Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mordercy z Łodzi: 18-letni Krzysztof Sołtysiak zabił dziecko i 25-latkę

Anna Gronczewska
Krzysztof Sołtysiak podczas wizji lokalnej opisuje, jak napadał swoje ofiary. Miał wówczas 18 lat
Krzysztof Sołtysiak podczas wizji lokalnej opisuje, jak napadał swoje ofiary. Miał wówczas 18 lat Pitaval Łódzki
Na początku września 1980 roku cała Polska żyła porozumieniami sierpniowymi. Niewiele osób pewnie pamięta, że w tym samym czasie Łódź ogarnęła panika. Choć nie pisały o tym gazety, szybko rozeszła się wieść, że na obrzeżach miasta grasuje wampir. Kim był człowiek, który zabił kilkuletnią dziewczynkę i 25-letnią kobietę, napadł na dwie kolejne?

1 września 11-letnia Małgosia szła na rozpoczęcie roku szkolnego. Miała zacząć naukę w piątej klasie Szkoły Podstawowej nr 122 przy ul. Jesionowej w Łodzi. O godz. 8 miała być w szkole. Spieszyła się, wybrała drogę na skróty. Poszła wzdłuż torów kolejowych łączących Łódź ze Zgierzem. By je pokonać, musiała przejść przez skarpę. Zobaczyła młodego mężczyznę.

Ten zaczął iść za dziewczynką. Małgosia się wystraszyła. Chciała uciec, ale młody człowiek pobiegł za nią. Dogonił ją, złapał za kark i wyszeptał: Nie bój się! Dziewczynka zaczęła się wyrywać, krzyczeć. Mężczyzna chwycił ją mocniej, zagroził, że jeśli nie przestanie krzyczeć, to ją udusi. Zaciągnął ją w krzaki, tam przewrócił, uderzył kilka razy głową o ziemię. Dziewczynka straciła przytomność. Gdy się ocknęła, była rozebrana. Uchyliła powieki. Zobaczyła mężczyznę. Stał tyłem do niej i zakładał zdarty z niej sweter. Podniósł jej tornister i odszedł. Po drodze wyrzucał zawartość torby - zostawił sobie portmonetkę, w której były 172 złote. Odszedł w kierunku ul. Liściastej... Małgosia dalej leżała na ziemi. Dopiero po kilkunastu minutach podniosła się i roztrzęsiona wróciła do domu. Dochodziła już 21...

Adam Antczak pracował wtedy w komendzie na Bałutach, w wydziale kryminalnym. Był jednym z pierwszych, którzy znaleźli się na miejscu zdarzenia. - Dziewczynka została zgwałcona - wspomina Adam Antczak, który razem z Jarosławem Warzechą opisał tę sprawę i inne zbrodnie wampira w książce "Pitawal łódzki". - Przeżyła dzięki dużej odporności i bystrości. Udała martwą i to ją uratowało.

5 września 1980 roku 25-letnia Elżbieta W., absolwentka Wydziału Prawa Uniwersytetu Łódzkiego, pracownica PZU, razem z Agnieszką, koleżanką z pracy, wybrała się na spektakl do Teatru Powszechnego w Łodzi. Przedstawienie skończyło się po godz. 22. Agnieszka, która mieszkała na Retkini, podrzuciła koleżankę do rogu al. Politechniki i ul. Obywatelskiej. Tam Elżbieta wsiadła w tramwaj linii 26, by wrócić do domu na Rudzie.

Około godz. 8 jedna z łodzianek szła na swą działkę przy ul. Podlaskiej. Na ul. Scaleniowej zauważyła ślady krwi. Dostrzegła, że zza krzaków wystają nogi. To była Elżbieta W. Pod jej ciałem morderca ułożył ubranie. Obok zwłok leżał pręt owinięty czerwoną szmatą. Na drodze pozostały ślady świadczące, że ciało dziewczyny było ciągnięte do lasu... Na głowie ofiary były ślady po uderzeniach. Przed śmiercią została zgwałcona. Morderca zabrał jej torebkę, zegarek i złoty łańcuszek, zostawił dwa pierścionki.

Do kolejnego zabójstwa doszło kilka dni później, 8 września, na drugim końcu Łodzi. Blisko miejsca, gdzie morderca już raz zaatakował. W nocy, po godzinie 2, do komendy miejskiej w Zgierzu wpłynęło zgłoszenie o zaginięciu 8-letniej Anetki. Dziewczynka wyszła około południa do szkoły przy ul. Jesionowej, tej samej, do której chodziła zgwałcona 1 września Małgosia. Nie pojawiła się jednak na lekcjach, nie wróciła też do domu. Około godz. 8 rano ojczym Anety znalazł jej zwłoki w lesie w Chełmach, na pograniczu Łodzi i Zgierza. Leżały przykryte gałęziami i chwastami...

Znów na miejscu pojawiła się ekipa z Adamem Antczakiem. Zwłoki dziewczynki były obnażone do pasa, na jej brzuchu znajdowały się podłużne nacięcia, wokół rozrzucone ubranie. Ekipa kryminalna stwierdziła, że Anetka zginęła na skutek urazów głowy zadanych tępym narzędziem.

Wampir uderzył na drugi dzień po zabójstwie Anetki. Posterunek w Andrespolu przyjął zgłoszenie o zaginięciu 19-letniej Beaty, uczennicy ostatniej klasy łódzkiego Technikum Budowlanego. Dzień wcześniej po lekcjach miała odwiedzić kolegę leżącego w szpitalu w Lućmierzu koło Zgierza. Koleżanka widziała, że Beata wsiadała do autobusu linii K (dziś 99).

Tego samego dnia dwóch pracowników zakładu energetycznego jechało autem leśną drogą. Zobaczyli leżącą kobietę. To była Beata. Powiadamili milicję, pogotowie zabrało ciężko ranną dziewczynę. Obok znaleziono ważącą około kilograma żeliwną kulę zawiniętą w dwie skarpetki. - Tą kulą napastnik zadał cios. Jej uderzenie miażdżyło czaszkę - opowiada Adam Antczak. Dziewczyna przeżyła, odzyskała nawet przytomność, ale nie pamiętała napadu.

- O tym, że złapano mordercę, zadecydował przypadek i skojarzenie faktów przez śledczych - mówi A. Antczak.

Wróćmy do początku września i zabójstwa na Rudzie. Milicjanci trafili na świadków, którzy widzieli Elżbietę tuż przed napadem wampira. Pani Teresa pracowała w zakładach pasmanteryjnych "Lenta", które mieściły się przy ul. Kilińskiego. Do domu wracała tramwajem linii 26. Spotkała w nim Elżbietę. Wysiadły przy ul. Farnej. Teresa szła za Elżbietą do rogu ul. Scaleniowej i Halki. - Tam skręciłam, ale zauważyłam, że po drugiej stronie ulicy stał młody mężczyzna - zeznawała pani Teresa. - Szedł przed kobietą, która wysiadła ze mną z tramwaju.

Więcej do śledztwa wniósł mąż pani Teresy, Stanisław. Szedł do pracy na nocną zmianę. Po godz. 20.30 doszedł do przystanku tramwajowego na rogu ulic Rudzkiej i Scaleniowej. Zauważył tam mężczyznę w wieku 19 - 20 lat, mierzącego ok. 175 cm wzrostu. Podobny rysopis podała jego żona.

- Nagle przybiegły dwie kobiety - opowiadał milicjantom pan Stanisław. - Jedna, tleniona blondynka, krzyczała: Nawet jak jesteś moim synem, to i tak zamelduję na milicji! Druga z pań usiadła koło mnie i zaczęła opowiadać, że syn blondynki przyjechał na urlop z zakładu poprawczego. Miał do niego wrócić w sierpniu. Matka wsadziła go do pociągu, ale on do poprawczaka już nie wrócił.

Milicjanci szybko skojarzyli fakty. Z przepustki do zakładu poprawczego w Laskowcu, na Podlasiu, nie wrócił 18-letni Krzysztof Sołtysiak. Od 1978 roku był w poprawczaku, siedział za włamania. Za Krzysztofem został wydany list gończy. Zatrzymano go 17 września. Przyznał się winy. - Gdy patrzyło się na tego Krzysztofa, sprawiał wrażenie sympatycznego chłopaka, budził zaufanie - mówi o zabójcy Adam Antczak. - Wcześnie miał na sumieniu drobne włamania, kradzieże.

Krzysztof podał szczegóły zbrodni. Zanim zabił Elżbietę, spał na ostatnim piętrze wieżowca przy ul. Gagarina (dziś Paderewskiego). Potem poszedł na Lublinek, tam spał, rozpalił ognisko. Postanowił wrócić do miasta. Kręcił się koło Stawów Stefańskiego. Poszedł na przystanek tramwajowy. Zobaczył wysiadającą z tramwaju Elżbietę...

Do Helenówka pojechał tramwajem. Miał z sobą żeliwną kulę. Przygniatał nią gałęzie leszczyny, gdy chciał zerwać orzechy. Nagle zobaczył dziewczynkę. Pobiegł za nią. Uderzył ją kulą, krzyczała, więc zadał kolejny cios. Rozebrał ją do pasa, naciął nożem brzuch, ale jej nie zgwałcił. Potem pojechał tramwajem do Lućmierza. Zauważył, że do lasu wchodzi dziewczyna. Postanowił ją zgwałcić. Uderzył ją kulą w tył głowy...

Przez 2,5 roku Krzysztof Sołtysiak był poddawany badaniom. Jak piszą w "Pitawalu łódzkim" Jarosław Warzecha i Adam Antczak, podczas badań stwierdzono, że w czasie pobytów w szpitalu był w dobrych kontaktach z innymi pacjentami. Nie zauważono u niego wahań nastrojów, zaburzeń w toku myślenia. Badał go m.in. prof. Zbigniew Lew-Starowicz. Stwierdził, że Sołtysiak miał zdolność rozumienia swoich czynów. Jednocześnie stwierdzono u niego nieprawidłową osobowość i sadyzm seksualny.

Krzysztof Sołtysik został skazany na karę śmierci. Wyrok wykonano 31 stycznia 1983 roku.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki