i pierwszy rozdział opowieści o jego jednorodnym życiu sprzed prawie trzech lat przyniósł niebagatelne zyski producentom (film kosztował 20 mln dolarów, a zarobił przeszło cztery razy więcej). Nic dziwnego, że postanowiono powtórzyć ten sukces. Od strony realizacyjnej - z powodzeniem.

W pierwszej części John unicestwił legion bandytów, bo jeden z nich skradł mu samochód, do którego Wick był bardzo przywiązany (ale nic dziwnego - to w końcu piękny Mustang ’69), zabijając przy okazji suczkę będącą prezentem od zmarłej żony. Teraz Wick zaczyna od odebrania samochodu, co ma być jego ostatnim przedsięwzięciem przed przejściem na emeryturę. Ale przecież nie pierwszy to film o zawodowych mordercach, który oglądamy, byśmy nie wiedzieli, że tak łatwo z tej profesji wycofać się nie można. Do domu Johna przyjeżdża włoski mafioso Santino D’Antonio, by wyciągając najpierw medal z plamą z krwi z kieszeni marynarki, a następnie armatę z bagażnika samochodu, odebrać od dawnego znajomego honorowe zobowiązanie. Wick, jako element międzynarodowego mafijnego konsorcjum, w którym ględzi się o zasadach (to ciekawe zapętlenie twórców filmowych i literatów, iż odnajdują mitologiczne zasady, wśród ludzi kompletnie zasad pozbawionych), jeszcze tym razem musi się podporządkować narzuconym mu regułom. Ale niech się tylko dorwie do jakiegoś porządnego karabinu, to nie tylko wypełni oczekiwania, ale i potem nie odpuści...

Obie odsłony historii Johna Wicka cudownie niczego nie udają. Ma to być profesjonalna rozrywka dla widza celującego w efektowne strzelaniny, pościgi i okładanie się czym popadnie po czym popadnie, i ten cel zostaje spełniony. Nikt nie próbuje widzowi wmawiać, że ma do czynienia z inteligentną zabawą konwencjami, przewrotnością czy głęboką analizą stanu społeczeństw ciągle jeszcze na początku XXI wieku. Za kamerą stoi były kaskader o jakże swojskim nazwisku Stahelski i postarał się on zebrać w jednym tytule jak najwięcej doświadczeń z filmowych bójek, upadków, eksplozji. A że robi to z sercem i bez niepotrzebnego dodawania wątków, jego pracę ogląda się z czystą przyjemnością zabawy. Rzecz jasna, jeżeli kogoś bawi „strzelanka”.

Twórcy produkcji zaspokajają przy tym doskonale estetyczne potrzeby tej grupy kinomanów, która przedkłada nad tak modny obecnie w kinie chropowaty, brudny a’la realizm uzyskiwany m.in. kamerą „z ręki”, wystylizowany balet przemocy i taniec śmierci. Sekwencje pojedynków, walk i odstrzeliwania kolejnych ciemnych typów są efektownie i precyzyjnie opracowane, jeszcze lepiej sfilmowane. John Wick dziesiątkuje przeciwników w eleganckim stylu, w szykownych garniturach, w coraz to nowych plenerach i wnętrzach stanowiących mistrzowskie, filmowe tło dla jego jazdy figurowej po trupach. Można, rzecz jasna, utyskiwać na dziury w logice i nieprawdopodobieństwa liczniejsze niż wyrwy w polskich ulicach po zimie, ale nie o walory dokumentalne tu chodzi. Określenie „widowisko” znajduje tu swoje pełne uzasadnienie, projekcja mija bez chwili znużenia, dynamicznie niczym wystrzał z glocka czy innego magnum. Dba się zarazem o nasze morale: na skutek działań głównego bohatera liczebność mieszkańców Ziemi drastycznie spada, ale kule omijają Bogu ducha winnych przechodniów, na łono Abrahama natomiast przenoszą się wyłącznie gangsterzy.

Wszystko daje też z siebie Keanu Reeves, stając się kolejnym atutem przedsięwzięcia. Nieco ciężkawy w ruchach, kanciasty w aktorstwie, ale trafnie „wpasowany” w postać, z oddaniem solisty teatru Bolszoj tańczący z pistoletami i emanujący swoistym ekranowym magnetyzmem. Wierzymy mu również, gdy zna się na dobrych alkoholach czy komunikuje w co najmniej kilku językach, w tym migowym. Idzie jak taran, mając na drugim planie tak udanych partnerów, jak Ian McShane, Ruby Rose, Common i Laurence Fishburne.

John, wiem, że nie to chciałbyś usłyszeć, ale na emeryturę jeszcze za wcześnie. Czekamy na rozdział trzeci.

John Wick 2,
USA, akcja,
reż. Chad Stahelski,
wyst. Keanu Reeves, Common, Laurence Fishburne

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo

Materiał oryginalny: RECENZJA: „John Wick 2” [ZWIASTUN] - Dziennik Łódzki

Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki