Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Aleksandra Szwed dała fundacji „Dom w Łodzi” 100 tysięcy złotych

Anna Gronczewska
Anna Gronczewska
Dzięki programowi „Twoja twarz brzmi znajomo” usłyszała o nich cała Polska. Jego zwyciężczyni Aleksandra Szwed postanowiła przeznaczyć główną wygraną, czyli 100 tys. zł dla fundacji „Dom w Łodzi”.

W dużym, słonecznym pokoju bawi się roczny Gabryś. Chłopiec próbuje raczkować i niemal jak błyskawica sunie po podłodze. Nie przeszkadzają mu okularki... Jego rówieśnik Wiktor jest o wiele silniejszy. Zaczyna wstawać i ciągle się śmieje. Gabryś i Wiktor to dwójka z dziewięciorga dzieci, które mieszkają w jednym z niewielu istniejących w Polsce domów dziecka dla ciężko chorych podopiecznych.

A wszystko zaczęło się dziesięć lat temu. Jolanta Bobińska razem z Tisą Żawrocką, która prowadzi fundację „Gajusz”, odwiedziła łódzki szpital dziecięcy przy ul. Spornej. Na oddziale intensywnej terapii, w łóżeczku, podłączony do aparatury leżał roczny Dawid. Chłopiec urodził się bardzo chory. Oddychał dzięki rurce tracheostomijnej, miał wielkie problemy z sercem, układem oddechowym, pokarmowym. Dawid urodził się w 26 tygodniu ciąży i całe swoje dotychczasowe życie spędził w szpitalu. Rodzice nie interesowali się jego losem.

- Miał pielęgniarki, które były jego ciociami, oddanych lekarzy, wszyscy otaczali go jak najlepszą opieką, ale Dawidek czuł się samotny, nie miał kontaktu z innymi dziećmi - wspomina pani Jolanta. - Leżał samotnie w łóżeczku podłączony do medycznej aparatury.

Historia Dawida wzruszyła i wstrząsnęła Jolantą. Był to czas, gdy sama została babcią. Zaczęła więc myśleć jak pomóc Dawidowi i innym dzieciom, które znalazły się w podobnej sytuacji.

- Pomyślałam, by stworzyć dom dziecka dla ciężko chorych dziewcząt i chłopców, którzy zostali zostawieni przez rodziców - wspomina Jolanta Bobińska.

Potem wszystko potoczyło się błyskawicznie. Był sierpień 2006 roku, gdy założyła fundację „Dom w Łodzi”. Dzięki przychylności władz miasta otrzymała dwa piętra budynku przy ul. Wierzbowej, w którym znajdowała się poradnia zdrowia psychicznego. Po roku zamieszkały w nim pierwsze dzieci.

- Ale Dawid nie był pierwszy- śmieje się Jolanta Bobińska, prezes fundacji „Dom w Łodzi”. - Musieliśmy przygotować się na jego przyjęcie. Trzeba było przeszkolić personel, zamontować odpowiednią aparaturę. I w końcu Dawidek też do nas trafił.

Pierwsza była Edytka. Zresztą dziewczynka ma już 14 lat i dalej mieszka w „Domu w Łodzi”. Dziewczynka urodziła się z porażeniem mózgowym. Mama nie interesowała się specjalnie jej losem. Po dwóch latach pobytu w dom przy ul. Wierzbowej Edytkę zabrała babcia. Ale kobieta opiekowała się jeszcze jedną wnuczka. Nie dawała sobie rady z opieką nad niepełnosprawną Edytą.

- I Edytka do nas wróciła, całe szczęście że było miejsce - dodaje pani Jola.

Edyta, mimo swej niepełnosprawności jest bardzo wesołą dziewczynką. Ma indywidualny tok nauczania, ale raz w tygodniu pojawia się w swojej szkole. Mimo kłopotów z chodzeniem, jest bardzo ruchliwa. Lubi bawić się lalkami i zbiera różne nalepki. Lubi też się ładnie ubrać, zwłaszcza na różowo...

Dziś w domu przy ul. Wierzbowej mieszka dziewięcioro dzieci. 12-letnia Julka jest ulubienicą wszystkich. Mimo że jest bardzo ciężko chora, to często się śmieje, lubi się wygłupiać ze swoimi opiekunami i wolontariuszami. Wielką wagę przywiązuje do stroju, lubi się ładnie ubrać. Gdy się urodziła lekarze nie dawali jej większych szans na przeżycie... Ale wbrew wszystkim dalej żyła. W końcu prosto ze szpitala trafiła do hospicjum dla dorosłych. I wtedy znów uśmiechnęło się do niej szczęście. Odnalazła ją pani Jola i przywiozła na ul. Wierzbową.

- Jula ma wiele wad wrodzonych i chorób genetycznych - wyjaśnia Jolanta Bobińska. --Mają tyle wspólnych cech, że trudno je zdiagnozować. Julka oddycha dzięki rurce tracheostomijnej. Ma kłopoty z mówieniem, nie tylko przez tę rurkę. Powinna mieć zoperowaną szczękę. Szukamy środków na jej dalsze leczenie.

Mimo że Julka w zasadzie nie mówi, to z otoczeniem porozumiewa się za pomocą języka migowego... Operacja, dalsze leczenie to dla niej ogromna szansa.

6-letnia Jula jeździ na wózku inwalidzkim, ale porusza się na nim niczym rajdowy kierowca. Dziewczynka rozwija się pięknie intelektualnie, jak twierdzą jej opiekunowie ma wielki potencjał. Jest bardzo rozmowna, lubi śpiewać i jeść „szyneczkę oraz mięsko”...

W domu przy ul. Wierzbowej mieszka jeszcze jedna Julia, którą wszyscy nazywają Julianką. Ma 3 lat i cierpi na zespół Dawna.

- Ma obniżone napięcie mięśniowe oraz niedosłuch, wymaga więc wszechstronnej rehabilitacji - mówią o Juliance jej opiekunowie. -Wszystko to jednak nie przeszkadza jej uczestniczyć w otaczającej rzeczywistości oraz nawiązywać pozytywnych relacji z otoczeniem. Dziewczynka z każdym dniem staje się coraz bardziej pogodna i kontaktowa. Lubi się huśtać - zaśmiewając się przy tym do łez. Uwielbia także spacery na świeżym powietrzu, kolorowe obrazki i światełka zabawek. Z kitką na czubku głowy wygląda naprawdę bardzo uroczo.

Marcinek, który uwielbia tańczyć ma siedem lat i gdy się na niego spojrzy to nie różni się od swych rówieśników. Chłopiec jednak ma małogłowie.

Z kolei roczny Gabryś urodził się z zespołem FAS, czyli płodowym zespołem alkoholowym. Ma także wielkie problemy z sercem, przeszedł już ciężką operację kardiologiczną. Gabryś niedowidzi, niedosłyszy. Mimo to jest bardzo pogodnym dzieckiem. Lubi się uśmiechać.

- Naszym dzieciom zapewniamy indywidualną terapię, rehabilitację - mówi Jolanta Bobińska. - Dostosowaną do ich stanu zdrowia i potrzeb.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE...

Fundacja stara się też znaleźć dla swych małych podopiecznych rodziny zastępcze i adopcyjne, zarówno w kraju jak i za granicą.

- Staramy się dać im to, co najlepsze - wyjaśnia pani Jolanta. - Czułość, dobry dotyk. Chcemy stworzyć im dom, by nawiązywały się relacje siostrzane, braterskie. Ale wiadomo, że nic nie zastąpi miłości mamy i tary.

Pracownicy cieszą się, gdy ich podopieczny znajdzie rodzinę. A radość jest tym większa, gdy dziecko wraca do biologicznych rodziców. Tak jak było w przypadku Przemka. Wszyscy nazywali go „Groszkiem” lub „Elfikiem”. Przemek pierwsze jedenaście miesięcy swego życia spędził w Klinice Pediatrii i Żywienia Instytutu Pomnika - Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie. Był ciężko chory, lekarze walczyli o jego życie. Cierpi na chorobę Hirschprunga, zespół krótkiego jelita, więc musiał być odżywiany pozajelitowo.

- Nasze pielęgniarki, wolontariusze musieli w Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie nauczyć się go karmić - zaznacza Jolanta Bobińska,

Przemek zamieszkał w Łodzi i znakomicie się rozwijał. Zaczął szybko mówić, uczyć się wierszyków. Kiedyś podczas urodzin powiedział, że jego największym marzeniem jest mieć tatę. I marzenie Przemka się spełniło. Biologiczny ojciec chłopca zabrał chłopca. Mężczyzna ułożył sobie życie, założył nową rodzinę i znów jest ze swoim synem.

Szczęśliwie ułożyło się też życie Dawida, chłopca dzięki któremu powstała fundacja. Został adoptowany przez rodzinę z Włoch. Nie ma już rurki, chodzi, dobrze się rozwija.

- Przysyła nam swoje zdjęcia z włoską rodziną, widać że jest szczęśliwy! - zapewnia Marta Libiszowska-Jóźwiak, jedna z pracownic fundacji „Dom w Łodzi”.

Poszczęściło się też Oli, która urodziła się z poważnymi schorzeniami neurologicznymi. Dziś dziewczynka mieszka w Belgii. Polska rodzina stworzyła zaś nowy dom Kubie, który urodził się z poważną wadą serca. Mamę i tatę znalazł również Jaś, chłopiec zespołem FAS i poważną wadą serca.

Opiekunowie największą traumę przeżyli, gdy odszedł Adaś. Chłopiec urodził się z rozszczepem wargi i podniebienia.

- Jego problemy zdrowotne okazały się jedynie wstępem prawdziwie poruszającego scenariusza - wspominają pracownicy fundacji. - Pod koniec czerwca 2010 roku chłopiec wypadł z okna swojego domu i z ciężkimi obrażeniami trafił na oddział intensywnej terapii Centrum Zdrowia Matki Polki, gdzie ważyły się jego losy. Początkowo rokowania były bardzo złe. Po wybudzeniu ze śpiączki farmakologicznej okazało się jednak, że niespełna trzyletni wówczas malec, nie zamierza się poddać. Każdego dnia Adaś odnosił kolejne sukcesy w walce o swoje zdrowie. W sierpniu 2010 roku trafił do naszego domu. Szybko się zaaklimatyzował i zaprzyjaźnił z dziećmi. Serca wszystkich dorosłych kradł swoimi wielkimi niebieskimi oczami i szczerym uśmiechem. Był fanem motoryzacji. Uwielbiał bawić się autkami, ale największą przyjemność sprawiała mu jazda prawdziwym samochodem. Umilał nam czas śpiewając i rozśmiesza wszystkich swoimi minkami.

Jolanta Bobińska cieszy się, że razem z pracownikami i wolontariuszami fundacji stworzyła chorym dzieciom dom.

-Przyznam, że gdy zakładałam fundację to nie miałam pojęcia na co się porywam! - śmieje się pani Jolanta. - Może gdyby wiedziała, co mnie czeka to bym się nie zdecydowała? Ale nie żałuję!

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE...

Dzięki emitowanemu przez Polsat programowi „Twoja twarz brzmi znajomo” o fundacji „Dom w Łodzi” usłyszała cała Polska. Jak do tego doszło?

- Z naszym domem zaprzyjaźniony jest łódzki strażak, pan Piotr - opowiada Marta Libiszowska-Jóźwiak. - Gdy do Łodzi lub w okolice przyjeżdża jakaś gwiazda, to robi wszystko, by odwiedziła nasz dom. Tak więc byli u nas między innymi bracia Golcowie, Natalia Kukulska, Margaret, Patrycja Markowska, Artur Barciś, Cezary Żak, zespół T Love.

W grudniu ubiegłego roku dom przy ul. Wierzbowej odwiedziła aktorka Aleksandra Szwed.

-- Sama jest młodą matką, wizyta w naszym domu bardzo ją poruszyła - dodaje Jolanta Bobińskiej.

Po jakimś czasie aktorka, którą możemy oglądać między innymi w serialu „Barwy szczęścia”, a wcześniej była gwiazdą „Rodziny zastępczej”, zadzwoniła do Łodzi i powiedziała, że może uda się zdobyć jakieś pieniądze dla fundacji. Jeszcze wtedy nie zdradziła, że będzie występować w programie „Twoja twarz brzmi znajomo”.

Potem znów zadzwoniła jej menadżerka. Program był już nagrywany. Zaproponowała, że może do Warszawy pojadą dzieci z fundacji. Nie było to możliwe, ale do stolicy zaczęli jeździć pracownicy i wolontariusze fundacji. Z sercami, pomponami z bibuły kibicowali Oli Szwed.

- Opowiadała, że gdy widziała nas na widowni, to robiło się jej raźniej na sercu- dodaje Marta Libiszowszka-Jóźwiak.

Mijały odcinki, a Aleksandra Szwed, choć spisywała się dobrze, to nie zostawała ich zwyciężczynią. A ten kto wygrał odcinek mógł przekazać pieniądze na wskazany cel.

- W jednym z odcinków Ola była juz o krok od zwycięstwa, ale oddała głosy swemu największemu rywalowi, Jerzemu Grzechnikowi, który wspaniale zaprezentował się jako Andrea Bocelli - opowiada Jolanta Bobińska.

I gdy Jerzy Grzechnik, aktor Teatru Studio Buffo w Warszawie, miał wskazać fundacje czy stowarzyszenie, na rzecz którego jako zwycięzca odcinka miał przekazać 10 tysięcy, powiedział że powinna wskazać je Aleksandra Szwed.

- I ku naszej wielkiej radości Ola wskazała naszą fundację! - cieszy się Marta Libiszowska-Jóźwiak.

Potem Aleksandra Szwed awansowała do finału programu. Cały „Dom w Łodzi” trzymał za nią kciuki. Aktorka zaprezentowała się jako Bernard Ładysz i zaśpiewała „Arię z kurantem”. Aleksandra Szwed wygrała program, a 100 tysięcy złotych przekazała na rzecz łódzkiej fundacji.- Teraz wszyscy o nas wiedzą i pytają na co przeznaczymy pieniądze - śmieje się Jolanta Bobińska. - Prawdopodobnie przeznaczymy je na zbudowanie placu zabaw przed naszym domem. Chcemy by nasze dzieci mogły się tam bawić, ale też by służył on do rehabilitacji.

Wydarzenia tygodnia w Łódzkiem. Przegląd wydarzeń 16 - 22 maja 2016 roku

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki