Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Łódzka służba zdrowia dryfuje bez kapitana

Joanna Barczykowska
Joanna Barczykowska
Joanna Barczykowska Dziennik Łódzki / archiwum
Choć konkurs w Narodowym Funduszu Zdrowia na leczenie mieszkańców Łodzi został już dawno rozstrzygnięty, walka o kontrakty nadal trwa. I końca nie widać.

Do gry wkroczyła ciężka artyleria: prokuratura okręgowa w Łodzi, Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego i Najwyższa Izba Kontroli oraz centrala Narodowego Funduszu Zdrowia. Wszystkie instytucje, które wszczęły kontrole i śledztwo w łódzkim Funduszu zostały zaalarmowane przez dyrektorów 12 miejskich przychodni w Łodzi, którzy w tegorocznym konkursie stracili prawie 30 poradni specjalistycznych, co dla miejskiej służby zdrowia oznacza stratę 15 mln zł rocznie. Pieniądze spore. Jeszcze większe zostały zainwestowanie w remonty i modernizację miejskich placówek. Tylko w ZOZ Bałuty zrobiono remont wszystkich przychodni w wysokości pięciu milionów złotych. Pieniądze pochodziły oczywiście z budżetu miasta Łodzi. Przychodnia Bałuty straciła w konkursie w NFZ 13 z 21 specjalistycznych poradni.

Czy Łódź jest tak bogata, że może sobie pozwolić na zmarnowanie tych pieniędzy i zamknięcie przychodni? Na pewno nie. Mówi się, że bogaci dlatego mają pieniądze, bo potrafią liczyć i oszczędzać. Mam wrażenie, że władze Łodzi liczyć nie potrafią. Z liczeniem na nich, też jest coraz gorzej. Pracownicy, lekarze i pielęgniarki z miejskich przychodni zorganizowali w zeszłym tygodniu manifestację pod Urzędem Miasta w Łodzi. Nie pierwszą. Może i nie ostatnią.

Przyszli do urzędników, przede wszystkim do pani prezydent, której podlegają miejskie placówki, z nadzieją, że uzyskają pomoc. Zobaczyli tylko spektakl, w którym politycy pławili się w populistycznych hasłach i obietnicach pomocy. Władza i posłowie partii rządzącej, zapadli się głęboko w krzesła, by nie wywołać ich do tablicy. Posłowie SLD i PiS prześcigali się w zagrzewaniu zrozpaczonych pracowników przychodni do protestowania. Ale po co?

Miejska służba zdrowia, w której leczy się aż 40 proc. mieszkańców Łodzi wydaje się dziś być statkiem płynącym bez sternika. Brakuje w nim kapitana, który potrafiłby zawalczyć o załogę i pasażerów, czyli pacjentów. Pani prezydent, której podlegają miejskie placówki, ograniczyła się do uczestnictwa w spotkaniach. Uczestniczyła w komisji zdrowia, uczestniczyła w sesji rady miejskiej, a nawet w komisji dialogu społecznego. Uczestniczyła i na tym koniec, bo nie podjęła ani jednego kroku, żeby uratować miejskie przychodnie, którym grozi bankructwo. Wydaje się, że władze Łodzi, wzorem kapitana Costa Concordii we Włoszech uciekły już ze statku, bojąc się, że za chwilę utonie. Czy zamiast organizować kolejny protest, który wpada w próżnię, nie należałoby przywołać kapitana na pokład?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki