MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Piękne są powroty do domu

Joanna Leszczyńska
Teraz, gdy razem pracują na planie filmowym, spędzają ze sobą dużo więcej czasu
Teraz, gdy razem pracują na planie filmowym, spędzają ze sobą dużo więcej czasu fot. archiwum rodzinne
O wspólnej pracy na planie filmowym, legionach rzymskich, łowieniu merlinów na Pacyfiku, a także o tym, jak ważne jest chronienie tajemnic związanych z prywatnym życiem, z Jackiem Bławutem, znanym dokumentalistą i jego synem Jackiem, rozmawia Joanna Leszczyńska.

Dużo mają Panowie rodzinnych zdjęć?

Ojciec: Razem pracujemy i z każdego wyjazdu przywozimy ich setki, a właściwie tysiące. Rzadko jednak przeglądamy te zdjęcia. Czekamy, aż się zestarzejemy. Pewnie, kiedy moja półtoraroczna wnuczka, Alina, podrośnie, wtedy pokażemy jej te zdjęcia. Wie pani, ja już ją szykuję na swoje uszy i oczy...

Czy na tych zdjęciach widać uczucia?

Ojciec: Mało... Jesteśmy raczej...
Syn: ...nieśmiali.

Myślałam, że Pan, wrażliwy twórca filmów dokumentalnych, nie jest nieśmiały w okazywaniu uczuć...

Ojciec: Właśnie na tym to polega. Gdybym był śmiały, nie robiłbym takich filmów, a przez to, że jestem, robię je. Trzeba się gdzieś schować.

Wychowywał się Pan na średniowiecznym zamku w Grodnie, w którym ojciec był kustoszem. Zdradził Pan, że ojciec, kiedy sobie wypił, był agresywny. Zakładając rodzinę, miał Pan w tyle głowy myśl, że Pana dom musi być zupełnie inny?

Ojciec: Nie spodziewałem się, że takie ciężkie pytania będzie mi pani zadawać. Jestem zupełnie inny niż ojciec. Na pewno nie chciałbym, aby choć w odrobinie mojej rodzinie przytrafiło się coś z tego, co sam przeżyłem. Ojciec był doświadczony przez wojnę. Był lotnikiem. Został dwa razy zestrzelony, leżał w szpitalu. Słabo znam tę historię, bo ojciec zmarł po zatruciu się grzybami, jak miałem 12 lat. Wiem od mamy, że był strasznie nerwowy. Upijał się, choć nie był chyba alkoholikiem, bo nie zauważyłem u niego musu picia. Na naszym pustkowiu upijali się wszyscy od dyrektora cegielni, sołtysa, po fotografa. Nie wyciśnie pani ze mnie nic więcej. Nie jestem jeszcze na to gotowy. Dla przeciwwagi powiem, że ojciec miał różne oblicza. Cudownie malował. Pisał przepiękne wiersze. Poza tymi kamieniami, które wpadały przez okno, na Gwiazdkę dostawałem od ojca prezenty w hurtowej ilości. Moja rodzina powiedziałaby pani, że tak inteligentnego i fantastycznego człowieka się nie spotyka. Nie mam prawa jednoznacznie go oceniać.

Miał Pan nieszczęśliwe dzieciństwo?

Ojciec: Wychowałem się na zamku. Miałem sarnę Basię, psa, kawkę, swój świat. 10 lat tam mieszkałem wśród halabard i kościotrupów, ale nie byłem nieszczęśliwy. To prawda, żyłem w dużym strachu, w samotności, ale kiedy miałem sześć czy siedem lat zagrałem w filmie. To była niesamowita bajka. Spotkałem niezwykłych ludzi.
Nakręci Pan film, który byłby rozrachunkiem z własnym dzieciństwem?

Ojciec: Chciałbym nakręcić komedię, rozgrywającą się na zamku. Pokazać te bankiety w zbrojach, te szaleństwa. To była niezwykła wyspa na komunistycznym oceanie. Ale nie byłby to żaden rozrachunek. Pokazałbym świat, widziany oczami dziecka, nie dotykając głęboko tamtych spraw. Film jest na to za płaski, za pretensjonalny. O tym tylko można napisać.
Syn: Niby czemu miałoby to służyć? Autoterapii?

Nie nakręcilibyście filmu tak osobistego jak "33 sceny z życia", w którym Małgorzata Szumowska opowiada o umieraniu rodziców?

Ojciec: Czerwienię się, kiedy oglądam takie rzeczy. Nie stać mnie na takie obnażenie się. Uważam, że trzeba chronić tajemnice, związane z własnym życiem. Są takie miejsca, do których nie można otwierać drzwi.

Ale otwieranie się przed ludźmi może być szlachetne. Inni mogą się nad czymś ważnym zastanowić.

Syn: Trzeba się otworzyć swoją wrażliwością, a niekoniecznie wszystko z siebie wyrzucać. Trzeba znać granicę i umiejętnie czerpać ze swojego życia.

Jakie było Pana dzieciństwo?

Syn: W porządku. Retkinia to ładne, zielone osiedle. Miałbym problem, gdybym mieszkał w Śródmieściu, gdzie jest betonowe podwórko.

Nie o to pytam. Był Pan zazdrosny, kiedy Pana siostra pojawiła się na świecie?

Syn: Nie przypominam sobie. Kiedy była malutka, była we mnie wpatrzona. Później dzieliła nas różnica dziewięciu lat. Dopiero teraz zaczynamy się bardziej rozumieć.
Ojciec: Weronika jest bardzo ambitna, nadwrażliwa. Siłą rzeczy mniej przebywam z nią niż z Jackiem. Ciężko byłoby ją namówić na wspólną wyprawę. Jest zdolną dziewczyną. Studiuje na Wydziale Montażu w łódzkiej szkole filmowej.

I też już należy do filmowej mafii Bławutów, jak mówi Pan o swojej rodzinie?
Ojciec: Już z nami pracuje, będąc ważnym ogniwem tej mafijnej struktury. Czekamy tylko, aby jej chłopaka wyrzucili z fizyki jądrowj, bo chcieliśmy z niego zrobić dźwiękowca, ale na razie trzyma się na tych studiach. Żartuję... Żona, z zawodu pedagog, spełnia poważną rolę szarej eminencji. Jest pierwszym cenzorem, korektorem i pierwszym widzem. Może wyrazić opinię w sposób absolutnie nieodpowiedzialny, ponieważ nas się nie boi. Ma świetne wyczucie. Kiedy montuję film, czuję za plecami jej oddech i czasami też nóż, który wbija po rękojeść. Toczymy niesamowite boje. Napięcia są takie, że Gołota i Adamek to mały spacer. Ale jak się z tym prześpię, przyznaję, że ten kubeł wody, jaki na mnie wylała w dyskusji, był zasłużony.

Kiedy wyjechaliście w pierwszą podróż?

Ojciec: Jacek przyjechał na plan, kiedy robiłem "Nienormalnych." Miał 14 lat. Chciałem, żeby poprzez kontakt z osobami upośledzonymi doświadczył czegoś wyjątkowego, czego ja sam doświadczyłem.

Nie sztywniał Pan ze skrępowania na widok tych osób?

Syn: Tak było na początku. Poza ekipą filmową, wszyscy byli upośledzeni. Czasem za bardzo nie rozumiałem, co te dzieci mówiły, bo tak się śliniły.
Ojciec: Upośledzeni, zwłaszcza ci z zespołem Downa, mają dużą lepkość uczuć. Bardzo lubią się przytulać i być przytulane. Te dzieci strasznie do mnie się tuliły, a Jacek stał z boku i chyba był zazdrosny.
Syn: Nie pamiętam tego.
Ojciec: Wtedy zrozumiałem, że w ich świecie czystych uczuć jest dużo łatwej się przytulać i mówić miłe rzeczy, ponieważ tam jest to naturalne. W naszym świecie nie jest. My musimy pokonać jakąś granicę, żeby tak się zachowywać.
Syn: Trudno powiedzieć, co mi to dało. To były intuicyjne doświadczenia dziecka, które przekładają się na całe życie, ale nie da się tego zwerbalizować.
Ojciec: Kiedy potem takich ludzi widział na ulicy, nie skręcał karku z ciekawości. On nie musi rozumieć, jak to na niego wpłynęło. To już jest w nim. Takie spotkanie może przełożyć się na to, kim się jest w życiu.

Wybrał Pan studia plastyczne z buntu?

Syn: Zawsze od dziecka bardzo dużo rysowałem. Poszedłem do liceum plastycznego. Później zaczęło mi się podobać szkło artystyczne, więc wylądowałem we Wrocławiu na ASP na Wydziale Szkła Artystycznego. Powoli w moim życiu pojawił się film i zacząłem w nim szukać swojej drogi. Zresztą te dwa światy: plastyczny i filmowy nie wykluczają się.
Nie boi się Pan, że będzie "drugim Bławutem"?

Syn: Dlatego nie chcę wejść do tej samej rzeki, nie chcę skupić się na filmach dokumentalnych. Chcę robić filmy dla dzieci.
Ojciec: Jacek, dopóki sam nie będzie robił filmów, pomaga mi. Przejechaliśmy razem Syberię, Australię, Amerykę, Kanadę, kawałek Skandynawii. Pracujemy teraz razem nad pełnometrażowym filmem dokumentalnym "Wirtualna wojna" dla HBO. To będzie film o tym, jak świat mediów i komputerów intensywnie wkracza w nasze życie i że to całkowicie odmieni człowieka. Wymrze gatunek homo sapiens, a narodzi się homo wirtualis.

Macie wspólne hobby poza filmem?

Ojciec: Gry strategiczne. Z przyjemnością wyprowadzamy Legiony Rzymskie. Podbijamy świat, wprowadzając ład i porządek.
Syn: Pod naszą flagą (śmiech).
Ojciec: Kiedy wyjeżdżamy zawodowo, muszę przeznaczyć parę dni na wędkowanie, chociaż nie jestem zapalonym wędkarzem. Teraz będąc w Australii, na pokazach filmu "Jeszcze nie wieczór", zafundowaliśmy sobie wyprawę na Tasmanię. Łowiliśmy pstrąga. Piękne plenery, rewelacja. Później łowiliśmy merliny na Pacyfiku.

O czym rozmawiacie na rybach?

Ojciec: O rybach wyłącznie.
Syn: Tam nie ma czasu na nic poza łowieniem ryb. Bo to nie jest wędkarstwo spławikowe, że się siedzi i patrzy na spławik, ale aktywny sport. Większość wypuszczamy, bo łowimy dla przyjemności. Zwłaszcza w Polsce, bo tu nie ma ryb i trzeba wesprzeć środowisko. Ale bez radykalizmu - trochę ryb trafia na patelnię. Najpyszniejszy jest polski okoń.

Przypominacie bardziej kumpli niż ojca z synem...

Ojciec: Jak się nie kumplować, kiedy film to wojna, to ostry poligon, na którym trzeba toczyć bój z tematem, przyrodą, warunkami. Zwłaszcza w dokumencie. A na takiej Syberii to trzeba koniecznie rano wódkę wypić.
Co poróżniło kiedyś poważnie ojca z synem?

Syn: Nie pamiętam. Są zwykłe kłótnie, jak w każdej rodzinie.
Ojciec: (śmiech) Trzeba coś znaleźć, żeby udowodnić, że jesteśmy normalni.

Był Pan ojcem na piątkę?

Ojciec: Nie, bo z powodu pracy dużo wyjeżdżałem. Teraz jest czas i okazja, bo wspólnie pracujemy, by być więcej razem.

Przytulał Pan syna, na kolana brał?

Ojciec: Za mało.

A to jest potrzebne?

Ojciec: Bardzo. Miałem problem z przełamaniem pancerza. Jak miałem nie mieć, kiedy nie pamiętam, żeby mnie ojciec brał na kolana. No, ale jeszcze mogę zrobić małe kroczki, ale rewolucji nie będzie. Może łatwiej mi będzie z wnuczką? Ale gdziekolwiek byłem na świecie, nie wracałem z pustymi rękami. Dzieci czuły, że ich każda prośba jest święta. Jeśli to można nazwać okazywaniem uczuć, to tak je okazywałem. Jacek ma córeczkę i szansę, by być lepszym ojcem. Chociaż też dużo wyjeżdża. W tym roku był prawie dwa miesiące poza domem, a za chwilę jedzie na miesiąc do USA.
Syn: A po miesiącu takie małe dziecko jest już inną osobą.
Ojciec: Ale powroty do domu to jedna z cudowniejszych rzeczy w naszej pracy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki