Normalnie pobladłem ostatnio, jak doszły mnie złowieszcze słuchy, że za sprawą grupy parlamentarzystów te sumy mandatów za jedno wykroczenie wzrosną o 100 proc. Tłumaczenie jest proste, bo obecny taryfikator ustawiano w latach 90-tych, a wtedy średnia krajowa zarobków liczyła jakiś tysiąc złotych z haczykiem, no a dziś to przecież już ponad 3,5 tys. zł. Czyli delikwent bez prawa jazdy w razie wpadki wyłoży tysiąc złotych.
Śmieszne nawet nie dlatego, że średnia płaca w 15 lat skoczyła o 250 proc., a mandaty skoczą o 100 proc., tylko dlatego, że ten tysiączek robiłby wrażenie w latach 90-tych. Bo dlaczego jest tak, że na autostradzie A2 ciągle śledzimy wątpliwe popisy ignorancji, lekceważenia wszelkich zasad i nieuzasadnionego ryzyka grożącego katastrofami drogowymi, choćby w wykonaniu kierowców tirów, gdy ci sami kierowcy przekraczając granicę z Niemcami nagle przechodzą jakąś wewnętrzną przemianę i potrafią pojechać zgodnie z przepisami?
Bo reszta Europy problem traktuje jak należy. We Włoszech za jazdę pod prąd na autostradzie carabinieri żądają 3,5 tys. euro, auto parkuje na lawecie, a kierowca wraca na swój koszt. Norweski biznesmen za jazdę na niewielkiej bańce, bo po kieliszku wina, zapłacił równowartość 30 tys. dolarów, a prezes fińskiej Nokii 10 lat temu wybulił ponad 100 tys. dol. Bo tam pod uwagę bierze się zarobki delikwenta. Prezesa Nokii i tak to pewno nie dotknęło, ale czemu by w Polsce nie zrobić tak, że za drastyczne łamanie przepisów oddać 3/4 własnej pensji? Wtedy nie tylko nieuchronność kary by zadziałała, ale może i wyobraźnia kierowcy.
Marcin Darda
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?