Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Musimy ze sobą rozmawiać. Nie tylko w rodzinie. Nasza rozmowa z Wojciechem Malajkatem

Dariusz Pawłowski
Dariusz Pawłowski
Wojciech Malajkat
Wojciech Malajkat materiały prasowe Teatru Powszechnego w Łodzi
Z Wojciechem Malajkatem, aktorem, reżyserem, pedagogiem, rektorem Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie. Artysta przygotował w łódzkim Teatrze Powszechnym premierę „Rodziny” Antoniego Słonimskiego, którą można oglądać w wersji online od 18 grudnia.

Zrealizował Pan „Rodzinę” Antoniego Słonimskiego w łódzkim Teatrze Powszechnym, bo to niezmiennie aktualny tekst, dobrze napisana sztuka, czy też są jeszcze jakieś inne powody, o których nie wiemy?

Głównie rzeczywiście dlatego, że ten tekst okazał się tak nadzwyczajnie aktualny, choć powstał w trzydziestym trzecim roku zeszłego wieku. Za chwilę minie prawie sto lat od jego napisania, a tu proszę - jak się nic u nas nie zmieniło.

Miałem nadzieję, że w tym kontekście padnie też Łódź, w której mamy do Pana duży sentyment, także dlatego, że jest Pan absolwentem naszej Szkoły Filmowej...

Ha... no tak, z tego powodu też zrobiło się trochę rodzinnie. I z dużą przyjemnością tutaj przyjechałem. Jest to pierwsze przedstawienie, które reżyseruję w Łodzi. Samo to jest wyzwaniem, wzmacnianym przez fakt, że studiowałem w tym mieście i czuję z nim swoisty związek. Wyniknęła więc z tego trochę teatralna podróż sentymentalna.

Kończył Pan uczelnię w Łodzi w 1986 roku, w mocnej grupie utalentowanych kolegów i koleżanek. Zdarza się wam jeszcze spotykać w tym gronie i wspominać łódzki czas?

O, tak. Trzech z nas od czasu studiów trzyma się razem i pozostaliśmy sobie wierni, czyli Zbyszek Zamachowski, Piotr Polk i ja. Ale spotykam się oczywiście regularnie z kolegami z roku: z Paznokciem, czyli z Cezarym Pazurą, Zbyszkiem Suszyńskim, Adą Biedrzyńską... rzeczywiście, przypomniał mi pan, że jest nas z tamtego czasu sporo... I gdy się spotykamy, zawsze wspominamy wtedy Łódź... (ciężki oddech).

Czyli pewnie nie są to wspomnienia, które powinniśmy upubliczniać.

Są lepsze, kiedy zostają tylko z nami.

Mocno się też zmieniła rzeczywistość od tamtego czasu. Mam na myśli nie tylko miasto, ale też sytuację, w której przychodzi uprawiać zawód, który sobie wówczas wymarzyliście.

Nie da się ukryć. Ale powiem panu, że ulica Legionów jest tak samo dziurawa jak wtedy, kiedy w Łodzi studiowaliśmy - mam nawet wrażenie, że widzę dokładnie te same dziury... Nie zmienia to faktu, że mocno się miasto zmieniło i bez dwóch zdań zmieniły się okoliczności, w jakich pracujemy. Nie ma jednak co tego porównywać, świat się wokół nas zmienia, pozostaje za nim podążać.

W wyjątkowym czasie powstaje Pana łódzka premiera. Ciągle się zresztą uczymy w nim funkcjonować, choćby tego, że „Rodzina” będzie miała najpierw premierę w internecie, a dopiero później i to na razie nie wiadomo kiedy na scenie, przed „żywą” publicznością. Czy z punktu widzenia realizatorów ta sytuacja determinuje w jakiś sposób państwa pracę, czy też podczas prób staracie się o tym zapomnieć?

To, co robimy, jest też trochę po to właśnie: żeby zapomnieć o tym, że na świecie jest szaro, buro, ponuro i niebezpiecznie. Chwile, które podczas pracy w Teatrze Powszechnym spędziliśmy, były momentem oderwania się od tego, co nas otacza, pełnego skoncentrowania na rzeczywistości spektaklu. Robimy to jednak tak, jakbyśmy pracowali w całkowicie, że się tak wyrażę, normalnych warunkach, jakby świat nie był taki smutny. I rzecz jasna z nadzieją, że widzowie rychło będą mogli przyjść do teatru i zasiąść w fotelach, a my podzielimy się z nimi emocjami, na których tak naprawdę polega teatr, nie tylko przez szkło komputera czy telewizora.

Czy sądzi Pan, że pewien rodzaj hybrydowości prezentacji sztuki, którą wymusił na nas ten rok, już z nami zostanie i będziemy musieli ją na stale wprowadzić do działalności instytucji kultury?

Z każdego kryzysu trzeba wynosić naukę, to najlepsza droga. Najgorzej jest załamać ręce, usiąść i płakać. Sądzę więc, że wielu rzeczy się nauczyliśmy, myślę tu także o moich studentach w warszawskiej Akademii Teatralnej, gdzie jestem rektorem. I to, czego się nauczyliśmy, z nami zostanie, a to nie będzie złe. Natomiast na pewno nie może tak być, że teatr zostanie pusty na widowni. I jestem pewien, że nie zostanie. Od kiedy są ludzie, jest i teatr, więc i ta katastrofa nas nie złamie.

Jestem przekonany, że jeżeli ten stan potrwa dłużej, to za chwilę na każdym skwerze i deptaku będą występować aktorzy i muzycy...

O właśnie, może teatr uliczny się teraz szczególnie zaktywizuje.

Na Festiwalu Szkół Teatralnych w Łodzi, który w całości się odbył online, byliśmy świadkami zadań, które przenoszenie teatru do internetu stawia również przed studentami aktorstwa. Może jednak taką formę trzeba będzie wprowadzić do programu edukacji i na przykład jedno z przedstawień dyplomowych z założenia realizować jako teatr telewizji?

To nie byłby zły pomysł. Ale nie wyobrażam sobie, żeby miało to zastąpić tradycyjny, żywy teatr i żeby festiwal miał się odbywać w takiej formie jak w tym roku. Uczymy studentów teatru, by po studiach podejmowali pracę na scenie i występowali przed publicznością. Tak przede wszystkim musi to funkcjonować. Ale ja jestem dobrej myśli. Mamy już szczepionkę, za chwilę pewnie będzie jakieś lekarstwo i będziemy bezpieczniejsi. Może się wreszcie nauczymy myć ręce i trochę bardziej dbać o siebie? To się akurat nam bardzo przyda...

Celnie Pan mówił podczas zakończenia festiwalu o wolności, którą szkoła artystyczna winna dawać swoim podopiecznym. W wykładzie inaugurującym rok akademicki w warszawskiej uczelni pytał pan: miłość czy nienawiść. Czy znaleźliśmy się w momencie, kiedy po latach, w których to, co ważne i nieważne, trochę nam się ujednoliciło, mamy wrócić do wielkich słów, a może nawet na nowo wypracować ich definicje?

Bardzo bym tego chciał i staram się o tym mówić. Oczywiście, obawiamy się patosu, ale te słowa nie powinny nam spowszednieć i nie powinniśmy się ich wstydzić. Trzeba je wypowiadać, lecz ze zrozumieniem i odpowiedzialnością.

To też wyzwanie dla uczelni. Czy gdy Pan przypomina sobie siebie z lat studenckich i patrzy dziś jako rektor na kolejne pokolenia, widzi Pan duże różnice? Ja mam czasem wrażenie, że tę odmienność czy przepaść trochę demonizujemy...

Nigdy nie twierdziłem, że między nami w młodości a dzisiejszą młodzieżą są kolosalne różnice. Zawsze starzy mówili, że młodzi są - zazwyczaj - popsuci i nie dorastają im do pięt. Irytowałem się, kiedy mówiono o mnie tak, gdy byłem młody i staram się nie popełniać tego błędu teraz. Bo to nieprawda. Zawsze młodość jest ambitna, pełna energii i zapału. Trzeba jej tylko uświadomić parę rzeczy, na przykład jak tę energię i siłę wydatkować, żeby nie robić tego głupio. Jasne, jak wejdziemy głębiej, to pewnie znajdziemy trochę różnic. Zmiana pokoleniowa polega chociażby na tym, że młodzi dzisiaj nie czytają wielu książek, bo materiał, który ich interesuje znajdują na skróty - przez internet, w telewizorze. Może rzeczywiście też nie są tak wnikliwi, jak chcielibyśmy, może także dobrze byłoby, żeby więcej sami szukali. Ale to przecież i nasza wina - nie dawajmy im tak wszystkiego na tacy. Miejmy pretensje raczej do siebie, a nie do nich.

Dzisiaj seriale na portalach streamingowych są trochę jak czytanie powieści...

No właśnie. A przecież wiele z nich jest świetnie zrobionych. To produkcje o ważnych rzeczach, o ludziach, o świecie. Bez przesady zatem, nie jest tak, że się niczym nie interesują.

Od kilku już lat sprawuje Pan rolę rektora w warszawskiej Akademii Teatralnej. Zawsze kojarzyłem Pana jako osobę, która stara się zachować w sobie chłopięcość. Czy tak stateczne stanowisko sprawiło, że sam na siebie zaczął Pan patrzeć trochę inaczej?

Mam nadzieję, że nie stetryczałem i nie spaździerniczałem, jak mówi Andrzej Poniedzielski. Tego chłopaka w sobie chyba nadal mam i myślę, że jeszcze trochę ze mną on pobędzie. Oby jak najdłużej - bo to daje mi pewien dystans do siebie, do ludzi, do świata. A także siłę. Może też dzięki temu, że się tak nagle nie starzeję, zdobywam u ludzi pewną serdeczność.

Zapowiadając spektakl w łódzkim Teatrze Powszechnym, mówił Pan, iż chciałby, aby przypomniał on nam potrzebę rozmawiania ze sobą. Czy Pan prywatnie jeszcze próbuje z innymi rozmawiać, czy tak jak większość z nas wycofał się do swojego świata i unika kontaktu z odmiennym światopoglądem?

Gdybym się wycofał, to pewnie nie byłbym w Teatrze Powszechnym w Łodzi i nie robił tego przedstawienia, które ma być właśnie o rozmowie, tolerancji i zgodzie. Jeszcze się zatem nie wycofałem, ale rzeczywiście nie jest to łatwe pozostawać w dialogu, kiedy nikt nie chce rozmawiać. Boję się sytuacji, w której o rozmowę przestaniemy zabiegać.

Czy w tym tekście znajdziemy też drogę do tego, by się tego ponownie nauczyć?

Myślę, że tak, jeżeli tylko się tego wnikliwie posłucha. Główny bohater, dziedzic Lekcicki, którego światopogląd i filozofia życiowa są mi najbliższe, właściwie co chwila mówi, jak żyć, żeby było na świecie fajnie, a nie niefajnie.

To pierwszy, jak sam Pan wspomniał, spektakl reżyserowany przez Pana w Łodzi. Pójdzie Pan za ciosem i będziemy mieli w naszym mieście kolejne wydarzenia przez Pana realizowane?

Poczekajmy na to dziecko. Niech ono się urodzi, niech obejrzą je ludzie, a potem zobaczymy, co dalej.

W takich wywiadach na koniec pada zwykle nieśmiertelne pytanie o plany bohatera rozmowy. Czy jednak w dzisiejszych okolicznościach coś się jeszcze planuje?

Ciężko. Planowałem otworzyć Akademię Teatralną w październiku, a otworzyłem ją 1 grudnia. Planowałem zrobić przedstawienie w Warszawie, ale go nie robię, bo choroba pokrzyżowała nam plany, za to zrobiłem spektakl w Łodzi. Teraz planuję, jak najprędzej się zaszczepić i jak najprędzej wrócić do jako takiej normalności, żeby móc planować.

Zaplanujmy zatem też drugą premierę „Rodziny”, już na scenie Teatru Powszechnego przed publicznością...

Też na to liczę i czekam niecierpliwie, aż ludzie przyjdą do teatru. Innej drogi nie ma.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki