Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Małgorzata Hołub-Kowalik: Wracają starsze panie, igrzyska w Paryżu dają ogromną motywację. To będzie nasz last dance na wielkiej scenie!

Adam Godlewski
Adam Godlewski
Małgorzata Hołub-Kowalik zapowiada last dance na wielkiej lekkoatletycznej scenie.
Małgorzata Hołub-Kowalik zapowiada last dance na wielkiej lekkoatletycznej scenie. Fot. Lukasz Kaczanowski/Polska Press
Lekkoatletyka. Mistrzyni olimpijska w sztafecie mieszanej i wicemistrzyni w żeńskiej sztafecie 4x400 metrów niedawno urodziła dziecko, ale już stawiła się na zgrupowaniu kadry narodowej! Naturalnie, to igrzyska w Paryżu stanowiły bodziec do przerwania urlopu macierzyńskiego: - Cieszę się, że wróciłam do treningów. A jeśli przy okazji uda się pojechać na igrzyska, to będę bardzo szczęśliwa. I myślę, że moje dziecko po latach też będzie ze mnie dumne, że nam się to wspólnie udało - zadeklarowała.

W sierpniu na świat na świat przyszła twoja córeczka, Blanka. Rozumiem, że w tej chwili na niej ogniskują się twoje aktywności życiowe?
Zdecydowanie tak, choć nie mogę powiedzieć, że w 100 procentach, bo jednak daje mamie troszkę – czasem – odetchnąć i dzięki temu mogę wyjść na trening. Natomiast naprawdę moja uwaga i głowa są tak skierowane, żeby najpierw zaspokoić jej potrzeby. Dopiero później w grę wchodzą jakieś dodatkowe aktywności.

Czy dobrze usłyszałem: mogę wyjść na trening?
Oczywiście, telefon – aby udzielić tego wywiadu – odebrałem w Zakopanem. Jestem na pierwszym obozie kadry narodowej i rozpoczęłam już treningi. Urodziłam 22 sierpnia, od tego czasu minęło 2,5 miesiąca, więc rzeczywiście niedużo, ale w pełni świadomie zdecydowałam się na powrót do zajęć. Najpierw te treningi były bardzo delikatne. Dopiero gdy dostałam zgodę lekarzy, to zaczęłam stopniowo wchodzić w coraz większe obciążenia. I już zaczynam ćwiczyć w grupie, z dziewczynami.

Córeczka jest z tobą na zgrupowaniu?
Oczywiście, wciąż jesteśmy nierozłączne, więc tam gdzie ja – tam i dziecko. Wymagania logistyczne wzrosły, i pewnie nie dałabym sobie rady, gdyby nie mój mąż – gdy jestem na treningu, to on opiekuje się Blanią. Aby przyjechać do Zakopanego, musieliśmy zabrać pół domu – wanienkę, wszystkie rzeczy dla dziecka, jakieś maty do zabawy, żeby miało co tutaj robić, wszystkie rzeczy dla mnie i dla męża. Zdecydowanie niemałą przyczepkę trzeba było zapakować, a tak po prawdzie to zastanawiałam się nawet w trakcie pakowania, czy nie zamówić TIRa.

Rozumiem że cała ta ekwilibrystyka podporządkowana jest igrzyskom w Paryżu?
Tak chciałabym powiedzieć: to jest moje największe marzenie, żeby wystartować na igrzyskach. Prawdą jest też jednak, że po raz pierwszy podchodzę do tego z bardzo luźną głową. Jestem oczywiście skoncentrowana na trenowaniu, ale to dziecko jest dla mnie numerem jeden. Wiemy, że regeneracja już nie będzie w moim przypadku idealna i wszystko może się poukładać różnie, więc staram się nie robić wielkich planów. Na razie po prostu cieszę się z tego, że wróciłam do trenowania. A jeśli przy okazji uda się pojechać na igrzyska, to będę bardzo, bardzo szczęśliwa. I myślę, że moje dziecko po wielu latach też będzie ze mnie dumne, że nam się to wspólnie udało.

Mając w dorobku tytuł mistrzyni i wicemistrzyni olimpijskiej w dorobku, łatwiej o tę spokojną głowę?
Zdecydowanie tak, chociaż śmieję się, że dziewczyny lubią brąz. Mam już złoto i srebro olimpijskie, a trzeciego koloru jeszcze nie, więc dobrze byłoby tę medalową kolekcję uzupełnić.

Musiałaś stoczyć wewnętrzną walkę, żeby wrócić na bieżnię i do siłowni? Nie oszukujmy się, trening 400-metrowców jest katorżniczy, więc na szali położyłaś mające uroki życie młodej mamy i wróciłaś do tego, co wielu kojarzy się głównie z bólem...
Coś w tym jest, ale z drugiej strony tak wyglądało całe moje dotychczasowe życie i trudno byłoby zupełnie się od niego odciąć. Myślę, że po prostu żałowałabym, gdybym nie spróbowała. Będąc w ciąży, odpoczywałam od sportu, i muszę przyznać, że już troszkę za nim zatęskniłam. Potrzebowałam celu, który mogłabym realizować, jednocześnie będąc mamą. Postanowiliśmy – oczywiście wspólnie z mężem, bo to nie była tylko moja decyzja, bardzo pomaga mi też mama, więc w tym gronie naradziliśmy się – że oni będą mnie wspierać, pomogą mi, a ja spróbuję powalczyć o Paryż. Gdyby to nie był rok olimpijski, na pewno do sportu bym nie wróciła. Jestem o tym przekonana. Natomiast fakt, że to jest rok igrzysk, spowodował, że podejmujemy próbę – jak śmiejemy się z Justyną Święty-Ersetic – ... last dance na wielkiej scenie.

Czyli Justyna też trenuje na zgrupowaniu kadry?
Tak, oczywiście. Jest wesoło, ze śmiechem deklarujemy, że po prostu starsze panie muszą się wspierać. Justyna wraca po ciężkiej kontuzji, ja po urodzeniu dziecka, więc umówmy się – żadnej nie jest łatwo, ale wspólnie postaramy się skutecznie powalczyć z młodzieżą.

Oglądałaś – jako widz sprzed telewizora – koleżanki w akcji na przykład podczas budapeszteńskich mistrzostw świata?
Wiele osób pytało, czy żałowałam, że mnie nie ma na Węgrzech. Otóż nie żałowałam, bo gdy były mistrzostwa świata w Budapeszcie – rodziłam. Było jednak we mnie bardzo dużo emocji. Nawet w szpitalu, poza jednym dniem, konkretnie dniem porodu, oglądałam mistrzostwa świata i z jednodniową Blanią na rękach w szpitalu przeżywałam bieg Natalii Kaczmarek. Trzymałam za dziewczyny kciuki, wysyłałam im filmiki z dzieckiem ze szpitala, potem już z domu. Cały czas miałyśmy kontakt.

Co zmieniło się w kadrze podczas twojej nieobecności?
To, że pojawiło się jeszcze więcej dziewczyn. Zawsze było nas dużo, ale teraz rywalizacja jest jeszcze mocniejsza. W mijającym roku było sporo kontuzji, troszkę wszystko się posypało, natomiast myślę, że ten przyszły sezon z igrzyskami będzie bardzo, hm... ciekawy. Wrócą starsze panie, ta stara gwardia, dojdą nowe, głodne dziewczyny. Motywacja będzie więc ogromna. Każda zechce pojechać do Paryża i powalczyć o medal. Ale najpierw trzeba zakwalifikować się na domowym podwórku, co gwarantuje wysoki poziom sztafety.

Rzeczywiście jest taki podział na starą gwardię i młode-głodne, czy mówisz to z uśmiechem na ustach?
Powiedziałam to w formie żartu, bo na przykład Marika Popowicz-Drapała, jedna z nowych dziewczyn w naszej grupie, jest ode mnie starsza. Z drugiej strony, to prawda, że młode dziewczyny spróbują przedrzeć się do głównego składu. Nazwisk jest bardzo dużo – nie tylko Kinga Gacka, Kornelia Lesiewicz, czy Ala Wrona--Kutrzepa, która też już biegała na dużych imprezach. Można śmiało wymienić 12, a nawet 14 nazwisk, które będą walczyły o sześć miejsc na Paryż.

Trener na pewno jest zadowolony, że taka szeroka jest kadra i ma możliwość wyboru. A jak to wygląda z waszej perspektywy?
Dla nas to także dobre rozwiązanie, bo motywuje do jeszcze cięższej pracy. Wiemy, jak wygląda rywalizacja na świecie, mamy świadomość, że musimy być naprawdę na wysokim poziomie, jeśli chcemy myśleć o medalu igrzysk olimpijskich. Nie ma co się oszukiwać, że wynik w okolicach 3,24 czy 3,25 da podium. Trzeba nastawiać się na bieganie w granicach 3,20, czyli takie, jak w Tokio; myślę, że poziom w Paryżu będzie podobny. A aby tak się stało, rywalizacja musi być mocna. Wiadomo, że Natalia powalczy o medal indywidualnie, ale w sztafecie muszą być też inne dziewczyny, które będą blisko jej wyniku. Bo to sport drużynowy i jedna, nawet najlepsza zawodniczka sama tego nie pociągnie.

Gdy zadawałem pytanie o to, co zmieniło się podczas twojego urlopu macierzyńskiego, na myśli miałem głównie wystrzały wynikowe Femke Bol i Kaczmarek, która zbliżyła się do rekordu Ireny Szewińskiej.
Szczerze mówiąc, zawsze się śmiałyśmy, że rekord Ireny Szewińskiej będzie z nami przez wiele, wiele lat. A tu się okazuje, że Natalia jest już praktycznie na wyciągnięcie ręki. Na tyle, że w przyszłym roku uda jej się ten rekord pobić, czego oczywiście z całego serca jej życzę. Wiadomo, że wszystkie chcemy biegać jak najszybciej, ale poziom 49 sekund będzie trudny do osiągnięcia dla pozostałych zawodniczek ze sztafety. To na pewno nie będzie mój poziom, twardo stąpam po ziemi. Chcę być oczywiście jak najbliżej takiego rezultatu, przygotuję się najlepiej jak potrafię i mam nadzieję, że jeszcze do szóstki dam radę się zakwalifikować. Nasi trenerzy szkolą się nieustannie, rozwijają, podpatrują, co robią na przykład Holenderki, i wierzę po prostu, że to przyniesie efekt.

Nie dziwię się, że sięgacie w kadrze po holenderskie wzorce, które wspomnianą Femke Bol wyniosły na niebotyczne szczyty.
Dla mnie to jest po prostu kobieta z kosmosu! Miło się to ogląda, że dziewczyna z Europy rywalizuje z całym światem, a przy tym wszystkim jest bardzo sympatyczną osobą. Zawsze uśmiechniętą, do której spokojnie można zagadać. Ona jest też jednak bardzo skrupulatna, jeśli chodzi o trening. Kwestia regeneracji i wszystkie sprawy wokół treningów są dla niej bardzo ważne, jest bardzo profesjonalna. Nie czuję, że to jest jakaś moja rywalka, tylko osoba z boku, której lekkość w biegu sprawia przyjemność widzom. Byliśmy razem z holenderską kadrą na zgrupowaniu w RPA, gdzie można było ją podejrzeć. Wniosek jest taki, że tak delikatnie się porusza, tak płynnie, że musiała się z tym po prostu urodzić.

A jak ważny jest dla rozwoju kariery taki sponsor, jak Orlen, także w czasie przerwy macierzyńskiej?
Jestem naprawdę przeszczęśliwa, że dalej jestem podopieczną tego sponsora i że mam jego wsparcie. Bo ze spokojną głową mogłam zdecydować się na macierzyństwo, a teraz wrócić do sportu. Nieustannie odczuwam to wsparcie i myślę, że bez wieloletniej współpracy z Orlenem nie dane byłoby mi osiągnąć tych wszystkich sukcesów, które stały się moim udziałem. To naprawdę kluczowa sprawa. Pewnie niektórym się wydaje, że do biegania potrzebne są tylko buty i dresy, a każdy ma to przecież w domu. Tyle że do osiągania wyników umożliwiających skuteczną rywalizację na mistrzostwach świata czy igrzyskach nakłady finansowe muszą być o wiele większe. Opieka fizjoterapeutyczna i medyczna kosztuje, a nawet adidasów nie potrzebujemy jednych, tylko wiele, wiele par. Krótko mówiąc – profesjonalny sprzęt też jest kosztowny. Zatem bez wsparciu takiego sponsora osiągnięcie wyników na miarę medali olimpijskich nie byłoby możliwe. Nie mam co do tego wątpliwości.

Na koniec wrócę do kwestii aktualnie najważniejszej – czy regularnie przesypiasz noce czy młoda dama często upomina się o karmienie o tej porze doby?
Trafiło mi się dziecko takie jak... ja, czyli ogromny śpioch, więc wstajemy maksymalnie 3 razy w ciągu nocy. A zdarza się, że tylko raz, myślę zatem, że będę w stanie odpowiednio regenerować się między dniami treningowymi nawet na zgrupowaniu kadry. Tym i kolejnych. Mam nadzieję, że tak pozostanie, bo wszyscy wokół straszą mnie, że powinnam cieszyć się każdym dniem, a w zasadzie to każdą nocą, gdyż nagle i niespodziewanie wszystko może się zmienić. Ale ja pozostaję dobrej myśli.

Rozmawiał ADAM GODLEWSKI

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wywiad z prezesem Jagiellonii Białystok Wojciechem Pertkiewiczem

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki