Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie chwalą się słynną prababcią - Marią Konopnicką

Redakcja
Joanna Modrzejewska (druga od lewej) z mężem Andrzejem, córką Moniką i zięciem Jackiem przed wyremontowanym dworkiem w Bronowie
Joanna Modrzejewska (druga od lewej) z mężem Andrzejem, córką Moniką i zięciem Jackiem przed wyremontowanym dworkiem w Bronowie Krzysztof Kaniecki
Prawnuczka Marii Konopnickiej, która mieszka w Łodzi, wybrała się z rodziną w sentymentalną podróż do magicznego miejsca, za jakie uchodzi Bronów w pow. poddębickim. Tu Konopnicka mieszkała przez 10 lat i tu urodziła wszystkie swoje dzieci. Z Joanną Modrzejewską, jej mężem Andrzejem oraz córką Moniką Modrzejewską-Świgulską rozmawia Krzysztof Kaniecki.

Przyjazd do Bronowa to dla Państwa podróż sentymentalna?

Żona: Zawsze tak jest, kiedy tu przyjeżdżam. Wyobrażam sobie, że moja prababcia powinna być tu szczęśliwa. A to z uwagi na piękne otoczenie i uroczy dworek. Ale, niestety, męczył ją tryb życia, jaki był tu prowadzony. Częste odwiedziny gości, polowania, pełno ludzi. Prababcia musiała sobie radzić, uciekając gdzieś pieszo czy bryczką, by móc choć trochę pobyć sama. Ale to był dla niej też ważny okres, bo tutaj na strychu wygrzebała książki doskonałych filozofów niemieckich i francuskich, które posłużyły jej podczas samokształcenia.

Córka: A ja potrafię sobie nawet wyobrazić, jak dzieciaki Konopnickiej biegały po tym pięknym parku.

No właśnie, wydawałoby się, że okres pobytu w Bronowie powinien być dla poetki szczęśliwym, bo tu urodziła wszystkie dzieci.

Żona: Ależ ja nie chcę powiedzieć, że była zupełnie nieszczęśliwa. Może nie była szczęśliwa tak w pełni, jak moglibyśmy się tego spodziewać. Naturalnie, że urodziła tu wszystkie swoje dzieci. Bardzo była zakochana w mężu, o którym mówiła "mój wąsaty anioł". Być może, gdyby prowadzili spokojne życie, bez odwiedzin i kontaktów z sąsiadami, to byłaby szczęśliwsza. Jednak to nie było możliwe z uwagi na funkcję, jaką pełnił pradziadek. Był opiekunem społecznym wielu rodzin i działał społecznie. Musiało więc być w tym domu bardzo ruchliwie.

Prababcię zna Pani z opowieści mamy?

Żona: W chwili śmierci prababci mama miała 12 lat. Był taki czas, że Konopnicka dosyć często odwiedzała rodziców mojej mamy, mieszkających w Przedwojewie pod Ciechanowem. Mama często tam Konopnicką spotykała, stąd zachowały się jej wspomnienia. 12 lat to wiek, w którym można wiele zapamiętać. I zapamiętała Konopnicką bardzo ciepło i sympatycznie. Trzeba pamiętać, że były to czasy, kiedy dzieci trzymano krócej niż obecnie. Konopnicka i moja babcia nie na wszystko mojej mamie pozwalały. Był pewien rygor, który mógł być złamany jedynie podczas spacerów. Wówczas wywiązywała się taka normalna reakcja babcia - wnuczka. Taka serdeczna, bez zbędnych konwenansów. Mama zapamiętała ręce i dłonie babci Konopnickiej. Były drobne, ale dające poczucie bezpieczeństwa, kiedy prowadziła ją za rączkę. Konopnicka miała też piękne włosy o oszałamiającym miedzianozłotym kolorze. Mama miała prościutkie włosy jak druty, takie jak ja, a Konopnickiej się mocno falowały. Zapamiętała też babcię jako osobę ogromnie wrażliwą na ludzką krzywdę. Konopnicka nie pozwalała na przykład zrywać kwiatków, gałązek i liści czy dręczyć zwierząt. Miała serce pełne uczucia i zrozumienia dla ludzi i dla całego świata przyrody.

Mąż: Opowiedz jeszcze o wierszu, jaki Konopnicka ułożyła dla Twojej mamy.

Żona: Któregoś dnia na spacerze mama jako 3-4-letnia dziewczynka znalazła się z babcią na pełnej kwiatów leśnej polanie. Mama spytała, kto sadził te kwiaty, dziwiła się, że urosły w lesie. Wtedy Maria Konopnicka odpowiedziała jej wierszem:

"Mówi niania, że w dąbrowie chodzą do dnia aniołowie.
I gdzie stąpną nóżką bosą, tam zakwita kwiat pod rosą.
Gdybym kiedy rano wstała, to bym wszystko powiedziała.

Bo gdy tam w słońcu bawię, ślad anielski lśni na trawie". Wierszyk został przez moją mamę spisany i umieszczony w Bronowie w gablotce. Kiedy go zobaczyłam, poznałam mamy pismo. Tyle że na gablotę światło padało i litery były już trochę wypalone przez słońce.

Czy na co dzień ktoś zauważa, że jesteście potomkami tak znanej osoby?

Żona: Moja wnuczka, która jest dość nieśmiałą osobą i zazwyczaj się nie lubi chwalić, pracuje w Urzędzie Wojewódzkim w Łodzi. Przez długi czas nikt nie wiedział, że jest skoligacona z Konopnicką. Dopiero jak spotkałam się z panią wojewodą na uroczystościach, odbywających się w Świnicach Warckich, zdradziłam ją. Wojewoda krzyknęła: Oj, to ta Jolka nic mi nawet nie powiedziała? To ja jej muszę chyba w biurze zrobić awanturę (śmiech). Na pewno jakaś duma i satysfakcja u każdego członka rodziny drzemie, pomijając oczywiście tych najmłodszych, którzy sobie z tego nie zdają jeszcze za bardzo sprawy. Nawet jeśli się tym zbytnio nie chwalą.

Córka: Jesteśmy już trochę innym pokoleniem. Na nas ustne przekazy już nie robią takiego wrażenia. Jak byłam młodsza, to mnie to nawet mało interesowało. Ba, nawet irytowało, kiedy inne dzieci w szkole się ze mnie podśmiewały. Mówiły: Tak, tak prawnuczką Konopnickiej. Wiadomo! Mama stara się zbierać pamiątki i opowiadać o tym. Zabiera też nas w miejsca, związane z życiem poetki. Na pewno interesuje mnie własna tożsamość. Chcę wiedzieć, skąd jestem i skąd pochodzę. Te korzenie naprawdę są ważne. Po dziecięcej irytacji nastąpiła akceptacja i zainteresowanie, ale ciągle nie epatuję i się tym nie chwalę, że mam tak sławne pochodzenie. Mam nadzieję, że moja przeszłość rodowodowa nie wpływała na uczucia mojego męża dla mnie.

Mąż: Za to ja przez Konopnicką poznałem swoją żonę. Jestem sieradzaninem. Kończyłem gimnazjum i wydział włókienniczy. Po studiach pracowałem w zakładach "Marko". Nazwa firmy odpowiada jednemu z trzech pseudonimów poetki. Moja przyszła żona przychodziła do "Marko", bo pracowała w handlu zagranicznym. Tak się poznaliśmy i już prawie 40 lat jesteśmy razem.

Co czują najbliżsi Marii Konopnickiej, kiedy odwiedzają miejsce, w którym spędziła 10 lat swojego życia?

Żona: Gdyby Konopnicka zobaczyła, jak zmienił się dworek w Bronowie, na pewno byłaby zadowolona. Na pewno byłaby tak wzruszona, jak ja jestem. Po raz pierwszy byłam tutaj blisko 50 lat temu. Wtedy to był niszczejący budynek, w którym mieściła się szkoła. Był tylko maleńki kącik pamięci. W tej chwili jestem oczarowana obiektem po remoncie

Córka: Pierwszy raz jestem w Bronowie i robi na mnie wrażenie.

Czy inni członkowie rodziny też tak dbają, żeby przetrwała pamięć o sławnej prababci?

Mąż: Żona dba i jej kuzyn Janek Bielecki też stara się tę pamięć utrzymywać. To też prawnuk Konopnickiej, który jest bardzo miłym gawędziarzem. Dla niektórych taka sławna koligacja jest atrakcją, a dla nas motywacja do życia w nurcie narodowym.

Żona: Z prawnuków pozostałam tylko ja i Janek Bielecki. Potem jest dalsza linia praprawnuków, prapraprawnuków i nawet praprapraprawnuków, ale im odleglejsze pokolenie, tym ta pamięć jest mniejsza. Janek Bielecki mocno zaangażował się w kultywowanie pamięci prababki. A młodsze pokolenia? No cóż, pracują, mają dzieci i swoje życie. Pamięć powolutku odchodzi.

Dziś pojawiają się Państwo w Bronowie z córką. Wydaje się, że jednak o pamięć kolejnych pokoleń wnucząt Konopnickiej można być spokojnym?

Żona: Oczywiście, że tak. Gdyby moja starsza córka Elżbieta nie była na urlopie, to też by tu przyjechała. Obiecałam jej, że jak tylko wróci z wakacji, to ją ponownie tu zabiorę. Miała wielki żal do mnie, mówiła - Mamo, jedziecie beze mnie! Odparłam, że nie trzeba było wyjeżdżać do Bułgarii. Córka: Moja siostra jest chyba bardziej ode mnie w Konopnicką zaangażowana.

Czy nie odnoszą Państwo wrażenia, że twórczość Konopnickiej jest przez system oświaty spychana na dalszy plan?

Żona: Od jakiegoś czasu noszę się z zamiarem napisania do ministra edukacji, by do kanonu lektur szkolnych wprowadzili nie tylko "Sierotkę Marysię", która jest napisana językiem trudnym dla dzieci. Treść jest bardzo ciekawa, ale nawet moje córki skarżyły się na słownictwo. One wielu rzeczy nie rozumiały. Córki pytały mnie, dlaczego tak dziwnie ta twoja babcia pisała? Tłumaczyłam, że pisała takim językiem, w jakim czasie umieszczona jest akcja książki. Tym bardziej że dzieje się ona na wsi i pojawiał się gdzieś jakiś zydel czy przypiecek.

Ale do szkolnych lektur należałoby wprowadzić więcej utworów, które są przyjemniejsze dla ucha.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki