Starcia urzędników miejskich z pudlarzami w Łodzi przypominają wojnę z talibami w Afganistanie. Niby sypią się mandaty, niby towar jest rekwirowany, ale handlarze wciąż siedzą na ulicach i sprzedają chińskie ubrania, buty, sznurowadła i portfele z imitacji skóry. Albo więc urzędników jest za mało, albo ich zapał osłabł. A może jedno i drugie.
Żółta tabliczka ''Zakaz handlu'' pod niebieskim pawilonem przy Armii Krajowej nie robi na nikim wrażenia. Interes kwitnie, a urzędnicy od ponad miesiąca ani razu nie pofatygowali się w to miejsce. Policjantów z radiowozu, stojącego w środę po drugiej stronie ulicy, interesował tylko sklep z dopalaczami.
Pudlarze handlowali też pod Domem Handlowym Jagna na Teofilowie, na ul. Zakładowej i Ciołkowskiego. Na rogu Tatrzańskiej i Dąbrowskiego towar sprzedawano wprost z auta.
- Na brak klientów nie narzekam. Ale nie mam za to co liczyć na innych handlarzy. Każdy znalazł sobie jakieś miejsce i nie chce go ujawniać, żeby nie mieć konkurencji - przyznaje handlarka pod Jagną na Teofilowie.
Tymczasem magistrat wciąż mówi o sukcesie. Przez sześć tygodni nałożono 49 mandatów w wysokości 500 zł i zarekwirowano 79 worków z towarem. Niestety, z raportu przygotowanego przez straż miejską wynika, że kontrole odbywają się zwykle w tych samych miejscach.
- Walka przynosi efekty. Ale kontrolerzy nie mogą być jednocześnie we wszystkich punktach, które są popularne wśród handlarzy i jest oczywiste, że nielegalnego handlu nie usunie się z dnia na dzień - tłumaczy Marcin Masłowski z łódzkiego magistratu.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?