MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Łodzianka z programu "Top Chef": gotując łączę smaki, nie opieram się na przepisach [WYWIAD]

rozm. Anna Gronczewska
Liliana Filipiak ma 29 lat. Jest absolwentką stosunków międzynarodowych w Wyższej Szkole Studiów Międzynarodowych w Łodzi. Ukończyła również studia podyplomowe w Wojskowej Akademii Technicznej o kierunku pośrednictwo w obrocie nieruchomościami.Jednak - jak podkreśla w wywiadach - ciągle czuła się niespełniona. Gotowania uczyła się między innymi od Kurta Schellera. Tajniki kuchni poznawała też w Instytucie Paul'a Bocuse a w Lyonie, gdzie pod okiem Bertranda Esnaulta i Patricka Oghearda współtwórcy Grand Livre de Cuisine - Alain Ducasse's Culinary Encyclopedia nauczyła się najbardziej nowoczesnych technik pracy w kuchni. Od kilku lat prowadzi w Łodzi restaurację "Lili".
Liliana Filipiak ma 29 lat. Jest absolwentką stosunków międzynarodowych w Wyższej Szkole Studiów Międzynarodowych w Łodzi. Ukończyła również studia podyplomowe w Wojskowej Akademii Technicznej o kierunku pośrednictwo w obrocie nieruchomościami.Jednak - jak podkreśla w wywiadach - ciągle czuła się niespełniona. Gotowania uczyła się między innymi od Kurta Schellera. Tajniki kuchni poznawała też w Instytucie Paul'a Bocuse a w Lyonie, gdzie pod okiem Bertranda Esnaulta i Patricka Oghearda współtwórcy Grand Livre de Cuisine - Alain Ducasse's Culinary Encyclopedia nauczyła się najbardziej nowoczesnych technik pracy w kuchni. Od kilku lat prowadzi w Łodzi restaurację "Lili". mat. promocyjne
Z Lilianą Filipiak, łódzką restauratorką, uczestniczką pierwszej edycji programu "Top Chef", rozmawia Anna Gronczewska.

Była pani jedną z uczestniczek pierwszej edycji programu "Top Chef". Jak dziś, po kilku miesiącach, wspomina pani przygodę z tym programem?

Bardzo miło. Ten program nauczył mnie walczyć ze stresem. Dziś znaczniej łagodniej przechodzę przez stresowe sytuacje.

Trzeba było tam gotować w napięciu, stresie i sobie z tym radzić?

To nawet nie o to chodzi. Taki stres mam na co dzień, u siebie w restauracji. W programie dostawaliśmy pół godziny na przygotowanie potrawy. Nie można było przekroczyć tego czasu. Przeprosić klienta i powiedzieć, żeby uzbroił się w cierpliwość, poczekał jeszcze pięć minut bo danie nie jest gotowe. W "Top Chef" to nie jest możliwe. Mijał wyznaczony czas, trzeba było podnieść ręce i już nic nie można było zrobić. Gdy się tego nie zrobiło, to można było się pożegnać z programem. To fajna rywalizacja.

Inny stres przeżywali jurorzy, inny wy, uczestnicy programu..

No tak. Jury na pewno też się denerwowało oglądając nasze poczynania, próbując przygotowane przez nas dania. Na pewno inaczej smakuje pierwsze danie, a inaczej czternaste. Nigdy nie wiedzą co spróbują. Taki program to także duże wyzwanie dla jury, nie tylko dla uczestników "Top Chef".

Czy ten program nauczył też panią czegoś od strony kulinarnej?

Wiele nauczyłam się od innych uczestników programu. A więc Darka Kuźniaka, Marcina Piotrkowskiego czy od Martina Castro, który wygrał pierwszą, polską edycję "Top Chef". Tłumaczyli mi wiele. Rozmawialiśmy o różnych technikach gotowania, o tym jakich produktów używamy, jakie stosujemy metody obróbki mięsa, warzyw. Ekipa była fajna. Była między nami zdrowa rywalizacja. Wymienialiśmy się książkami, spostrzeżeniami.

Rywalizowaliście, ale chyba z czasem się zaprzyjaźniliście?

Zebrała się w tam naprawdę fajna ekipa. W pewnym momencie nie ważna była nagroda, a tytuł "Top Chefa". Nie myślało się o pieniądzach. Nie pamiętam jakiś wielkich kłótni. Nawet jak doszło do jakiegoś spięcia to szybko sobie to wyjaśnialiśmy. Nie było takiego czegoś, że ktoś się nienawidził.

Jak pani trafiła do tego programu?

Zostałam do niego zaproszona. Obaw było dużo. Na początku nie chciałam brać udziału w tym programie. W dzień kiedy jechałam na casting zapalił się mój samochód, dwa razy w restauracji włączył się alarm antywłamaniowy. Uznałam, że wszystko wskazuje na to, że jednak nie powinnam jechać. Na dodatek uciekł mi pociąg. Zadzwoniłam do producentów i powiedziałam o tych przeciwnościach. Odpowiedzieli, że mogę przyjechać za kilka dni. Jeżeli nie dam rady teraz to może wezmę udział w drugiej edycji "Top Chefa". W końcu jednak pojechałam do tej Warszawy. Udało mi się załapać do pierwszej edycji programu.

Co panią przekonało?

Lubię nieznane. Dlatego podjęłam wyzwanie. I nie żałuję.

Wyczuwała pani, że któryś z członków jury darzy panią szczególną sympatią?

Nie, choć bardzo lubię Macieja Nowaka. Znam go z innego konkursu, w którym startowałam kilka lat wcześniej.

Uwagi jury bywały zbyt krytyczne czy też podnosiły na duchu?

Lubię krytykę. Takie uwagi tylko mnie podbudowywały. Wszyscy dziwili się, że gdy mnie krytykowano to uśmiechałam i cieszyłam się. Wiem, że nie mogło się obyć bez uwag. Inaczej ten program nie byłby wiarygodny. Poza tym, miał to być show, który budzi emocje. On je budził. Były negatywne, pozytywne. Ale tak powinno być.

Liczyła pani na zwycięstwo?

Nie... Liczyłam na dobrą zabawę. Fajną przygodę dzięki której wiele mogę się nauczyć.

Stawiała pani na zwycięstwo Martina Castro?

Trzymałam kciuki za Darka i Martina. Obu kibicowałam. Trochę bardziej Darkowi Kuźniakowi. Miał większe doświadczenie jako szef kuchni. Jest showmanem, artystą. Wiem jednak, że telewizja, tak jak prasa, nie może promować niektórych zachowań. Martin to ojciec, mąż, spokojny człowiek, szef kuchni. Bardziej pasował do zwycięstwa.

Wyróżniała się pani nie tylko umiejętnościami kulinarnymi, ale też wyglądem. Charakterystycznym lokiem, okularami...

No tak. Nie przygotowałam tego wizerunku dla programu. Takie okulary noszę o kilku lat. Czerwone, czarne... Lok też robiłam czasami jeszcze zanim wystąpiłam w programie. Tu doszły jeszcze czerwone usta. Wcześniej też je tak malowałam, ale nie tak często jak w programie.

A jak zaczęła się pani przygoda z gotowaniem?

Od dziecka się tym interesowałam. Chciałam uczyć się w tym kierunku, ale nie chcieli tego moi rodzice. Technikum czy liceum gastronomiczne źle się im kojarzyło. Ale gotowanie to moja pasja. Po studiach zdecydowałam się jednak otworzyć restaurację. Sama ją zaprojektowałam, zaplanowałam kuchnię i przy niej stanęłam. Restaurację otworzyłam w grudniu 2009 roku. I istnieje do dziś przy ul. Roosevelta. Kiedy ją zakładałam była pierwszą w tym rejonie. Teraz w pobliżu jest sześć.

Pani sama gotuje?

Tak, choć mam też kucharzy. Ja jednak tworzę menu, smaki, które potem są kopiowane.

W pani charakterystyce można przeczytać, że specjalizuje się w kuchni autorskiej. Co się kryje pod tym pojęciem?

Rzeczywiście specjalizuję się w takiej kuchni. Oznacza to, że nie opieram się na konkretnych przepisach. Oczywiście czytam książki kulinarne, przeglądam przepisy. Natomiast w praktyce łączę smaki, które dla wielu osób są niecodzienne. Na obiad nie podaję kotleta z ziemniakami.

Co ma pani więc w restauracyjnym menu?

Na przykład łososia marynowanego w sosie ze świeżych buraków. Do tego jest pure z topinamburu, a także sałatka z gruszki marynowanej w winie i fasolki princessy. To taka fasolka jak szparagowa, tylko mniejsza.

Smakują te dania łodzianom?

Skoro dalej prowadzę restaurację, zdobywam nagrody na różnych konkursach to znaczy, że tak.

W takim razie co oryginalnego serwuje pani jeszcze gościom?

Makrelę w sosie balsamicznym, z salsą paprykową i polentą parmezanową. Albo też mus cytrynowy z liśćmi kaffiru. Ale można zjeść u mnie też tradycyjne dania. Poza tym w mojej karcie restauracyjnej jest wiele potraw nie zawierających glutenu.

A znajdą się u pani tradycyjne potrawy z kuchni łódzkiej?

Gdy proponujemy danie dnia to wtedy można zjeść na przykład knedle z truskawkami i młodą kapustą.

Serwuje pani gościom potrawy, które przygotowywała w programie "Top Chef"?

Oczywiście. W poprzednim menu proponowałam moim gościom policzki wołowe. Teraz chcę zaproponować ozór wołowy, który w "Top Chef" przygotowywałam z Darkiem Kuźniakiem. Ma to być sałatka z ozora wołowego. Zastanawiam się tylko czy będzie to przystawka czy danie główne. Są też inne rzeczy robione w programie. Tylko nie zaznaczam, że pochodzą z "Top Chefa". Mam bowiem gości, którzy nie oglądają telewizji albo tego rodzaju programów. Muszę więc zainteresować ich tym daniem z innej strony, przede wszystkim smakiem.

Ten program sprawił, że pani restauracja ma teraz więcej klientów?

Trudno powiedzieć... Myślę jednak, że tak. Choć moim zdaniem nie zadecydował o tym sam program. Decyduje o tym miejsce w jakim się znajduje, cały klimat jaki powstaje obok, łącznie z piękną ulicą Roosevelta, która została wyremontowana. Wszystko powoduje, że ludzie częściej tu przychodzą.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki