O tym, jak trudno jest wykonać gest bezinteresownej (?) pomocy, przekonał się eurodeputowany Marek Migalski, który w dzień po histerycznym wystąpieniu pana Jana na tle umbryjskich pejzaży, zgłosił się z ofertą publicznej zbiórki na rzecz kolegi wycofanego z politycznych salonów. W tych trudnych dla siebie godzinach otrzymał pan Jan silne wsparcie od całej polskiej klasy politycznej, która po raz kolejny dowiodła, że akurat w sprawie osobistych funduszy porozumienie ponad podziałami nie uwłacza niczyjej godności.
Minęły trzy tygodnie, a tu jeden z tabloidów przynosi sensacyjne wyznanie Migalskiego: "Nie zebraliśmy ani złotówki. Nikt z polityków się do mnie nie zgłosił". To oburzające - można pomyśleć - zostawili pana Jana samemu sobie, na pastwę komornika i umbryjskiego słońca, gdy tylko sprawa zeszła z pierwszych stron gazet.
Dzwonię więc do Marka Migalskiego, a ten tłumaczy, jak rzeczy się mają. Otóż tabloid trochę (!) przeinaczył jego słowa. Nie chodziło bowiem o to, że nikt się nie zgłosił. Migalski tłumaczy, że rozpoczęcie zbiórki nie było możliwe, gdyż pan Jan nie wyraził jeszcze publicznie prośby o wsparcie, no i nie podał numeru konta, na który można słać datki. I bądź tu dobrym. Migalski mówi nawet, że tę sprawę miał w rozmowie z Rokitą poruszyć specjalny emisariusz (który jednak woli pozostać anonimowy), ale póki co, odpowiedź od pana Jana nie nadchodzi. Panie Marku, może trzeba ładniej poprosić? Nie wiadomo tylko - jak już Rokita da numer konta - czy lista darczyńców będzie równie szeroka jak w czerwcu. Bo jakoś tak infantylnie się zrobiło.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?