Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Legioniści z Widzewa i ŁKS

Dariusz Kuczmera
Grzegorz Gałasiński
Wsiadam wtedy do samochodu i wyjeżdżam do stolicy na dyskotekę. Po minięciu tablicy z napisem Warszawa otwieram szybę i powiew innego powietrza wpływa na mnie kojąco. Za dwie godziny czuję się jednak znów łodzianinem - tak widzewiak Dariusz Dziekanowski 30 lat temu odpowiedział na stwierdzenie: "Na Piotrkowskiej bywa niesympatycznie..." redaktora Jerzego Chromika w wywiadzie, który ukazał się na łamach "Sportowca".

Kolejna perełka wywiadu:

Chromik: - Dobry piłkarz przyjmuje się w każdej drużynie...

Dziekanowski: - Ale kwiaty więdną wśród chwastów. Też prawidłowość.

Tak legło w gruzach moje uwielbienie Dziekanowskiego. Byłem pod wrażeniem tego zawodnika. Najpierw zwrócił moją uwagę... datą urodzenia. Czekałem, aż w Skarbie Kibica ekstraklasy pojawi się utalentowany, ale młodszy ode mnie piłkarz (inna sprawa, że później byli już tylko sami młodsi piłkarze, pojawiać się zaczęli młodsi sędziowie, a dziś niewielu trenerów jest starszych!). Kibicowałem zatem Darkowi (nawet imiona mamy identyczne), a kiedy stał się bohaterem transferu do Widzewa byłem w siódmym niebie. Po raz pierwszy w historii polskiej piłki, jak w profesjonalnych zachodnich ligach, prezes Ludwik Sobolewski ujawnił wysokość kwoty transferu - 21 mln zł. Przeciętne wynagrodzenie wynosiło wtedy 14.475 zł. I tak drogiego, ale zdolnego piłkarza mogłem oglądać co dwa tygodnie na stadionie przy ul. Armii Czerwonej.

Niestety, Dziekan ten przyjazd na prowincję, która miała katapultować go na zachód (na to właśnie piłkarz liczył) potraktował jak banicję. Chciał błyszczeć i oczekiwał, że Włodzimierz Smolarek i inni widzewiacy harować będą na niego. Tymczasem nazwiska w Widzewie nie grały. Tam były porządki wprowadzone przez Smolara, który sam doświadczył znaczenia fali w... Legii. Chciał grać, a generałowie dali mu etat w stajni.

Dziekanowski nie musiał biegać za końmi w Łódzkim Klubie Jeździeckim, ale wiadomo było, że jego powrót do Warszawy jest przesądzony, tak jak powrót Smolara do Łodzi.

W stolicy Dziekanowski czuł się jak ryba w wodzie. Był uosobieniem nowoczesnego na ówczesne czasy piłkarza. Elegancki, elokwentny porywał tłumy rówieśników. Gdy pojawiał się w klubie "Remont" był gościem numer 1. Mnie też imponował, a los akurat rzucił mnie do pracy w "Piłce Nożnej", redakcji, która miała siedzibę w stolicy. Znów mogłem Dziekana oglądać co dwa tygodnie. Teraz polecam Czytelnikom wywiad z nim na stronach 10-11 i jego autobiografię.

Miał też swojego "legionistę" ŁKS. Pod względem codziennego sznytu nawet nieco podobnego do Dziekana. Miał żel na głowie, a jakby mniej talentu w nogach. Marcin Mięciel mógł być bożyszczem ŁKS, ale on miał Legię w sercu, a łódzki klub gdzie indziej. Nie mogę mu zapomnieć, gdy po golu strzelonym w derbach dla ŁKS pokazał kibicom Widzewa literę L stworzoną z kciuka i wskazującego palca. Za taki gest należy się pokaz palca środkowego.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki