Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Teatr Wielki w Łodzi: „Halka” – tradycyjna niekonsekwencja [ZDJĘCIA,RECENZJA]

Michał Rudziński
Premiera opery „Halka” Stanisława Moniuszki w Teatrze Wielkim w Łodzi. Widowisko przygotowane z okazji jubileuszu pięćdziesięciolecia sceny

Teatr Wielki w Łodzi 19 stycznia 2017 roku, poprzez uroczyste wystawienie słynnej opery „Halka” Stanisława Moniuszki, obchodził pięćdziesiątą rocznicę swojego istnienia. Świętowanie tego pięknego jubileuszu trwało przez cały weekend.

Dzień premiery był wyjątkowy dla wszystkich związanych z Teatrem Wielkim – pracowników sceny, muzyków, publiczności. Jak to wielokrotnie podkreślano, na specjalne życzenie seniorów łódzkiej sceny, dyrekcja Teatru postanowiła wystawić ponownie – jak pięćdziesiąt lat temu – „Halkę” Stanisława Moniuszki. Reżyserię tego spektaklu powierzono Jarosławowi Kilianowi, który zdecydował się zachować konwencjonalne ramy przedstawienia. Jednak czy na pewno mu się to udało? Po obejrzeniu wystawień tego widowiska nasuwają się pewne wątpliwości.

Już na samym początku spektaklu widz może czuć się zagubiony. Ciemna scenografia, zachmurzone tło, toporna brama przypominająca bardziej płot z epoki łódzkich fabrykantów bądź też ogrodzenie zamku Hogwart z filmów o Harrym Potterze niż ogród szlachcica Stolnika – nie wzbudza to przynależności do sytuacji narodowej pośród publiczności. Ostatecznego podziału dokonano jednak chwilę później – kiedy to krokiem poloneza wchodzą dworzanie, odziani w stroje bardziej francuskie niż polskie. Z pierwotnej idei odziania mężczyzn w kontusze, jako jedyni pojawiają się w takich strojach Dziemba i Stolnik – reszta biesiadników ubrana jest w pastelowe kreacje, z dworskimi perukami na głowach. Szczytem kiczu jest jednak strój Janusza – ubrano go w różowy „frak”, który miał chyba na celu złagodzenie jego charakteru złego panicza. Jeżeli to mieli na uwadze realizatorzy – brawo za daleko posuniętą interpretację.

W drugiej części przedstawienia pokazano ludowy pierwiastek – górale ubrani byli w stroje kolorystycznie przypominające barwy ziemi. Szkoda jednak, że również w tej samej kolorystyce zachowano tło, przez co artyści byli przedstawieni niewyraźnie, chór można było uznać za kolejny element scenografii, razem z połamanymi konarami drzew, sprowadzanymi podobno wprost z Puszczy Noteckiej. Całe szczęście, dla widza, główne osoby opery – Halka i Jontek – mają zachowane przynajmniej elementy stroju ludowego.

Realizacja ta jest nader statyczna – widz ma wrażenie oglądania obrazów, które pojawiają się przed nim, nie zaś autentycznych ujęć. Jedynymi elementami ożywiającymi inscenizację są zręczne choreografie Emila Wesołowskiego, które niestety na tle tego wszystkiego, co się dzieje, sprawiają wrażenie wklejonych, jakby sztucznie doczepionych do akcji dzieła. Jak tu bowiem mówić o realizmie sytuacji, kiedy widzimy prawie że francuskich dworzan przypatrujących się z zapartym tchem poczynaniom tancerzy w mazurze? Skoro, zdaniem reżysera, dworscy aż tak bardzo byli pod urokiem europejskich mód, ludowe rytmy winny im się jawić jako godne żartów dziwadło, a jedyne zafrasowanie, które jest tu możliwe, to ciekawość odnośnie egzotyki tanecznej, nie zaś brawurowej tradycji. To samo odnosi się tańców góralskich z trzeciego aktu dzieła, z tą różnicą, że niestety artyści baletu, bardzo dobrze prezentujący swoje możliwości, nie zostają zauważeni w należyty sposób
– a jest to ponownie wina scenografa i kostiumografa.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Szczytem absurdu tej inscenizacji jest jednak scena samobójstwa Halki – nie rzuca się ona, jak zakładał to librecista, do rzeki – odchodzi w głębię, odczytywaną przez publiczność jako niebo, jej towarzyszem jest zaś... biały anioł-orzeł, ciężko w sumie określić zamysł realizatorski... Być może miał to być wzywany wcześniej parokrotnie sokół, który połączył się z istotą niebieską. Całość wzbudza bardziej uśmiech zażenowania kiczowatością plastycznego rozwiązania, koncept raczej niezamierzony zważywszy na powagę sytuacji.

Podczas czwartkowego spektaklu jubileuszowego najlepiej zaprezentował się Dominik Sutowicz (Jontek). Jego emocjonalność przy budowaniu tej postaci sprawiła, że jest to prawdopodobnie jeden z najlepszych odtwórców tej roli w przeciągu ostatnich lat. Umiejętne prowadzenie fraz, bogactwo barw głosu, czytelność tekstu – te elementy przyczyniły się do uzyskania wiarygodności postaci. Pozostawiła lekki niedosyt (ale spowodowany wysokimi oczekiwaniami) Dorota Wójcik (Halka), która przyzwyczaiła łódzką publiczność do emocjonalnych interpretacji. Wokalna strona jej interpretacji była oczywiście zachwycająca, jednak werystyczne podejście artystki do śpiewanej roli pasuje zdecydowanie bardziej do partii z oper Verdiego czy też Pucciniego, tu zaś brakowało prostoty, dziewczęcej beztroski, a nawet niezrozumienia. Zaprezentowana przez śpiewaczkę świadomość głębi rozterek bohaterki bliższa jest bardziej doświadczonym tragiczkom niż Halka.

Duże wrażenie zrobiła kreacja Grzegorza Szostaka jako Stolnika. Zaśpiewał on wyrównanym, ciemnym głosem, tworząc postać dostojnego, zdecydowanego szlachcica.

Dobrze wokalnie zaprezentował się Łukasz Motkowicz jako Janusz (można mieć jednak pewne zastrzeżenie do dykcji), postacią godną ze wszech miar do zauważenia jest natomiast Patryk Rymanowski jako Dziemba, który świetnie śpiewał, ale stworzył przede wszystkim bardzo ciekawą, żywiołową, niezwykle energetyczną kreację aktorską.

Niedzielna premiera przebiegała równie sprawnie, artyści już nie czuli jednak presji jubileuszu. Najlepszą kreację tego dnia stworzył Stanisław Kuflyuk (Janusz). Postać grana przez niego pełna była wątpliwości, trwała w zadumie nad swoimi czynami. Jego interpretacja wokalna przyciągała uwagę, piękne frazowanie i kunszt wokalny sprawiły, że był prawdziwy w prezentowanej roli. Dobrze pokazała się także Agnieszka Kuk (Halka) – zaśpiewała jasnym, nośnym głosem, pełnym ekspresji, momentami brakowało jednak precyzji intonacyjnej i wyrazistości dykcji. Tomasz Kuk jako Jontek także zaprezentował się bardzo dobrze wokalnie. Jego ciemny głos brzmiał interesująco, stworzył postać przejrzystą, a jego śpiew miał odpowiednią siłę wyrazu.
Pieczę nad muzycznym przygotowaniem spektaklu sprawował Wojciech Rodek, na co dzień dyrektor artystyczny Teatru Wielkiego w Łodzi. Przygotował on orkiestrę w sposób solidny, zabrakło jedynie odrobiny lekkości, tak charakterystycznej przecież dla muzyki Moniuszki. Traktując o muzyce naszego narodowego kompozytora należy pamiętać o rodowodzie tych oper, wywodzących się przecież z prostej, sielskiej pieśni.

Częścią jubileuszowych obchodów był również emocjonalny, piątkowy koncert „Szumią jodły od pół wieku” z udziałem artystów reprezentujących najstarsze pokolenia łódzkiej sceny. W Teatrze Wielkim można również oglądać wystawę jubileuszową „Filary półwiecza”, prezentującą fotografie wielu artystów oraz scen ze spektakli z historii Teatru. Na kolejne pięćdziesiąt lat zamknięto zaś Kapsułę Czasu, w której złożono rozmaite dokumenty i życzenia. Nie pozostaje nic innego, jak spotkać się znów za pół wieku...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki