Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nasze rozmowy: Z każdą rolą zrobić choć jeden krok dalej

Dariusz Pawłowski
Dariusz Pawłowski
Greg Noo-Wak
Z Mariuszem Siudzińskim, aktorem Teatru im. S. Jaracza w Łodzi, rozmawia Dariusz Pawłowski

Co to znaczy być dzisiaj aktorem w teatrze? Co daje Panu obecność w teatralnym zespole?

Teatr daje mi poczucie przynależności do wyjątkowej grupy i wyjątkowego miejsca. Bardzo identyfikuję się z teatrem, w którym pracuję. Od lat jest to Teatr Jaracza w Łodzi, mój czwarty teatr. Utożsamiam się nie tylko z zespołem, repertuarem, ale także z konkretną przestrzenią. Zawsze byłem bardzo ciekawy każdego zakamarka. Wszystkie teatry, w których pracowałem, poznałem od piwnic aż po strych. Znajdowałem tam prawdziwe skarby, odkrywałem tajemnice, spotykałem wyjątkowych ludzi. Jednak dla mnie najważniejszy jest czas próbowania, popełniania błędów, często pogubienia, a nawet ośmieszenia, ale zawsze nieustannego szukania i odnajdywania nowych, istotnych, a nieuświadomionych wcześniej obszarów. Mam wielkie szczęście, bo pracuję ze znakomitymi koleżankami i kolegami. Stały zespół daje siłę i poczucie bezpieczeństwa. Żaden teatr kontraktowy tego nie zapewni. Dobrze się znamy, ale niejednokrotnie wzajemnie się zaskakujemy i odkrywamy na nowo. To buduje więź i otwiera na wciąż świeże reakcje i relacje. Istotą tego zawodu jest ciągła eksploracja, nieustanny rozwój, ujawnianie w sobie tego, czego wcześniej nie znaliśmy. Pracujemy na własnych emocjach i własnym ciele. Ważne, żeby nie zabijać w sobie dziecka, jego ciekawości, ufności, otwartości i chęci poszukiwania. Łódzką „filmówkę“ skończyłem w 1985 roku i od tego czasu, czyli od prawie 35 lat, nieprzerwanie jestem na scenie. I ta praca ciągle sprawia mi wielką radość, a każda nowa rola jest wyzwaniem. Nadal zdarzają mi się chwile zadziwienia tym, co mnie spotyka, tym, co mogę w sobie i innych zobaczyć.

A czy teatr ciągle ma dla Pana tajemnicę, czy też jest to żywioł, który ma Pan, w swoim odczuciu, całkowicie obłaskawiony?

Teatr był i jest dla mnie tajemnicą. Budzi we mnie pokorę. Pewnie zabrzmi to pretensjonalnie, ale dla mnie jest poezją, swoistym anagramem, otwierającym nieskończoną wielość konfiguracji i znaczeń, bogatych w symbole, dystans, ironię, nastrojowość. Nie lubię w teatrze zbytniej bezpośredniości i często niepotrzebnej dosłowności.

A czy Pana zdaniem zmienił się sposób komunikacji z publicznością, czy może zmieniła się sama publiczność?

Świat się zmienia. My także. Często idziemy na łatwiznę. Nie chciałbym generalizować, ale wydaje mi się, że z jednej strony publiczność szuka dzisiaj nieskomplikowanej rozrywki, a z drugiej (niestety, dotyczy to mniejszości) - czegoś ambitniejszego. A przecież teatr ma misję. Może to slogan, ale są to pewne obowiązki wobec społeczeństwa. Rozmowa o wartościach podstawowych- wolności, miłości, przynależności. Teatr pomaga w diagnozowaniu, ale nie może dawać gotowych recept. Jego rolą jest stawianie pytań, prowokowanie, inspirowanie i motywowanie do przemyśleń i zmian. Czasami musi szokować, rysować grubą kreską, żeby uzyskać zamierzony efekt. Nie powinien jednak schlebiać tanim gustom, powszechnej bezrefleksyjności i bylejakości.

Aktorzy mają możliwość codziennego wyczuwania pulsu publiczności. Czy zdarzyły się Panu przedsięwzięcia, w których brał Pan udział i od początku czuł, że to nie to, że to się nie może do widza przebić?

Tak, to się zdarza. Bywa, że wybierając się z reżyserem w jakąś artystyczną podróż zaczynam czuć, że to może się nie udać, że coś jest nie tak, że chyba nie tędy droga. Ale nigdy nie myślałem: „i tak nic z tego nie będzie, nie warto się przemęczać”. Nie poddaję się. Walczę. Tylko raz zdarzyło mi się złożyć rolę. Było to podczas prób do przedstawienia „Komediant” w reżyserii Agnieszki Olsten. Od początku nie mogliśmy się dogadać, nasze postrzeganie teatru kompletnie się różniło. Uznałem, że dla dobra spektaklu powinienem zrezygnować. Dla mnie bardzo ważna jest analiza tekstu. Chcę wiedzieć, o czym robimy przedstawienie, po co i dokąd zmierzamy. Jak mają wyglądać postaci, jakie są między nimi relacje. Bez tego błądzimy po omacku, zdajemy się na przypadek. Mam wtedy poczucie, że para idzie w gwizdek, a mnie to nie interesuje. Musi powstać „szkielet”, na którym można budować wyrazistą, ciekawą rolę.

Na internetowej stronie Teatru Jaracza można wyliczyć, że w Pana dorobku jest sześćdziesiąt tytułów, a ról nawet więcej, bo w niektórych grał Pan kilka postaci. To bogaty dorobek, świadczący o gotowości do różnych zadań. Czy dostając kolejną propozycję sięga Pan do swoich doświadczeń, czy odkłada je i za każdym razem zaczyna od nowa?

Zawsze czerpię z doświadczeń, niektórzy twierdzą nawet, że wszystko już było, zmieniają się tylko konfiguracje. Każdy aktor ma swoje szufladki z emocjami, z których korzysta. Sztuka polega na tym, żeby ich bezmyślnie nie powtarzać, tylko za każdym razem je pogłębiać, a przede wszystkim szukać nowej ścieżki. Zrobiłem swego czasu monodram „Zwierzenia klowna” według Heinricha Bölla. I w tym przedstawieniu jeździłem na monocyklu, nauczył mnie tego cyrkowiec. Po jakimś czasie robiliśmy „Bajki pana Brzechwy”, reżyserowałem ten spektakl i grałem w nim Czarodziejskiego Psa. Uznałem, że mógłby on jeździć na monocyklu, ale pomyślałem sobie: no dobrze, na monocyklu już potrafię, co mógłbym zrobić więcej? Nauczyłem się więc skakać na monocyklu przez skakankę. I to był ten krok. Ta sama zasada dotyczy doświadczeń aktorskich każdego rodzaju, również poszukiwań mentalnych, emocjonalnych, żeby za każdym razem osiągać coraz lepszy, pełniejszy efekt.

Czy zatem jako aktor niczego się Pan nie lęka, czy też są rzeczy, na które nigdy się Pan nie zdecyduje?

Jestem otwarty na wyzwania. Kiedyś próbowałem Gregora Samsę w „Przemianie“ Kafki. Reżyser chciał, żebym grał chodząc w mostku. Wymagało to długotrwałych, ciężkich ćwiczeń pod okiem specjalisty, ale się udało! Nie stawiam sobie granic. Chcę grać ciekawe role w dobrym repertuarze, chcę nowych wyzwań i doświadczeń. Przekraczanie cezury jest wpisane w mój zawód i to mnie kręci. Jestem otwarty na propozycje. Albo wchodzimy w coś na sto procent, albo sobie od razu odpuśćmy. W Teatrze Jaracza zaczynałem w spektaklu „Samotna droga”. Podglądając kolegów w trakcie prób, a później w czasie przedstawień, widziałem, że nikt nie odpuszcza. Zrozumiałem, że to jest zespół, w którym naprawdę chcę być. I tak jest do dziś.

Teatr jest pełen przesądów. Czy Pan ma jakieś swoje rytuały?

Szanuję wszystkie teatralne przesądy i zwyczaje. Uważam, że są częścią tajemnicy teatru. Czasem się sprawdzają, na przykład trumna na scenie. Wtedy wiadomo, że będzie zmiana dyrekcji. I tak się dzieje.

Przy tak dużym doświadczeniu scenicznym musiały być sytuacje i zabawne, i przerażające, na przykład nagle uleciał z głowy tekst, albo koledzy zrobili coś takiego, że się Pan kompletnie „zgotował”...

Jasne, że się „gotowałem”, sam też lubię robić żarty na scenie, ale tak, żeby widz się nie zorientował. Mieliśmy też trudne sytuacje. Kiedyś tuż przed wejściem na scenę nagle zasłabła koleżanka i musieliśmy przerwać przedstawienie. Kilka razy zdarzyła mi się taka sytuacja, że spektakl został przerwany lub odwołany w ostatniej chwili. Zawsze bardzo to przeżywam.

Pana głos mogą znać również widzowie telewizyjni i filmowi. Ma Pan bowiem duże doświadczenie w pracy lektora i dubbingu...

Tak, zaczynałem w Łodzi, pracując jeszcze w Teatrze Studyjnym. Było to mocno stresujące, bo w tamtych czasach dubbing robiło się inaczej niż dzisiaj. Teraz aktor wchodzi sam do studia, ma słuchawki na uszach i nagrywa swoje kwestie, potem to się montuje. Wtedy robiło się tak zwane sklejki. Prezentowany był fragment filmu na taśmie celuloidowej i nagrywało się sklejkę, która trwała trzy-cztery minuty. Uczestniczyli w tym wszyscy aktorzy, biorący udział w danej sekwencji. Czasami było ich ośmiu-dziesięciu. I wszystko musiało wejść na czysto. Jeżeli ktoś się pomylił, trzeba było zaczynać od początku. W studiu siedziały prawdziwe tuzy, a ja byłem młodym, początkującym w dubbingu aktorem. Na szczęście byli bardzo wyrozumiali. Tak się zaczęła moja przygoda z dźwiękiem. Potem nieżyjąca już reżyser dubbingu, pani Maria Horodecka, zaproponowała mi czytanie list dialogowych do filmów. „Absolwent” z Dustinem Hoffmanem był pierwszym. Trwał dwie godziny, a ja czytałem go prawie sześć. To nie było łatwe. Po dziesięciu latach czytałem go ponownie i spokojnie zmieściłem się w czasie emisyjnym. Widocznie to, co robiłem, spodobało się, bo miałem mnóstwo propozycji. Pracowałem głównie w warszawskich studiach, czytałem różnego rodzaju filmy dla większości stacji telewizyjnych w Polsce. Teraz częściej czytam w Łodzi. Zajmuję się tym już prawie dwadzieścia lat. Były też słuchowiska radiowe, cykl „Radiowy Teatr Wyobraźni” tworzony na żywo, sam wiele razy byłem reżyserem dubbingu. Ale najważniejszy jest dla mnie teatr.

A co jeszcze oprócz dźwięku?

Grywam w serialach telewizyjnych, filmach fabularnych, etiudach studentów łódzkiej Szkoły Filmowej. Ostatnio przygotowałem wspólny projekt z wybitnymi muzykami- solistką łódzkiego Teatru Wielkiego, mezzosopranistką Bernadettą Grabias oraz pianistą i kameralistą Michałem Grabiasem. Projekt nazywa się „Dróżki Pana Moniuszki, czyli był sobie dziad i baba” i ma formę inscenizowanego koncertu opartego na tekstach poetów polskich oraz wybranych pieśniach Stanisława Moniuszki. Teksty to głównie fragmenty z komedii Aleksandra Fredry oraz wierszy Adama Mickiewicza, Adama Asnyka i Bolesława Leśmiana, powiązane z ponad dwudziestoma pieśniami. Nasz spektakl zagraliśmy już wielu miejscach w Polsce, między innymi w rzeszowskiej Filharmonii, w Teatrze Wielkim i Filharmonii w Łodzi. W maju zagramy w Toruniu. Pojawiło się kiedyś w moim życiu przedsięwzięcie Joanny Wiszniewskiej-Domańskiej „Papierowe miasto”. To były przedstawienia z użyciem różnego rodzaju postaci z jej grafik, którym dawaliśmy życie, plenerowe wydarzenia, bez tekstu, ale z fajnym, istotnym przesłaniem. I spotykało się to z dużym zainteresowaniem. Również reżyserowałem przedstawienia. W Teatrze Studyjnym był to „Chory z urojenia” Moliera. W Teatrze Jaracza zrobiłem wspomniane „Bajki pana Brzechwy”. Gdy miałem wielką ochotę pośpiewać, to z Anią Sarną w ramach inicjatyw aktorskich zrobiliśmy przedstawienie „Pomarańcze i mandarynki, czyli historie miłosne” z piosenkami Marka Grechuty. A z Mariuszem Słupińskim zrealizowaliśmy „Mroczne perwersje codzienności” Marca Antonia De La Parry, które zagraliśmy już sto razy. Mieliśmy wtedy okres przestoju, czuliśmy, że bardzo chcemy coś zrobić i wyszło nam chyba nieźle. To przedstawienie jest ciągle żywe, bo nieustannie nawzajem się zaskakujemy. Od dwudziestu lat współpracuję też z domem dziecka w Dąbrówce Wielkiej, i tam dwa razy w roku- na Dzień Dziecka i Boże Narodzenie robię przedstawienie. Tym okrutnie doświadczonym dzieciom staram się dać zastrzyk dobrej energii, nauczyć większej otwartości na życie i ludzi. Wiele też od nich dostaję.

Aż tu nagle prowadzi Pan również zajęcia z seminarzystami, franciszkanami…

Zacząłem niedawno. Na podstawie swoich obserwacji doszedłem do wniosku, że w kościele nie mówi się do ludzi, tylko wobec ludzi. Zajmuję się fonetyką pastoralną. Staram się pomóc braciom czytać w sposób logiczny, wyrazisty, mocno przenoszący na słuchaczy siłę i wagę treści. Chcę uświadomić łatwość popadania w monotonię, rutynę, a co najgorsze - w manierę. Chcę nauczyć ich czytania tekstu ze świadomością i logiką treści, z odpowiednim stawianiem akcentów, przekazywaniem emocji, zwracaniem uwagi na interpunkcję. To nie jest żadna „zabawa w teatr”. Stawka jest dużo większa. Oni za chwilę pójdą w świat głosić Słowo Boże. Ciąży na nich wielka odpowiedzialność. Najłatwiej jest krytykować, że jest źle. Ja postanowiłem podzielić się swoim doświadczeniem, żeby było lepiej. Przynajmniej próbuję.

To uczniowie aktywni czy krnąbrni?

Aktywni i ciekawi. Chcą się uczyć i mam wrażenie, że to im pomaga.

Gdzie najchętniej Pan wypoczywa podczas wakacji?

Na Półwyspie Helskim. Mam tam swoje miejsce.

To jest wypoczynek, podczas którego całkowicie się Pan wyłącza od obowiązków, czy zabiera ze sobą pracę?

Pracę zostawiam w Łodzi. Staram się wypoczywać aktywnie, jeżdżę na rowerze, dużo pływam. Mogę godzinami wędrować brzegiem morza. O niczym nie myślę, tylko cieszę się przyrodą, powietrzem, mewami, ciszą i pustką.

Nad polskim morzem?!

Na szczęście są tam jeszcze takie miejsca.

A poza wakacjami, co jest codzienną odskocznią od zawodu?

Dom w lesie. Gdy nadchodzi wiosna, jestem w nim od piątkowego popołudnia. Na weekendowe przedstawienia jeżdżę już stamtąd. Siedzę w lesie, dookoła śpiewają ptaki, pachnie jałowcem, geranium, jaśminem, lipami, sosnami… Odlot! Blisko jest stadnina, więc zdarza mi się jeździć konno. Do niedawna jeszcze biegałem na nartach, bo w okolicy są fantastyczne tereny. I zawsze coś tam sobie dłubię, majsterkuję. Bo zanim zostałem aktorem, skończyłem liceum zawodowe jako mechanik kierowca pojazdów drogowych. Posiadam więc pewne umiejętności praktyczne, potrafię zrobić stołek czy ławkę i sprawia mi to wielką radość.

Na co Pan jeszcze czeka w teatrze?

Czuję się aktorem spełnionym. Nie mogę powiedzieć, że coś mi się nie udało. Jestem w bardzo dobrym Teatrze, wśród świetnych aktorów, spotykam ciekawych reżyserów. Uważam, że to już jest sukces. Nie siedzę bezczynnie, tylko pracuję. Nie jest to może jakaś spektakularna kariera, ale nie oczekuję fajerwerków. Oczywiście, chcę ciągle grać, tym bardziej, że jestem coraz starszy. Zmieniłem ostatnio nieco swój wizerunek. Może pojawią się nowe, ciekawe role, może odnajdę w sobie jakieś kolejne nieznane sfery? Chcę być gotowy. Jedyne czego się obawiam, to że zacznie mi brakować energii i sprawności. Zaraz będę miał 57 lat.

Co?!

Naprawdę. Ale ciągle czuję ciekawość. Uważnie przyglądam się światu, sobie, innym… Tego chcę.

No proszę, są więc jeszcze ludzie zadowoleni.

(…)

od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki