Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Łódź - miasto fabryk oraz tysiąca dymiących kominów. Co zostało? [ZDJĘCIA]

Anna Gronczewska
Kominy powoli znikają z krajobrazu Łodzi
Kominy powoli znikają z krajobrazu Łodzi Grzegorz Gałasiński
Wyburzenie starego komina przy ul. Demokratycznej wzbudziło wielkie zainteresowanie łodzian. Być może dlatego, że mają sympatię do tego rodzaju obiektów. Przecież przez wiele lat Łódź była nazywana miastem kominów. Stały się nawet łódzkim znakiem rozpoznawczym.

W znanej piosence o Łodzi śpiewano: "Miasto fabryk i kominów". Rzeczywiście, te obiekty były łódzkim znakiem rozpoznawczym. Bartosz Stępień z Muzeum Komunikacji Miejskiej MPK-Łódź od dawna interesował się kominami Łodzi. Założył nawet poświęconą im stronę internetową.

- Zacząłem dokumentować kominy, będące przez wiele lat symbolem Łodzi - wyjaśnia Bartosz Stępień. - Tym bardziej, że wiele z nich jest wyburzanych, jak ten z ulicy Demokratycznej. W ich miejsce powstają parkingi, stacje benzynowe.

Według obliczeń Bartosza Stępnia, w Łodzi znajduje się teraz około sześćdziesiąt kominów przemysłowych. Mniejszych, większych.
- Można powiedzieć, że Łódź to kominy - dodaje Bartosz Stępień. - W innych miastach znajdowała się podobna liczba kominów. Ale u nas były nie tylko częścią krajobrazu. Z czasem stały się barometrem społecznym.

Pierwszy łódzki komin wybudowano w 1839 roku. Zrobił to Ludwik Geyer, jeden z twórców przemysłowej Łodzi. Przyjechał do naszego miasta w roku 1828. Okazał się sprawnym przedsiębiorcą. Wykorzystał dobrą koniunkturę. W 1833 roku jego fabryka, która powstała przy ul. Piotrkowskiej, posiadała 33 warsztaty tkackie i 11 stołów do drukowania perkali. Po dwóch latach zaczął budować wielką przędzalnię i tkalnię mechaniczną. Łodzianie szybko nazwali ją "Białą fabryką", bo na taki kolor została otynkowana.

Wyburzenie komina przy Demokratycznej w Łodzi. Wysadzili komin dynamitem [ZDJĘCIA, FILM]

W 1839 roku zamontował w niej pierwszą nie tylko w Łodzi, ale i całym Królestwie Polskim maszynę parową. A kotłownia maszyny parowej potrzebowała komina.

Komin miał sześćdziesiąt łokci wysokości i przez niemal dziesięć lat był najwyższym budynkiem w Łodzi. W pierwszej połowie dziewiętnastego wieku kominy, które coraz częściej pojawiały się w krajobrazie Łodzi, oznaczały nowoczesność i rozwój. Początkowo nie było ich wiele, ale postępujące uprzemysłowienie miasta, która rozpoczęło się w latach siedemdziesiątych XIX wieku sprawiło, że w łódzkich krajobrazie tych kominów było coraz więcej.

- Ich budowa powodowała też w Łodzi bałagan architektoniczny - zauważa Bartosz Stępień. - Szybko okazało się, że miasto nie jest podzielone na część przemysłową i mieszkaniową. Pojawianie się kominów w różnych częściach Łodzi, często tuż przy ulicy Piotrkowskiej, uświadomiło wszystkim, że uprzemysłowienie Łodzi przebiega bardzo szybko i nie jest kontrolowane.

Wtedy na kominy łódzkich fabryk wiele osób patrzyło z podziwem. Ale przed wybuchem Rewolucji 1905 roku te same kominy stały się symbolem ciężkiej pracy. - Ale takiej, podczas której można się zapracować na śmierć i nic nie zarobić! - dodaje Bartosz Stępień.

Inaczej patrzono na nie w okresie międzywojennym, w czasach wielkiego kryzysu. Ludzie stawali na ulicy i patrzyli, czy łódzkie kominy dymią. Brak dymu nie był dobrą wiadomością. Oznaczał, że fabryki stoją, nie ma pracy. Ale gdy na niebie pojawiał się dym z kominów, w wielu łódzkich domach panowała radość. Fabryki ruszyły, była praca...

- Dymiący komin był nadzieją na wyjście z bezrobocia! - zauważa Bartosz Stępień.- Miało to nawet swoje odbicie w poezji z tamtych czasów.

Po zakończeniu II wojny światowej dym wydobywający się z kominów znów cieszył. To znaczyło, że zniszczony po wojnie łódzki przemysł stawał na nogi. Tyle, że radość nie trwała długo. Z czasem zaczęto mówić, że kominy to symbol zacofania.

- Wraz z rozwojem łódzkich elektrociepłowni kominy przestawały dymić - opowiada Bartosz Stępień. - Łódzkie fabryki zostawały stopniowo do nich podłączane. Źródłem napędu stawały się motory elektryczne, zasilane prądem z elektrociepłowni, stamtąd też można było pozyskiwać parę technologiczną, czy chociażby ciepłą wodę. I chociaż takie rozwiązania stosowano już na długo przed II wojną, to teraz proces ten się dopełniał.

Najwięcej, bo 318 kominów, było w Łodzi po zakończeniu II wojny światowej. - Nie wiem, skąd więc wzięło się stwierdzenie, że Łódź była miastem tysiąca kominów- zastanawia się Bartosz Stępień. - Może wliczano tu kominy mniejszych zakładów, kotłowni, a także domów mieszkalnych? A może to kwestia percepcji: trudno policzyć tak wiele obiektów, zapewne szacowano "na oko".

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Wojna z kominami na dobre rozpoczęła się pod koniec lat pięćdziesiątych. A jej apogeum przypadało na lata sześćdziesiąte.

- Kominy przestały pasować do wizerunku nowoczesnego miasta - zauważa Bartosz Stępień. - Jednocześnie Łódź się rozwijała, rozbudowywała. Powstały wysokie budynki, wieżowce, biurowce. Kominy, które kiedyś dominowały w łódzkim krajobrazie, sięgały do jednej czwartej czy jednej trzeciej tych budynków.

Jak ustalały normy pochodzące z początku dwudziestego wieku, minimalna wysokość komina wynosiła szesnaście metrów, a maksymalna - czterdzieści. Jednak budowano kominy mające nawet siedemdziesiąt czy osiemdziesiąt metrów wysokości.

- Pod koniec dziewiętnastego wieku zapanowała nawet moda na budowanie wysokich kominów - tłumaczy Bartosz Stępień. - Fabrykanci budowali tak wysokie kominy z jednego powodu. Czym wyższy komin, tym większy prestiż fabryki. Świadczyło to też o bogactwie jego właściciela. Właścicielami takich potężnych kominów byli między innymi Karol Scheibler czy Juliusz Kunitzer.

Komin zburzony przy ulicy Demokratycznej był kominem żelbetonowym, a nie ceglanym. Wiele z kominów, które pozostały w krajobrazie miasta, jest właśnie żelbetonowych.

Kominy atrakcją turystyczną Łodzi?

- Nowoczesnych kominów nie ma co porównywać z ceglanymi - zapewnia Bartosz Stępień.- Te żelbetonowe mają zwykle zamontowaną windę. Z drabinki korzysta się tylko w razie awarii. Na ich szczycie znajdują się filtry elektryczno-mechaniczne, różne systemy zabezpieczeń.

Kominy miały jedną podstawową wadę. Zatruwały środowisko. W okresie międzywojennym skuteczność spalania węgla w nim wynosiła osiemdziesiąt-dziewięćdziesiąt procent. - Łatwo obliczyć, że jeśli w zakładzie przemysłowym spalano rocznie sto tysięcy ton węgla, to produkowano dziesięć tysięcy ton sadzy, czyli nie spalonego węgla, który opadał na okolice - wyjaśnia Bartosz Stępień.

To, jakie miało to skutki, wiedziały pewnie łódzkie gospodynie, które musiały częściej myć okna niż panie mieszkające w innych miastach. To wszystko sprawiało, że niebo nad Łodzią było niemal cały czas zadymione. Gdy ogląda się stare widokówki miasta, to odnosi wrażenie, że słońce jakoś słabiej tu świeciło...

Wielu osobom może wydawać się, że kominy wyglądają tak samo, ale Bartosz Stępień ma swój ulubiony. To komin elektrowni zakładów Scheiblera, znajdujący się na ul. Tymienieckiego. Pan Bartosz zawsze widział go z okien swojego domu.

- Zachował się w dobrym stanie i do dziś zachwyca swoją potęgą i zdobieniami - dodaje. - Elektrownię wzniesiono w roku 1910 według projektu Alfreda Frischa w technologii żelbetowej, elewację obłożono czerwoną cegłą klinkierową, całość zaś uznaje się za znakomity przykład stylu secesyjnego w budownictwie fabrycznym.

Karol Scheibler był jednym z najbogatszych łodzian, więc nawet komin musiał mieć okazały. Urodził się w 1820 roku w Manschau, w Nadrenii, w rodzinie wyznania ewangelicko-augsburskiego. Jego ojciec był właścicielem fabryki sukna. Karol, po skończeniu szkoły w Anglii, praktykach m.in. we Francji, Holandii czy Szkocji, w 1848 roku przyjechał do Królestwa Polskiego. Najpierw był dyrektorem przędzalni w Ozorkowie, którą prowadził jego wuj, Fryderyk Schloesser. W 1852 roku Scheibler jest już w Łodzi.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Zakłada najpierw spółkę, która ma importować maszyny włókiennicze, ale szybko staje się właścicielem przędzalni. Jego zakład się rozwija, czemu sprzyja małżeństwo z zamożną Anną Werner, córką właściciela fabryk sukna w Zgierzu i Ozorkowie oraz cukrowni w Leśmierzu. Nic więc dziwnego, że to on staje się właścicielem największego kompleksu fabrycznego w historii Łodzi, ale też jednego z największych w całym Imperium Rosyjskim. Tworzył nie tylko przędzalnie, tkalnie, ale też szpital, teatr, straż pożarną i osiedle dla robotników na Księżym Młynie. Pomagał budować kościoły różnych wyznań, przytułki dla sierot, bezdomnych.

Nietypowe zwiedzanie Muzeum Fabryki. Wielkie poszukiwania Izraela Poznańskiego [ZDJĘCIA]

Kominy zdobiły też fabrykę Grohmanów. Grohmanowie pochodzili z Sebnitz koło Drezna. Byli tkaczami. Na początku dziewiętnastego wieku Traugott i Karol przyjechali do Królestwa Polskiego. Zatrzymali się w Warszawie, gdzie utworzyli fabryczkę skórzaną. Potem w Zgierzu założyli manufakturę wyrobów bawełnianych. Po konflikcie Traugott i Karol rozstali się. W 1843 roku Traugott przyjechał do Łodzi. Wydzierżawił teren zwany "lamusem".

Na ul. Tylnej wybudował przędzalnię mechaniczną. W 1854 roku, jako drugi w mieście, zamontował w niej maszynę parową. W 1874 roku fabrykę od ojca przejął 48-letni Ludwik. To on stworzył potęgę rodziny Grohmanów. Wybudował okazały pałac przy ul. Tylnej 11. Ludwik czuł się Polakiem. Miał też duże zasługi dla miasta. W swojej fabryce założył pierwszą fabryczną straż ogniową, był współzałożycielem Łódzkiej Ochotniczej Straży Ogniowej, a potem jej prezesem i komendantem.

Jednym z interesujących łódzkich kominów, zachowanych do dziś, jest ten wybudowany przez Salomona Barcińskiego. Salamon Barciński należał do znanych łódzkich fabrykantów. Był członkiem "Talmud-Tora", należał do tzw. postępowych łódzkich Żydów. W 1872 roku wraz ze swoim teściem Izydorem Brinbaumem założył przy ulicy Sienkiewicza 3/5 fabrykę wyrobów wełnianych. W 1884 roku Salomon był już właścicielem własnej fabryki. Produkowała też wyroby wełniane i mieściła się przy ul. Tylnej. Po dwóch latach fabryka miała już tkalnię, przędzalnię oraz wykończalnię wyrobów wełnianych i półwełnianych.

Geyer Music Factory 2015: Noc jednego Muzeum w Białej Fabryce [ZDJĘCIA]

Była też jedną z pierwszych w Łodzi, którą oświetlało światło elektryczne. W 1921 roku stała się spółką akcyjną "Przemysł Wełniany S. Barciński i S-ka". Salamon zmarł w 1902 roku, a fabrykę prowadzili jego synowie: Henryk, Stefan i Marceli. Wszyscy trzej brali udział w życiu społeczno-gospodarczym Łodzi. Urodzony w 1878 roku Stefan nie tylko zajmował ważne miejsce w rodzinnej spółce, ale też był znanym łódzkim działaczem społecznych - między innymi w czasie I wojny światowej należał do powstałego w mieście Komitetu Obywatelskiego. Potem był członkiem zarządu Banku Handlowo-Przemysłowego w Łodzi, Komitetu Giełdowego w Łodzi, Rady Łódzkiego Towarzystwa Wzajemnego Kredytu, a także Łódzkiej Miejscowej Rady Opiekuńczej.

Zmarł tuż przed wybuchem wojny, w sierpniu 1939 roku. Starszy od niego o dwa lata Henryk był absolwentem ekonomii na Uniwersytecie w Heilderbergu. Pracował w rodzinnej spółce, ale był też członkiem zarządów łódzkich fabryk włókienniczych. Takich jak "Jakub Hirszberg i Wilczyński", Towarzystwa Akcyjnego Przemysłowego Markusa Kohna czy też łódzkiego oddziału warszawskiej Fabryki Kleju i Kazeiny "Strem". Po I wojnie światowej należał do licznych stowarzyszeń.

Między innymi Stowarzyszenia Techników w Łodzi, Łódzkiego Towarzystwa Szerzenia Wiedzy Handlowej, Towarzystwa "Uczelnia", Polskiego Towarzystwa Teatralnego. W listopadzie 1939 roku został aresztowany przez Niemców. Przebywał w radogoskim więzieniu. W styczniu 1940 roku skazano go na karę śmierci i stracono. Jego żoną była Regina Przeworska. Mieli syna Marka, który był inżynierem. Najmłodszy z braci Barcińskich, Marceli, który przyszedł na świat w 1881 roku, został literatem i dziennikarzem. Studiował literaturę, filologię i sztukę na Uniwersytecie w Lipsku. Ale nie zaniedbywał pracy w rodzinnej fabryce.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Napisał dwie sztuki teatralne: "Niewolnice" i "Godzina wspomnień". Był recenzentem teatralnym. Jego recenzje umieszczała łódzka prasa. Marceli Barciński zginął w 1929 roku w wypadku samochodowym w Warszawie. Jego żoną była Alicja Elsner. Mieli dwóch - Seweryna i Jana.

Po II wojnie światowej fabryka Barcińskich została znacjonalizowana. Stała się Państwowymi Zakładami Przemysłu Bawełnianego im. 9 Maja. Dziś w tym miejscu znajduje się osiedle apartamentowców. To Park Barcińskiego, który rozciąga się między ul. Tylną, Sienkiewicza i Kilińskiego. Ceny metra kwadratowego mieszkania na tym nowoczesnym osiedlu wynosiła od 3,9 tys. do 5,7 tysięcy złotych.

Przy ul. Kilińskiego 169 zachował się komin, który kiedyś służył zakładom pończoch i rękawiczek Albana Auricha. Kolejny odnajdziemy przy ul. Wólczańskiej 257. Ten komin jest okrągły. Okrągły komin stoi też przy ul. Pomorskiej 34/36.

- To niski komin fabryczny o przekroju poprzecznym okrągłym, ze skromnymi zdobieniami na samej górze - opowiada Bartosz Stępięń. - Za to w jakim ładnym otoczeniu. Komin jest lepiej widoczny z ulicy Pomorskiej, niż z ulicy Północnej. Był częścią browaru, fabryki kwasu węglowego i fabryk słodu Karola Anstadta. Została wzniesiona w 1866 roku.

Fabryczny komin zachował się też przy ul. Andrzeja Struga 61/63. Dawniej w tym miejscu znajdowała się fabryka wyrobów bawełnianych i wełnianych Franciszka Kindermanna, którą zbudowano w latach 1895-1904. Rodzina Kindermannów przybyła do Łodzi z Saksonii. Franciszek junior poszedł w ślady ojca i w 1859 roku w drewnianym domu przy ul. Piotrkowskiej założył niewielką manufakturę drewnianą. Nie było go jednak stać na zakupienie maszyny parowej. Być może to sprawiło, że w 1861 roku wziął udział w buncie tkaczy.

Zburzą część fabryki na Tuwima, by wybudować drogę dla pieszych i rowerzystów

Niszczył nowoczesne maszyny znajdujące się w fabrykach bogatszych przemysłowców. Dopiero po latach jego fabryczka zaczęła się rozwijać. W 1897 roku przeniósł ją na ul. Andrzeja. Sam kupił nowoczesne maszyny. Miał tkalnię, farbiarnię, przędzalnię i wykończalnię. W 1905 roku jego fabryka zatrudniała już około trzystu osób.

Po wojnie znalazły się tu Zakłady Przemysłu Cukierniczego "Optima" oraz Łódzka Drukarnia Akcydensowa... Więcej jest jednak kominów, które zachowały się tylko na pamiątkowych fotografiach. Tak jak ten, który stał przy ul. Wólczańskiej 178 na terenie dawnych zakładów Józefa Johna. Rozciągały się one od ul. Piotrkowskiej 217. Po wojnie mieściły się tu zakłady im. Józefa Strzelczyka, które produkowały obrabiarki. Komin rozebrano w grudniu 2007 roku. Nie ma też komina, który stał na ul. Zgierskiej, przy ul. Okulickiego.

- Działał jeszcze do połowy lat osiemdziesiątych - tłumaczy Bartosz Stępień. - Służył jako wyrzutnia pyłów z lakierni funkcjonującej tam zajezdni autobusowej. Rozebrano go w 2007 roku.

Na ul. Smutnej zaś, blisko cmentarza na Dołach możemy oglądać komin Aresztu Śledczego. - Uwagę zwraca jego niebanalna wysokość i skokowo zmniejszająca się przekątna- zauważa Bartosz Stępień.- Kompleks ten oddano do użytku w roku 1964, na podstawie decyzji Centralnego Zarządu Więziennictwa.

Dziś najwyższym łódzkim kominem może pochwalić się EC-4 - ma on 265 m. Ale to już historia na kolejną opowieść.

Źródło x-news: Widowiskowe wyburzenie w Łodzi. 30 kg dynamitu unicestwiło 140-metrowy komin

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki