Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nasze rozmowy: Teatr, w którym artysta musi się porozumieć z producentem

Dariusz Pawłowski
Dariusz Pawłowski
Rozmowa z Kamilem Maćkowiakiem, aktorem, producentem, twórcą teatru i Fundacji Kamila Maćkowiaka

Wyjątkowy jest ten sezon dla Fundacji Kamila Maćkowiaka, bo rozpoczynacie współpracę ze Sceną Monopolis. Co to nowe otwarcie oznacza dla Twojego teatru?

Nazwałbym to zwieńczeniem jakiegoś etapu naszej artystycznej drogi. Do tego punktu zresztą zmierzaliśmy od początku, choć może nie do końca świadomie. Ale już po zrobieniu kilku premier szukaliśmy miejsca, które stanie się naszym domem i gdzie tę autorską inicjatywę będziemy mogli kontynuować i rozwijać. I gdzie ludzie zaczną kojarzyć dane miejsce przede wszystkim z nami, bo inaczej zawsze wiąże się to z pewnymi nieporozumieniami. W przypadku Monopolis nadal nie będziemy jedynym rezydentem sceny, ale jest to w stosunku do wcześniejszej sytuacji duży przeskok. Dla mnie jako producenta ważne są takie elementy, jak komfort odbioru spektaklu dla widza, numerowane miejsca, działająca klimatyzacja i tym podobne. Jako artysta i aktor potrzebuje zaś wyraźnego sygnału, że jestem gdzieś chciany. To wszystko otrzymałem właśnie w Monopolis, od pierwszych rozmów z Krzysztofem Witkowskim, prezesem Virako, do którego Monopolis należy. To jest bardzo ważne i bardzo uwodzi. Byliśmy dotychczas w różnych konfiguracjach i nie zawsze innym było z nami po drodze. Czasem byliśmy dla kogoś problemem, teraz staliśmy się wartością.

Czy przenosiny zmuszą Was do adaptacji repertuaru do nowego miejsca?

Na pewno. Ale Monopolis to jeszcze plac budowy - póki co nie są gotowe widownia i scena. O szczegółach będę mógł mówić dopiero, gdy wszystko będzie gotowe. Na pewno nie będę chciał utracić najważniejszego atutu naszych spektakli, czyli pewnego rodzaju intymności, bliskości. Przedstawienia, które zaplanowałem jeszcze przed nawiązaniem współpracy z Monopolis, w kontekście nowego miejsca również są ryzykiem. Bo miejsce jest często decydujące. Przez ostatnie lata tak desperacko szukałem swojej sceny, że przyglądałem się wielu możliwościom. Oczywiście, ideałem byłoby, gdybym mógł kupić budynek, zaadaptować go na własne potrzeby i w pełni budować swoją markę - model teatru Krystyny Jandy jest ideałem, na razie dla nas niedościgłym. Byłem gotowy otworzyć teatr nawet w galerii handlowej, byleby tylko móc pracować na własny wizerunek i brać za to odpowiedzialność. Liczę, że takim miejscem stanie się dla nas Monopolis i gdy je w pełni poczuję, to zaczniemy przygotowywać repertuar specjalnie pod tę scenę.

W Akademickim Ośrodku Inicjatyw Artystycznych byliście częścią programu tej instytucji. Czy w Monopolis będziecie częściej wystawiać swoje tytuły?

Tak. Repertuar mamy już zaplanowany do czerwca i gramy 8-9 spektakli w miesiącu. Pamiętajmy przy tym, że widownia Sceny Monopolis będzie większa niż w AOIA, bo liczy 240 miejsc. I że ta sala będzie wielofunkcyjna, więc planowane są tam również koncerty, inne inicjatywy artystyczne, eventy. Pragnę też wyjaśnić, że nadal pozostajemy inicjatywą niezależną, utrzymującą się z biletów. Potraktowaliśmy jednak scenę w Monopolis z odwagą: na ten sezon zaplanowałem trzy premiery i wszystkie są trudne, wymagające od widza, nie są to klasyczne tytuły komercyjne. Czasem boli mnie przyszywana nam łatka teatru rozrywkowego. I mój teatr na scenie Monopolis nadal nie będzie teatrem czysto rozrywkowym, choć oczywiście takie spektakle też znajdą się w naszym repertuarze. To będzie ciągle łączenie postu z karnawałem - muszę zarobić na fundację, pracowników, kolejne spektakle, ale nie zamierzam robić jedynie teatru komediowego.

To ciekawe, że ciągle obowiązuje przekonanie, że teatr komercyjny, to teatr gorszy. Komercja może także oznaczać jakość i po prostu dobry teatr popularny...

Oczywiście. I to jest chyba też casus naszej inicjatywy. Dzięki temu, że mamy publiczność, że nasze spektakle dosyć dobrze się sprzedają i że nieźle radzimy sobie PR-owo, to nie wszyscy wiedzą, jak nas zaklasyfikować. Bo nie jesteśmy teatrem instytucjonalnym, ale nie jesteśmy też przedsięwzięciem offowym. I czasem mam wrażenie, że i jedni i drudzy traktują nas z pewnym dystansem. Ja mam rodowód teatru instytucjonalnego i pewnie organicznie w tę stronę zmierzam - teatru z czytelną strukturą i tak odbieranego przez widza. Mało tego - mam też rodowód mieszczański, w dobrym, jak sądzę, tego słowa znaczeniu. Interesuje mnie teatr, który szuka, ale i znajduje, a nie zatrzymuje się na etapie poszukiwań. Nie mogę dać widzowi czegoś, co jest tylko eksperymentem. Nawet jeżeli czasem byłoby to interesujące dla mnie, jako aktora, to dla producenta już nie bardzo. Myślę widzem, żeby było mu dobrze, żeby dać mu różnorodną ofertę. I potrafię już wyjść z roli aktora w rolę producenta. Do premiery na inaugurację Sceny Monopolis zaprosiłem Jowitę Budnik, by wspólnie przygotowywać dwuosobówkę „Zabójcza pewność”. Na pierwszej próbie z reżyserem Waldemarem Zawodzińskim przeczytaliśmy tekst, porozmawialiśmy, później wróciłem do domu i coś mi nie dawało spokoju. Następnego dnia przyniosłem inny tekst, tym razem na troje aktorów, zdając sobie sprawę, że może to wyglądać nieprofesjonalnie, ale poprosiłem, żebyśmy go przeczytali. I wszyscy uznaliśmy, że to lepszy materiał, trudniejszy, bardziej odpowiedzialny. I chociaż moja rola jest dużo mniejsza niż w pierwszym tytule, to jako producent pomyślałem sobie, że ten spektakl dużo lepiej określi mój teatr, postawi też tak znakomitej aktorce, jak Jowita Budnik poważniejsze zadanie. Mając tak pierwszorzędne elementy uznałem, że należy przygotować propozycję najwyższej jakości - bo to byłoby trochę tak, jak z kucharzem, który mając najświetniejsze produkty na foie gras przygotowuje pasztetową. I w ten sposób postawiliśmy na sztukę „Śmierć i dziewczyna”, w trzyosobowej obsadzie, dołączył do nas Mariusz Słupiński. Producent wygrał z ego aktora.

Twój teatr ma też już imponujący repertuar. Zrealizowaliście dziesięć premier. Masz poczucie, że zrobiliście więcej niż można się było spodziewać?

Zrobiliśmy rzeczywiście więcej niż zakładałem na początku. Tylko od dwóch-trzech lat myślę już w kategoriach budowania teatru, instytucji obliczonej na długi czas. I z tego punktu widzenia mamy za mało, ciągle chcę zrobić więcej. Mam jednak pewne ograniczenia, które mnie blokują. Może się to wydawać kokieterią, aczkolwiek nią nie jest. Gram w swoich spektaklach z dwóch powodów: bo robię to za darmo i sprzedaję się w Łodzi. Jako producent byłbym idiotą, gdybym nie wykorzystywał tego potencjału. Dla własnej przyjemności aktorskiej tworzę monodramy, i pracuję nad kolejnym, który będzie miał premierę już w Monopolis. W fundacji traktuję siebie użytkowo, ale chcę także zbudować repertuar naszego teatru poza sobą. Nie ma jednak takich możliwości bez większego budżetu, niezbędnego na honoraria aktorów i reżyserów. Czasem żartuję, że obecnie żeruję na Waldemarze Zawodzińskim, który lubi naszą inicjatywę i mnie, dlatego nam pomaga. Ale tak nie da się pracować cały czas i ze wszystkimi. Nasz paradoks polega zarazem na tym, że ponieważ nie jesteśmy teatrem z własnym zapleczem, to wszystko, czego potrzebujemy, na przykład scenografia, oświetleniowcy, akustycy kosztuje nas więcej. Ta formuła mogłaby się w końcu wyczerpać, mam nadzieję, że współpraca z Monopolis to zmieni. Bo może uda się wygenerować większe zyski z biletów lub pozyskać poważniejszych sponsorów.

Z jakimi zatem problemami przede wszystkim w naszym mieście się stykasz. Czy w urzędzie miasta, wśród prywatnych przedsiębiorców jest zrozumienie dla tego, co proponujesz?

Myślę, że coraz większe. Przestaliśmy być uważani za fajerwerk, który się pojawił, przygotował za dotacje jedną czy dwie premiery, i zniknie. Staliśmy się już instytucją, która potrzebowałaby trochę innego wsparcia, tymczasem nadal funkcjonuje w systemie grantowym. Ten model sprawia, że na przykład w tym roku dostaliśmy 40 tysięcy złotych - w sumie od początku istnienia fundacji otrzymaliśmy 240 tysięcy. Trzeba jednak podzielić tę sumę na 7-8 lat istnienia naszego teatru. Wszystko muszę zatem robić siłami swoimi i mojej ekipy, która pracuje ponad miarę. Pewnie wymknęliśmy się pewnemu modelowi postrzegania nas. Czasem mam wrażenie, że nasza zaradność - stworzyliśmy nawet własną gazetę, „Kulturalnik Łódzki” - obraca się przeciwko nam. Miasto nas wspiera, choć chyba nie bardzo wie, czy i jak tę pomoc zwiększyć, jeżeli zaś chodzi o prywatnych sponsorów, to spotkania z łódzkim biznesem dały mi wiele doświadczenia i zrozumienia, iż trudno znaleźć prawdziwego mecenasa, który ma świadomość, że wspieranie kultury to także prestiż. Ja już też nie wyciągam ręki, tylko daję konkretną ofertę. Dysponuję sobą i fundacją - będzie taka potrzeba, to zagramy na imprezie firmowej, na święcie poziomki. Znowu producent wygrywa.

Artysta Maćkowiak ma z Tobą ciężko...

A jednak artysta i producent się dogadują. Taką płaszczyzną jest jakość naszego, że się tak wyrażę, produktu. On po prostu musi być dobry i wartościowy. Gdy zatrudniam aktorów, to zapraszam aktorów znakomitych, niekoniecznie najpopularniejszych. Efektem naszej pracy muszą też być różnorodne propozycje. Zależy nam, aby w repertuarze teatru były komedie, spektakle quasi-kabaretowe, sztuki obyczajowe, psychologiczne, teraz przygotowujemy thriller polityczny. Jakoś, przyjmując obie role, osiągam kompromis.

Najnowsza premiera to mocny tytuł i świetna aktorka...

Produkcja dwuosobowych przedstawień to działanie przypominające sytuację sapera - nie można się pomylić. Myślę, że dotychczas dobrze dobieram te duety, tym razem zaprosiłem Milenę Lisiecką. Przygotowaliśmy sztukę „Wigilia” austro-niemieckiego autora Daniela Kehlmanna w reżyserii Waldemara Zawodzińskiego. To właściwie thriller polityczny, wymagający dla nas aktorów, jak i dla widzów. Podejmujemy trudny temat, gramy pojedynek na śmierć i życie, wcielamy się w postacie, które nie mają relacji, spotykają się po raz pierwszy i ostatni. Próbujemy opowiedzieć, dlaczego tak bardzo się boimy jako społeczeństwo, dlaczego taki lęk wyzwalają w nas inności, dlaczego jesteśmy coraz bardziej zamknięci w czasach, które wydają się umożliwiać coraz większą otwartość. Nie chcemy nikogo osądzać, pokazujemy dwie strony konfliktu. Ja - oficer służb specjalnych, ona - pani filozof, wojująca i lewicująca, każda minuta prowadzi do katastrofy. Mocna rzecz, ale robimy wszystko, by spektakl był atrakcyjny dla widza. Sądzę, że artysta i producent znowu się dogadali.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki