Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Między regałami. Policja lubi mieć rację naszym kosztem

Alicja Zboińska
Alicja Zboińska
Tylko dojście do tego stwierdzenia zajęło aż dziesięć miesięcy. A padło ono z ust sędziego sądu apelacyjnego, do którego zawędrowała sprawa kolizji drogowej. Zdarzenia, jakich w Łodzi jest zapewne kilkanaście dziennie. Wszyscy żyją, nikt nawet nie został ranny i tylko właściciel serwisu blacharskiego się cieszy...

Sprawa od początku jest bardzo prosta. I to dla Andrzeja Kuleszy, który jedzie ul. Jana i Cecylii, i dla 20-letniego mieszkańca Zgierza, który jedzie ul. Aksamitną, i dla policjanta, który zostaje wezwany na miejsce zderzenia. Miejsce, czyli skrzyżowanie ulic Jana i Cecylii z Aksamitną. Asfalt położony na obu drogach, obie mają nazwy, za to na żadnej nie ma znaków.

Do skrzyżowania ulicą Jana i Cecylii zbliżają się chrysler, którego prowadzi pan Andrzej oraz audi, za kierownicą którego siedzi mieszkaniec Zgierza. Zderzenie. Kulesza nie czuje się winny. Znaków nie ma, a na skrzyżowaniu równorzędnym obowiązuje zasada prawej ręki. 20-latek od razu bierze winę na siebie. Tak twierdzi też policjant wezwany na miejsce zderzenia. Funkcjonariusz bierze dokumenty kierowców, siada w radiowozie.

A po chwili wszystko się zmienia. Pewnie w tym momencie jeszcze nikt nie ma świadomości, że właśnie zaczyna się powoli rozpędzać państwowa maszyna, że uzbrojony w etatowych prawników Goliat wyzywa na pojedynek samotnego Dawida.

Policjant z radiowozu wychodzi uzbrojony na nowo: w administracyjny podział dróg. A z niego jasno wynika, że ul. Jana i Cecylii jest drogą wewnętrzną, czyli podporządkowaną i to jadący nią kierowca powinien ustąpić pierwszeństwa przejazdu. Argumenty pana Andrzeja, że przecież nie było znaków, że kierowca nie ma obowiązku znać podziału administracyjnego dróg, trafiają w próżnię. Dla policji sprawa jest jasna: winny jest pan Andrzej. Ma zapłacić mandat i tyle.

Ale kierowca walczy. Spotyka się z naczelnikiem drogówki. Nadal jest winny. Zamawia opinię biegłego ruchu drogowego. Z opinii wynika jasno: niewinny. W policji nic się nie zmienia: winny. I tak nad błahą kolizją pochyla się sąd.

W sądzie rejonowym nie mają wątpliwości: pan Andrzej jest niewinny. W tym momencie mija nieco ponad pół roku od kolizji. Koniec? Radość łodzianina byłaby przedwczesna, policja walczy dalej.

Apelacja. Mija dziesięć miesięcy od kolizji. Sędzia nie ma żadnych wątpliwości: niewinny. A przedstawicielowi policji nie jest zapewno miło słuchać krótkiego uzasadnienia. Bo sędzia powie, że sprawa od początku była bardzo prosta. Bo od początku obrosła w niepotrzebne emocje. Rozstrzygnięcie z góry było wiadome, wystarczyło tylko zastosować podstawową zasadę i przyjrzeć się zamiarowi działania. A łodzianin nie mógł działać umyślnie, skoro nie wiedział, że jedzie drogą wewnętrzną. Kulesza od wtorku wie, że nie spowodował kolizji. Wie to prawomocnie.

Ale zastanawiać może jedno: czy konieczne było angażowanie sądów aż dwóch instancji, biegłego i kilku świadków? Trudno nie odnieść wrażenia, że policja z uporem godnym lepszej sprawy broniła stanowiska, którego obronić się nie dało. Gdyby przyjąć rozumowanie łódzkiej policji, to każdy kierowca powinien wyruszać w drogę z mapą obrazującą administracyjny podział dróg naszego miasta lub nauczyć się go na pamięć. Wtedy nie będzie musiał miesiącami udowadniać swoich racji.

Upór godny lepszej sprawy. To przypadłość wielu urzędów i instytucji państwowych, które łączy jedno: prawnicy na etacie. A skoro już płaci się im pensje, to można ich zagonić do tworzenia pism procesowych i występowania w sądach. W końcu od tego są i już. A Jan Kowalski? Prawdopodobieństwo, że skończył prawo jest zapewne niewielkie. Dlatego ów statystyczny Jan ma kilka wyjść: machnąć ręką i zapłacić mandat , choć nie jest winny, ale w ten sposób wziąć na siebie odpowiedzialność; próbować walki na własną rękę z ryzykiem, że polegnie w starciu z profesjonalistą lub zarezerwować nową pozycję w domowym budżecie: wydatki na prawnika.

Zwycięstwo - w sprawie o niewielkiej wartości sporu i przy wsparciu profesjonalisty - będzie li tylko pyrrusowe. Prawnik za swoją pomoc może zainkasować bowiem więcej niż pierwotnie nakazano nam zapłacić. Nam pozostaje jedynie zwycięstwo moralne. To co mamy w takiej sytuacji robić? Nie walczyć? Wtedy urzędnicy i inni „złoczyńcy” mogą poczuć się bezkarni. Ale co z czasem, który często jest traktowany niczym waluta? Jego nikt nam nie zwróci. Kiedy przedstawiciele instytucji powinni powiedzieć: dosyć? Jeden z najczęściej wnoszonych sprzeciwów w amerykańskich serialach prawniczych brzmi: pusta retoryka. Może więc policjanci i przedstawiciele innych instytucji powinni pooglądać „Żonę idealną” czy „W garniturach”, a wtedy będzie można mówić o przyjaznym państwie...

Wydarzenia tygodnia w Łódzkiem. Przegląd wydarzeń 11-17 lipca 2016 roku

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Między regałami. Policja lubi mieć rację naszym kosztem - Dziennik Łódzki

Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki