Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

RECENZJA: „Powidoki”, czyli mistrzowski pokłon sztuce

Dariusz Pawłowski
Dariusz Pawłowski
Bardzo dobry, minimalistyczny jest w roli Władysława Strzemińskiego Bogusław Linda, choć o krok od wielkości. Z pewnością mamy do czynienia z najdojrzalszą kreacją tego aktora.
Bardzo dobry, minimalistyczny jest w roli Władysława Strzemińskiego Bogusław Linda, choć o krok od wielkości. Z pewnością mamy do czynienia z najdojrzalszą kreacją tego aktora. Akson Studio
„Powidoki” - ostatni film fabularny w reżyserii Andrzeja Wajdy wszedł na ekrany kin. Poruszająca opowieść o niezłomności artysty oraz władzy, która nie akceptuje wyjątkowości.

Artystyczny testament Andrzeja Wajdy. Trudno dziś, po odejściu Mistrza, nie przyjmować tak naturalnie narzucającego się spojrzenia na „Powidoki”. Tym piekielnie smutnym obrazem największy polski reżyser filmowy rozlicza się z pewnie najistotniejszymi zagadnieniami swojego dziewięćdziesięcioletniego życia: relacjami artysty z władzą, jego powinnościami wobec sztuki i odbiorców oraz obojętnością upływającego czasu, który zmusza do pośpiechu, by powiedzieć jak najwięcej z tego, co by się chciało. W swojej ostatniej produkcji poruszając do bólu tragicznymi losami autora samotnego, Andrzej Wajda pozostawia nam jednak budujące przesłanie. Otóż warto żyć i codziennie coś tworzyć. Nie marnujmy ani chwili. Jak dwaj mistrzowie, którzy spotkali się w „Powidokach”.

Andrzej Wajda zaczyna film promienną sceną. Władysław Strzemiński (w tej roli Bogusław Linda), malarz, teoretyk sztuki, wykładowca Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych w Łodzi, prowadzi twórczy plener dla studentów. Na zgrupowanie przybywa nowa adeptka, Hania (Zofia Wichłacz). Widzi artystę, pozbawionego prawej nogi i lewej ręki, stojącego o kulach na wzgórzu. „Profesor zaraz tu zejdzie” - słyszy od kolegów. W tym momencie uśmiechnięty Strzemiński kładzie się na boku i turlając, stacza ze wzniesienia. W jego ślad idą studenci. Śmiech, radość, pochłanianie istnienia pełną piersią, pomimo niepełnosprawności. Wolność, jaką może dawać sztuka i tylko poprzez wolność braną z wnętrza jej uprawianie. Z tej najbardziej świetlistej sekwencji w filmie, wkraczamy w stalinowski mrok przełomu lat 40. i 50. ubiegłego wieku w Polsce. Epokę socrealizmu i „ważnych zadań społecznych” wyznaczanych sztuce przez partię. Czas stawiania ludzi, którzy tego nie pragnęli, przed wyborami, które nie były wyborami. „Stoi pan na rozstaju dróg” - mówi do Strzemińskiego oficer Urzędu Bezpieczeństwa, nie kryjąc, że tylko jedna ścieżka ratuje życie. Mówi to do człowieka, który uczył swoich studentów: „Każdy widzi inaczej, każdy wybór jest dobry, bo jest wasz”.

Reżyser opowiada o czasach strasznych, ale nad drastyczność przedkłada subtelność. I dotyka tym mocniej. Opowiada o artyście udręczonym przez opresyjny, porażający i absurdalny system. Ale jednocześnie przez władzę, do której dorwali się ludzie mali, gotowi ową władzę w każdej sytuacji okazywać. W ten sposób czyni swoją opowieść uniwersalną, odnoszącą się do każdego ustroju, każdej politycznej rzeczywistości. Wszelka władza ma tendencje do dzielenia ludzi na „swoich” i „ich”. A przy tym nie radzi sobie z wyjątkowością lub wręcz jej nie znosi, jeżeli nie opowiada się ona po jej stronie. Mając możliwości, ludzi nie po naszej myśli wykluczyć jest łatwo. Nie trzeba ich wsadzać do więzień, torturować. Wystarczy pozbawić pracy, perspektyw, nadziei, entuzjazmu, szans na zarabianie pieniędzy, rozwój. Można odebrać to, do czego się zostało stworzonym, poniżyć i maksymalnie uprzykrzyć istnienie. Niezłomnością w takiej sytuacji staje się trwanie w przekonaniu, iż mimo wszystko życie jest darem najpiękniejszym, najbardziej godnym poświęceń i wyznawania przyjętych wartości, wymagającym nieustannej aktywności, nie pozwalającej na poddanie. Wajda eksponując istnienie umęczone, zarazem afirmuje życie i wynosi na wyżyny sztukę, która jest między innymi po to, by prawda i egzystencja stały się znośniejsze. Andrzej Wajda nie ma jednocześnie wątpliwości: władza, która podporządkowuje sobie sztukę czyni gwałt, władza, która się sztuką nie interesuje i jej nie wspiera działa na szkodę społeczności. Sztuki nie wolno tępić nawet, a może tym bardziej, gdy się jej nie rozumie, sztuki zastanej i powszechnej nie można od razu uśmiercać. Artyści winni szukać nieodkrytego, ale ich rolą nie jest walką między sobą, z publicznością, nie salony władców i polityków są miejscem dla nich przeznaczonym. Artysta-gigant, który realizując swe zamierzenia zmuszony był kroczyć drogą gry z władzą, oddaje hołd twórcom, którzy pozostając wiernymi sobie gotowi byli popaść w zapomnienie.

Wajda jak zwykle imponuje wizualnym zmysłem, tworzy film malarski, choć nie poddaje się stylistyce Strzemińskiego i proponuje dzieło wyraziście klasyczne (jak tu pisać o Nim w czasie przeszłym...?). Można się zastanawiać, czy dobrze zrobiło filmowi, że Wajda nie dał postaci Strzemińskiego żadnego „odbicia”, lustra, obserwatora; ciążą dialogi wyjęte z teoretycznych pism artysty. Reżyser „zabrał” też Katarzynę Kobro, ale gdyby ją pozostawił byłby to film o czymś zupełnie innym - choć przecież są łączące ich trudne emocje (a jakim tematem na oddzielną opowieść jest życiorys Niki Strzemińskiej!). Jednak wszystko to posłużyło podkreśleniu pewności, którą trzeba mieć podejmując się wędrówki przez życie. Po powrocie z pleneru do miasta Strzemiński już się nie toczy, widzimy go właściwie nieustannie wychodzącego i zamykającego za sobą drzwi. W pewnym momencie pozostaną mu już tylko drzwi ostatnie. Ale kuśtykając do przodu, ani przez chwilę nie ma wątpliwości, że cofnąć się nie można. Są w tym i groza, i potęga, do której my, słabi, możemy się odnosić.

Bardzo dobry, minimalistyczny, ale o krok od wielkości jest Bogusław Linda, zapadają w pamięć Zofia Wichłacz, Krzysztof Pieczyński, Szymon Bobrowski. A w tle swoją rolę gra Łódź. Ciągle chcąca się zmieniać, choć miejscami tak niezmienialna...

„Powidoki” nie są filmem wybitnym. „Powidoki” są filmem, który trzeba zobaczyć. I zostawić pod powiekami ślad. Zakończonej ostatecznie i nieodwołalnie epoki polskiego kina.

OCENA: 5/6

Powidoki,
Polska, dramat,
reż. Andrzej Wajda,
wyst. Bogusław Linda, Zofia Wichłacz

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: RECENZJA: „Powidoki”, czyli mistrzowski pokłon sztuce - Dziennik Łódzki

Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki