Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Andrzej Hasik. Pierwszy chłopak, ostatni mąż Marii Probosz

Anna Gronczewska
Anna Gronczewska
Andrzej Hasik, mąż Marii Probosz, gwiazdy lat 80. wspomina cienie i blaski ich wspólnego życia

W sobotę, 7 lutego, Maria Probosz kończyłaby 55 lat. Jak by Pan scharakteryzował swoją żonę i największą miłość?
Była to kobieta dziecko. Bardzo wrażliwa na niesprawiedliwość. Potrafiła kochać i rozumieć drugą osobę. Zgubiła ją kariera, popularność i środowisko, w którym przebywała. Ja nie jestem człowiekiem z tzw. bohemy. Jak pisano o Marii to zwykle podawano tylko nazwisko Probosz. A ona nazywała się Probosz-Hasik, 15 lat byliśmy małżeństwem.

Kariera Pana żony zapowiadała się wspaniale. Miała 24 lata i ponad 20 filmowych ról na koncie...

Tak, ale zaczęła wcześnie, miała 17 lat.

A kiedy się poznaliście?

Byliśmy dziećmi. Ona miała 12 lat, ja byłem rok starszy. Mieszkaliśmy na łódzkiej Dąbrowie. Tam znajduje się park, w którym stoi dziś kościół. W tym parku spotykaliśmy się z kumplami, starsi koledzy uczyli mnie grać na gitarze. Któregoś dnia zobaczyłem dziewczynę, która szła z koleżanką. Coś we mnie uderzyło... zakochałem się. Zacząłem ją śledzić, obserwować. Tak, jak to bywa podczas takiej młodzieńczej miłości. Poznałem ją i zaczęliśmy chodzić ze sobą. Ona stylizowała się wtedy na Kariokę z serialu o Tolku Bananie. Wyglądała tak jak ona. Zrobiłem jej koszulę z pajęczynami.

Poderwał ją Pan na ten podkoszulek?

Może i tak. Ale jako nastolatek organizowałem zabawy szkolne, amatorsko prowadziłem dyskoteki. Jej też to się podobało. Moja mama z zawodu jest szwaczką. Trudno było wtedy o ubrania z dżinsu. Mama uszyła jej dżinsową minispódniczkę. Chodziliśmy ze sobą kilka lat. Jeszcze jak uczyła się w liceum to kilka razy się spotkaliśmy. Ja byłem chłopakiem z zawodówki, ona licealistką. Czuła nade mną wyższość. Zaczęła się pojawiać w programach telewizyjnych Aleksandra Bardiniego, dostała angaż do filmu. Wysyłała listy do reżysera Janusza Nasfetera. Interesował ją film. Skończyła XXXI LO. Uczyła się zawsze bardzo dobrze. Nigdy nie miała problemów z nauką. Potem dostała się do łódzkiej Szkoły Filmowej, za pierwszym razem. Tato był bardzo z niej dumny.

Jej rodzice bardzo wcześnie się rozwiedli...

Tak. Znałem też historię człowieka, który miał ją rzekomo wykupić, jak czasem podają media. To nie był żaden biznesmen, choć prowadził jakieś interesy. On był dużo starszy od Marii i jej pomagał. Stał się jej przyjacielem. Choć się rozstaliśmy, to śledziłem jej karierę. Kilka razy byłem w kinie na „Czasie dojrzewania”, „Alabamie”. W końcu ją spotkałem. Ona była już znaną aktorką, a ja pracowałem w łódzkiej Wytwórni Filmów Fabularnych. Maria miała zdjęcia do filmu „Łabędzi śpiew”. Po 16 latach zobaczyłem ją na korytarzu wytwórni.

Poznała Pana?

Poznała. Zatrzymała się na chwilę. Zapytała: Andrzej, to ty? Potem powiedziała, żebym przyszedł na plan filmowy, bo będzie rozebrana... Dała mi wtedy swój numer telefonu. To była taka dalsza część naszej przerwanej miłości. Gdy ją wtedy zobaczyłem, znów we mnie coś uderzyło. Czułem to samo, co wtedy, gdy ujrzałem ją jako 13-latek.

Była mężatką?

Tak, wtedy jej mężem był Marek Probosz, byli młodym małżeństwem. Chcieli wziąć z Markiem kredyt dla młodych małżeństw, umeblować mieszkanie. Ja miałem być ich żyrantem. Maria zaprosiła mnie do siebie, mieszkali w Łodzi przy ul. Gandhiego. Żyrantem nie zostałem, bo w ich małżeństwie coś się psuło. Nie wtrącałem się w te sprawy. Prowadziłem działalność gospodarczą, handlowałem na Bałuckim Rynku. Ale potem Maria znów pojawiła się w moim życiu.

Jak do tego doszło?

Mój znajomy załatwiał coś na komendzie przy ul. Lutomierskiej. Potem jechał z policjantami samochodem. Jeden z nich stwierdził: Znów stoi ta gwiazdka, Proboszowa, a tamten ją szarpie. Kolega przyszedł do mnie i powiedział, że widział, jak jakiś chudy typ szarpał na przystanku Marię, tę moją miłość. Zacząłem się zastanawiać, czy to ona. Pojechałem do niej na ul. Gandhiego. Jednak nikt mi nie otworzył. Okazało się, że pomyliłem klatki. Wróciłem do domu i zacząłem do niej dzwonić. Nikt nie odbierał. Pojechałem jeszcze raz na ul. Gandhiego. Teraz dobrze trafiłem. Maria otworzyła mi drzwi, ale była taka inna... Zauważyłem, że coś jest nie tak. Wszedłem do środka. Ten typ, bo inaczej nie mogę o nim mówić, siedział w drugim pokoju. Był to aktor, Czesław N. Zobaczyłem nieład, ściany pomazane szminką. Zapytałem ją, czy możemy porozmawiać. Poprosiła, bym przyszedł innym razem. Dałem jej numer telefonu. Miała dzwonić, gdy coś się będzie działo. Kiedyś zadzwoniła i zaczęła mi opowiadać o swoim życiu. Mówiła, że jest bita, nieraz jej mieszkanie odwiedzała policja. On zrobił melinę z jej mieszkania. Gdy wyjeżdża na zdjęcia to on pije, zaprasza ludzi z osiedla. Bierze pieniądze na jej konto. Potem znów zadzwoniła. Skarżyła się, że go wyrzuciła, a on kamieniami rzuca w okno, kopie w drzwi. Przyjechałem jej pomóc. Pracowałem wtedy w ochronie... Powiedziałem jej partnerowi, że ma wziąć torbę, wsiąść w pociąg i nigdy już tu nie wrócić.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Zniknął z życia Marii?

Wracał jeszcze. Był chorobliwie zazdrosny i chory na punkcie Marii. Niszczył ją. W końcu zabrałem ją z ul. Gandhiego.

Sama opowiadała, że przez niego zaczęła pić...

On ją dołował. Pojawiał się na planach filmów, w których grała. Robił awantury. Maria przyznawała, że była to chora miłość. Piła, by on mniej pił. Z czasem pracy było coraz mniej, telefony zaczęły milczeć. Nie zatrudniano jej, bo nie chcieli jego awantur. On przyjeżdżał pijany. Jak miała plany erotyczne to się wściekał, wyzywał, zabierał ją z planu. Trzeba było przerywać zdjęcia. Nikt potem nie chciał mieć kłopotów. Marię zaszufladkowano jako aktorkę grającą takie sceny. Niesłusznie. Przecież w filmie Wandy Jakubowskiej zagrała więźniarkę obozu koncentracyjnego. Dzięki tej roli wyjechała do Japonii.

Gdzie zamieszkaliście razem?

Uznałem, że to mieszkanie na ul. Gandhiego jest spalone. Przeprowadziliśmy się na ul. Pogonowskiego. On jednak i tam znalazł Marię. Ona była od niego uzależniona. Mówiła, że chciałaby, aby czasem przyjechał do niej na kawkę. Tłumaczyła, że jest aktorem, zna Gajosa, Lindę. Zgodziłem się. Ale wracam do domu i zastaję go pijanego w trupa, a ją też podpitą.

Musiała być z nim związana emocjonalnie?

Maria była wrażliwa i bardzo ufna. Poznali się na planie filmu „Powrót wabiszczura”. On uwiódł ją swoją nonszalancją. Przynosił jej kwiaty, stawiał płonące drinki. Ale było to na takiej zasadzie, że dziś mam pieniądze i wydaję, a jutro chodzę i pożyczam 2 zł.

Kiedy wzięliście z Marią ślub?

W grudniu 1995 roku.

Maria wychodziła na prostą?

Mogę powiedzieć, że gdy wyprowadziliśmy się na ul. Pogonowskiego, to prostowałem jej życie. Kiedyś powiedziała w wywiadzie o mnie, że stałem się jej ostoją, gwiazdką spadającą z nieba. Mieszkanie było opłacone, potrafiłem gotować. Miała zapewnione wszystko. Myśleliśmy nawet o dziecku. Wychodziła na prostą. Zaczęła grać w łódzkim Teatrze Nowym. Grała w „Fauście” w reżyserii Zdzisława Jaskuły. Pan Jaskuła proponował jej monodram. Tylko że teatr zaczął mieć problemy. Szukano oszczędności, zwolniono tych zatrudnionych na pół etatu. Maria straciła pracę. Pojawiły się propozycje filmowe, ale piętno pana N. nad nią ciążyło. On jej zniszczył karierę. Widziałem, jak ją traktują. Marii było ciężko, że telefon milczy, dlatego starałem się wyciągać ją z domu. Zabrałem ją nad morze, na Kaszuby. Zaczęliśmy normalnie żyć. Ale on znowu się pojawił... Kiedyś zniknęła z domu. Nie wiedziałem, co się z nią dzieje, a on wywiózł ją do Gdańska. Tam miała zagrać w jakimś filmie... On potrafił dobrze obiecywać i w głowie mieszać. Nic z tego filmu nie wyszło. Maria wróciła do domu, przeprosiła.

Potem wszystko znów wróciło do normy?

Jego nie było już, ale Maria miała problemy z pracą. W końcu zaczęła grać w teatrze Kometa. Było dobrze. W pewnym momencie znów się załamało. Zginął właściciel Komety, umarła para aktorska, która z nią grała. Umarli jej rodzice. Przeżyła bardzo śmierć matki, jeszcze gorzej ojca. Maria znów zaczęła sięgać po alkohol. Wpadła w depresję. Mówiła, że nie ma dla kogo żyć. Nie chciała się leczyć. Zachorowała na raka trzustki.

Niektórzy mówią, że zgubiła ją wrażliwość.

Zgubiła ją wrażliwość i dobroć, łatwowierność. Wykorzystywano jej urodę, to że grała w rozbieranych scenach. A ona do końca pozostała dzieckiem. Nie żałuję żadnej chwili, choć ostatnie pięć lat było ciężkie. Miała wreszcie przy sobie normalnego mężczyznę, nie pijaka. Ona nie miała długo szczęścia w miłości. Nie trafiała na odpowiednich partnerów. Jeszcze raz powtórzę, że nie żałuję nawet tych ostatnich chwil, gdy byłem nie tylko mężem, ale i sanitariuszem. Byłem z nią do końca.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki